Miało być grzecznie, a skończyło się o wczesnych godzinach rannych. Tak to już bywa, gdy do twojego miasta wbijają piwni znajomi.
Jakiś czas temu odezwała się do mnie Laura, znana z multitapowego wcielenia łódzkiej Piwoteki, że wybiera się razem z chłopem swym, Michałem (już niedługo także pracownikiem Piwoteki – tym razem sklepowej) do Krakowa. A skoro tak to nadarza się doskonała okazja do spotkania i „przeczołgania się” po tutejszych wielokranach. Miałem posłużyć za przewodnika.
Ustawiliśmy się więc w piątkowy w wieczór w Tap House. Wybrałem to miejsce na rozgrzewkę ze względu na telewizornię. A że tego dnia Polska podejmowała towarzysko Islandię, miło było co jakiś czas rzucać okiem na ekran. Dodatkowo moi towarzysze zgodnie narzekali na ograniczone ilości piw Pracowni Piwa w Łodzi, więc otwarcie wieczoru z wyrobami tego browaru wydało mi się słuszne.
Ja sięgnąłem po wywary dobrze mi znane. Zacząłem od Cent-Us, czyli wędzonego Stoutu. Jak zwykle wszystko jest tu na swoim miejscu: czekolada, kawa oraz odrobina ogniskowej wędzonki robią swoje. W smaku cieszy przede wszystkim pijalność, wynikająca z lekkości oraz miksu czekolady, ogniska i kawowej kwaśności. Jedyny minus to za wysokie, trochę mineralne wysycenie. [7]
Na drugą nóżkę poszła Franca, czyli Black IPA z PP. W porównaniu do poprzedniej warki stała się piwem mniej czekoladowym, bliższym sławetnemu ideałowi (jasne w smaku i aromacie, ciemne w wyglądzie). Dominują cytrusy, żywica i sosna (zapach), z kolei w ustach pojawia sie przyjemny tytoniowy posmak. [8]
Na koniec – jak się miało okazać – pierwszej tego wieczora wizyty w Tap House zafundowałem sobie Krakowski Spleen, moje ulubione Session IPA z Polski. Wrażenia trochę popsuła mi zbyt niska temperatura, która nieco przyblokowała aromaty cytrusów i tropikalnych owoców. Za to na pijalność nie miała absolutnie żadnego wpływu – Spleen włazi jak w masło! [7]
Następnym przystankiem wyprawy był Multi Qlti Tap Bar, a celem polewany tam RIS – Bomb z Prairie Artisan Ales. Jego mocniejsza wersja, Pirate Bomb (dodatkowo leżakowana w beczce po rumie) to najlepsze piwo jakie w życiu piłem! Bomb – jak się okazało – jest bliski ideałowi, choć nie tak waniliowy. Powala aksamitnym ciałem i smakiem rozpuszczonej pralinki czekoladowej. Pozostawia delikatny papryczkowy posmak, ale tak subtelny, że prawie niewyczuwalny. Absolutnie doskonałe piwo! [10]
Po tym mało taktycznym wstępie zaordynowałem sobie WWA z Bazyliszka, czyli jedno z najprzyjemniejszych torfowych piw w tym kraju. Obecna warka także nie zawodzi – pachnie i smakuje jak świeżo rozpakowany bandaż podlany asfaltem. Symboliczne muśnięcie czekoladą i kawą oczywiście też się pojawia, ale stanowi tylko tło dla głównego bohatera. I zresztą bardzo dobrze! [8]
Kolejną knajpą, do jakiej trafiliśmy, był House Of Beer. Okazało się, że na dolnym barze stacjonuje Kuba Rosiek, obecnie piwowar Pracowni Piwa, a niegdyś barman w HoB i Tap House. Wpadł na jeden wieczór na zastępstwo. Przycupnęliśmy więc przy stanowisku jego urzędowania i zamówiliśmy piwo.
Ja najpierw wziąłem Red Rad Rat z Piwnego Podziemia, którego jak do tej pory nie miałem okazji próbować. To znakomite American Amber Ale, gdzie „bursztynowość” jest dość symboliczna, objawiająca się słodkością aromatu oraz przyjemnym posmakiem toffi. Ale najważniejsze są tu chmiele, solidnie dowalone na goryczkę i zapach. Ta pierwsze kontruje karmelową słodycz. Z kolei aromatu nie powstydziłoby się żadne AIPA. Bogaty, cytrusowo-tropikalny. Smakowało. [8]
Na przeciwległym biegunie wylądował Heretyk, czyli ostatni owoc współpracy browaru Perun z Behemoth. To również reprezentant stylu AAA, tyle że zdecydowanie bardziej karmelowy od poprzednika, w dodatku w mało przyjemny, „przypalony” sposób. Słody zupełnie zdominowały chmiel, który nieśmiało zalatuje kwiatami i melonem, a w smaku próbuje przebić się cytrusową goryczką. W ogóle nie miałem przyjemności z picia tego trunku. [4]
Pora na następną przesiadkę – tym razem do Viva La Pinta! Ponieważ wszystkie zapięte na kranie piwa już piłem, zaordynowałem sobie najnowszą warkę Hopface Killah z Piwnego Podziemia, czyli ichniejsze APA. Ponieważ moja percepcja była już mocno ograniczona powiem tylko, że rzemieślnicy z Lubelszczyzny jak zwykle pozamiatali chmielowością.
Później postanowiliśmy wreszcie coś wszamać. Udaliśmy się do pobliskiej kebabowni (a jakże), by dostarczyć organizmowi odrobinę mięsa. Po spożyciu wcale dobrej buły okazało się, że mamy ochotę na jeszcze jedno piwko. No to co, może Tap House once again? Bardzo proszę! W klubie zostały już tylko niedobitki (było po 2:00), więc tym razem mogliśmy wybrać miejsce siedzące według upodobania. Jeśli chodzi o piwo to ja sięgnąłem po Cracka – American Stout z Pracowni. O słabej percepcji już pisałem, więc podsumuję jedynie, że jak zwykle wrażenie zrobił na mnie ułożony chmielowo-czekoladowy aromat oraz gładkość smaku.
I tak oto dobrnęliśmy do końca naszego tournee po krakowskich knajpach piwnych umieszczonych na rynku. Wskazałem Laurze i Michałowi miejsce odjazdu tramwaju nocnego, wylewnie się pożegnałem po czym sam wsiadłem do swojego środka transportu.
Przyznam, że dawno nie zaliczyłem tak intensywnego i udanego multitap crawlingu, dlatego rad jestem okrutnie i dziękuję Wam, drodzy łodzianie, za przybycie i odwiedziny w grodzie Kraka! Zapowiadam rychłą rewizytę! 🙂