Moje wrażenia po crowdfundingu

Czyli dziesięć przemyśleń po trzech miesiącach intensywnej pracy fizycznej, umysłowej i – może przede wszystkim – psychicznej.

Gdybym miał na głowie jakieś włosy, po ostatnim kwartale z pewnością przybyłoby mi sporo siwych. Nie mam problemu z wystawianiem się na świecznik, w innym wypadku nie prowadziłbym przecież bloga i nie miałbym na koncie kilkudziesięciu (set?) wystąpień publicznych, z wykładami i koncertami na czele. Inna sprawa, że nie poruszam – intencjonalnie – tematów mocno kontrowersyjnych, celem uniknięcia nalotu osób, które chcą prowadzić niemerytoryczną polemikę. Rozpoczynając crowdfunding nie spodziewałem się, że tenże temat do tychże kontrowersyjnych się zalicza. Między innymi o tym będzie dzisiejszy tekst.

Chcę się z Wami podzielić kilkoma obserwacjami, które wynotowałem sobie w trakcie emisji. Być może niektórzy z Was będą mogli wykorzystać tę wiedzę w czasie podobnych akcji. O ile odważycie się, by je przeprowadzić. 😉

Browary napędzają crowdfunding

Jeśli spojrzycie na historię i najbliższą przyszłość crowdfundingu w Polsce, jasno wynika z niej, że browary rzemieślnicze to najliczniej reprezentowana grupa wśród firm stawiających na ten rodzaj pozyskiwania kapitału. Inne Beczki, Jastrzębie, Brodacz, Brokreacja, Pinta, Doctor Brew, a wkrótce Wilk, Wrężel i Rzeka Piwa. Skąd taka popularność? Ja widzę tu trzy przyczyny. Po pierwsze: wszyscyśmy z BrewDoga. Szkoci są niedoścignionym wzorem biznesowym dla większości kraftowców – właśnie kończą ósmą emisję, z pomocą której sfinansują budowę browaru w Australii. Skoro im tak dobrze idzie, to może i nam też pójdzie?

Druga sprawa: sukcesy dwóch pierwszych akcji. Najpierw Inne Beczki trzy lata temu dość łatwo zgarnęły 400 tys. PLN (wtedy była to maksymalna kwota do uzbierania w tym modelu sprzedaży akcji spółki), z kolei na przełomie 2018 i 2019 r. szerzej nieznany Browar Jastrzębie sięgnął po blisko 4 mln PLN (od ponad roku wspomniana granica sprzedaży przesunęła się do równowartości 1 mln EUR), co zachęciło innych do działania. Podejrzewam, że na wymienionych wyżej podmiotach się nie skończy. 😉
Po trzecie: piwo po prostu jest fajnym towarem, a hasło „jestem właścicielem browaru” brzmi zdecydowanie przyjemniej niż „jestem właścicielem sieci hulajnóg”. 😉

Sercem i rozumem

Powiem Wam szczerze, że zaskoczyło mnie, jak różną motywację mają nasi Inwestorzy. Jedni weszli na pokład po prostu dlatego, że chcą być częścią ciekawego projektu, z udziałem browaru, który znają i lubią. A że przy okazji dostaną jakieś nagrody? W to im graj! Co ciekawe, ta grupa raczej nie szuka tu interesu stricte pieniężnego. Nie myśli o sprzedawaniu akcji czy dywidendzie (mimo że ta, oczywiście, będzie i zostanie im wypłacona). Po prostu cieszy się statusem współwłaściciela browaru.

Druga grupa to inwestorzy, nazwijmy to, profesjonalni, którzy po zapoznaniu się z ofertą i możliwościami finansowymi, zdecydowała się wyłożyć przynajmniej czterocyfrową (a nie raz i pięciocyfrową) kwotę z założeniem, że nie tylko zgarnie więcej nagród, ale też najzwyczajniej w świecie zarobi. Możecie mi wierzyć lub nie, ale zapewniam, że jest to jak najbardziej realne, co pokazują prognozy finansowe. Nie mogę Wam ich pokazać (o czym za chwilę) publicznie, ale na prośbę tego czy owego, jest opcja ich obejrzenia na privie. 😉 Poza tym deal jest prosty: jeśli nasi inwestorzy zarobią na dywidendzie to będzie oznaczało – a to niespodzianka – że my zarobimy tym bardziej.

Progi i nagrody

A propos progów i nagród – chyba przekombinowaliśmy. Wymyśliliśmy system punktów lojalnościowych, BroCoiny, za które Inwestorzy będą mogli nabywać drogą wirtualnej wymiany nagrody. Powód był prosty: widzieliśmy poprzednie emisje i osoby, które na 10 progu dostają worki pełne chujstwa, którego w większości nie chcą. Pomyśleliśmy, że w takim razie damy ludziom wybór. Efekt? Trzy razy więcej pracy, trochę niejasności i sporo narzekania, że ja to bym jednak wolał piwo, a nie koszulkę.
Być może właśnie to był błąd: głównie bazowaliśmy na merchu, zamiast na trunku. Inna sprawa, że to dość ryzykowne zagranie, by wszem i wobec rozdawać alko…

Nie mam też z perspektywy czasu pewności, czy dobrze ustaliliśmy wysokość najniższych progów. Liczba Inwestorów Brokreacji jest nie tak znowu znacznie niższa od Pinty, ale średnia kwota wpłaty robi tu różnicę.
Żeby jednak nie lamentować, że to niby niepowodzenie. Kiedy ostatni raz, byliście o blisko 1,7 mln PLN bliżsi zrealizowania swojego marzenia i celu biznesowego? 😉

KNF pozdrawia

Komisja Nadzoru Finansowego to nie jest fajna koleżanka. To znaczy oczywiście szanuję, że jest w Polsce organ, który dba o to, by nikt nikogo nie wyruchał na kasę przy tego typu akcjach. Sęk w tym, że jest w tej materii ekstremalnie przewrażliwiona. EKSTREMALNIE.

Equity crowdfunding to – wbrew temu, co piszą niektórzy „znawcy” – nie jest ściepa. To normalna emisja i sprzedaż akcji. Żeby coś sprzedać, musisz w odpowiedni sposób zachęcić kupującego do wykonania transakcji. A co skuteczniej może to zrobić, niż wizja zysku, popartego cyframi? Mówiąc wprost: prognoza finansowa. Otóż KNF twierdzi, że publikowanie prognozy może wprowadzać potencjalnych Inwestorów w błąd, więc… zabrania tego robić, pod groźbą grzywny (a grzywna ta idzie w grube miliony złotych). Co śmieszniejsze, prognozę można wysłać indywidualnie, na wyraźne życzenie zainteresowanego… Gdzie sens, gdzie logika? Inna sprawa, że platforma, na której swoją emisję prowadziły Pinta i Doctor Brew ewidentnie mniej bała się grożenia paluszkiem przez Komisję, niż Beesfund, stąd na stronach obu jakieś tam prognozy się pojawiły (piszę „jakieś tam”, bo daleko było im do profesjonalnych wyliczeń). Bez kary. Może nie taki diabeł straszny?

Druga rzecz (jest ich więcej, ale nie o wszystkich chce mi się pisać) to zmiana stosunku KNF do portali typu Beesfund i Crowdway. W momencie podpisywania przez nas umowy (początek marca 2019 r.) platformy te mogły czynnie włączać się w promocję emisji i zachęcać do inwestowania. To właśnie intensywny mailing ze strony Beesfund i komunikowanie swoimi kanałami do szerokiej bazy inwestorów, pozwoliły Wiśle Kraków w niecałe 24 godziny zgarnąć pełną pulę, a Jastrzębiu w ostatni dzień emisji zebrać blisko 700 tys. PLN. Po wejściu w życie nowego rozporządzenia KNF Beesfund i Crowdway dostały bana na promowanie – wyjaśniano m.in., że takie działanie podpada pod instytucję domu maklerskiego, którym ani jedna, ani druga platforma nie jest. Ba, przez długi czas oba portale nie zamierzały wchodzić na ten teren, ale dochodzą mnie słuchy, że to się wkrótce zmieni. Szkoda, że już po zamknięciu naszej emisji…

Przedłużenia

Jedno z najbardziej kontrowersyjnych zagrań, za które nam się oberwało po łbie nie raz. Poniekąd słusznie, poniekąd nie. Brokreacja finiszowała trzy razy, bo… mieliśmy do tego prawo. Najpierw zakładaliśmy, że może nam się udać zgarnąć hajs w 40 dni, a gdy to się nie powiodło, pocisnęliśmy kolejne 40, a na koniec zostawiliśmy 10 dni dogrywki. Kto poczuł się urażony, ten ewidentnie nie spojrzał na dokument ofertowy, w którym ostateczna możliwa data zakończenia emisji była podana czarno na białym…

No dobra, ale po co w ogóle to zrobiliśmy? Pomijając fakt, że wszyscy grają w ten sposób (Jastrzębie, Pinta, niedawno Runmageddon), chodzi o psychologię. Polacy zostawiają wszystko na sam koniec. „A to se jeszcze poczekam z inwestycją, zobaczę, jak im tam hula”. Na widok końcówki, zwalnia się blokada w głowie potencjalnego Inwestora. Dzięki temu ostatnie dni poszczególnych części przyniosły nam najwięcej kasy – lekko licząc blisko połowę uzbieranej kwoty. Zapewniam jednak, że niezależnie od motywacji do inwestycji, każdy akcjonariusz dostanie dokładnie to, co miał obiecane. Nawet jeśli po jego inwestycji w dzień pierwszego finału, gra potoczyła się dalej.

Pierwszy atak hejtu

O ile powyższe zagranie marketingowo-psychologiczne może faktycznie wzbudzić kontrowersje, o tyle sam fakt emisji/sprzedaży akcji nie wydawał mi się czymś szczególnie narażonym na negatywne opinie. W końcu chyba nikt nie hejtuje Facebooka za to, że wszedł na giełdę i pozyskuje kapitał od zewnętrznych osób!

Tymczasem w ciągu tych trzech miesięcy dowiedziałem się (podobnie jak Mateusz, Filip i reszta Brokreacji), że:

– jestem oszustem
– tworzę piramidę finansową
– moi Inwestorzy to frajerzy
– chcę skosić hajs, by za chwilę zamknąć spółkę i pokazać wszystkim faka
– jestem żebrakiem
– wspierają mnie „tefałenowskie pazie” (Abelard Giza)

Tenże Abelard w jednym ze swoich programów mówił, że nie ma problemu, jeśli ktoś w komentarzu pod jego filmem napisze „Giza, Ty pizdo”, jeśli to mu pomoże se ulżyć i dzięki temu od komputera wstanie zrelaksowany człowiek. I gdy na żywo będzie dobry i sympatyczny dla innych.

Ja jednak mam taką smutną konstatację, że autorzy tych wspaniałych uwag reprezentują grupę „kozak w necie, gówno w świecie”. W dupie mają, jakie są fakty, zależy im jedynie na oczernianiu pracy innych. Nie mam pojęcia po co…

BTW. Okazało się, że chyba jednak nie mam tak twardych jaj, jak się spodziewałem. Po tylu latach w internecie i na scenie wydawało mi się, że nic sobie nie robię z hejtu, ale nie ukrywam – myliłem się. Serduszko piekło za każdym pociskiem, a ja tylko walczyłem ze sobą, by nie wjechać w taką osobę jak „mistrz ciętej riposty”…

Kiedy najwięksi wchodzą na scenę, daj im zagrać do końca

To było tak: podpisaliśmy umowę z Beesfund. Chwilę później zobaczyliśmy artykuł, w którym Ziemek Fałat zapowiada: „Pinta też idzie w crowdfunding”. No i troszkę nam się nóżki ugięły. Ekipa BF twierdziła, że nie ma co się przejmować, bo raz, że nie wiadomo, kiedy Pinta finalnie ruszy, a dwa, że w sumie dwa podmioty z jednej branży fajnie się razem napędzają i to może przełożyć się na lepszy wynik obu akcji.

W międzyczasie – nie wiem skąd takie info pojawiło się w mojej orbicie – usłyszałem, jakoby Pinta miała startować z crowdfundingiem na Pinta Party. W to nam graj, bo na tym etapie my będziemy już finiszować! Planowaliśmy bowiem ruszyć na Beerweek Festival.

No i jeb – Pinta rozpoczyna zabawę dwa tygodnie przed nami. Nasza akcja już zgłoszona do KNF, terminu nie ruszysz. No dobra, walczmy. Co było dalej, dobrze wiecie. Podsumuję to tylko faktem: emisja Pinty zakończyła się w mniej-więcej 2/3 naszej akcji. Przez ten ostatni okres zainwestowano w nas jakiś milion…

Wniosek jest prosty: dwa podmioty z tej samej gałęzi emitujące akcje naraz, to nie jest dobry pomysł dla tego mniejszego, nawet gdy jest silny i rozpoznawalny. Pinta nas zjadła. Wcale się zresztą nie temu nie dziwię i tylko pluję sobie w brodę, że trafiliśmy na takiego „konkurenta”.

Znana twarz cenniejsza niż wszystko

A propos tej bańki, którą zgarnęliśmy w zdecydowanej mierze za połową emisji. Sądzę, że nie byłoby tego sukcesu także bez Abelarda Gizy. Ziom nie tylko uwarzył z nami piwo i świetnie się bawił w czasie premiery, ale także podpromował emisję na swoim profilu, przez co stał się twarzą kampanii. Nie podam Wam oficjalnych liczb, bo to tajemnica, ale mogę zdradzić, że to właśnie reklama z twarzą Abelarda przyniosła najwięcej wpłat.

W ramach ciekawostki powiem, że podobny efekt dała Magda Gessler w przypadku Mazurskiej Manufaktury, która zbierała kasę chwilę przed nami. „Wielka kolorowa papuga z makaronem Vifon na głowie” zainwestowała kupę pieniędzy w MM (mówimy o sześciu cyfrach) i stała się twarzą ich kampanii.

Jeśli ktoś z Was planuje crowdfunding, niech potraktuje ten punkt jako jedną z najlepszych rad, jaką mogę Wam dać.

Potrzeba pierwszej realizacji

Wrócę na chwilę do tematu hejtu. Dochodzę do wniosku, że oprócz oczywiście ludzkiej głupoty i marności, stoi za nim strach, podsycany też przez profesjonalne media (przoduje w tym „Puls Biznesu”, który jednym tekstem zaorał nieźle działającą kampanię Runmageddonu). W czasach „dużego” crowdfundingu (mówię o progu podniesionym do 1 mln EUR) jeszcze nikt nie zrealizował celów, o których pisze. Boże broń, nie ze złej woli, a z faktu, że upłynęło dopiero raptem kilkanaście miesięcy od tej zmiany.

Sądzę więc, że mentalność Polaków oraz otwartość inwestorów zwiększy się, gdy np. Browar Jastrzębie, Browar Brokreacja czy beczkowa odnoga Pinty ujrzą światło dzienne, a inwestorzy zobaczą pierwsze dywidendy na koncie. Dopiero namacalne fakty pokażą światu, że crowdfunding jest przyszłością jeśli chodzi o pozyskiwanie kapitału na rozwój firmy.

Czas na ruch państwa

Innym aspektem, który z pewnością podniósłby rangę crowdfudningu w Polsce, byłyby odpowiednie regulacje prawne. Na razie, mam wrażenie, nasi politycy patrzą na tę gałąź finansowania z pewną dozą nieufności, nie wiedzą, jak się za nią zabrać. Tymczasem w Wielkiej Brytanii, gdzie publiczna sprzedaż akcji jest na porządku dziennym, Inwestor może liczyć na spore ulgi podatkowe (gdzieś mi się rzuciło w uszy kilka tysięcy GBP, ale nie mogę potwierdzić tego linkiem). Aż żal nie inwestować!

Życzę więc sobie i Wam, byśmy dożyli takich pięknych czasów, gdy i zwykłemu Kowalskiemu będzie bardziej opłacało się wrzucić ze dwa tysie w crowdfudning, niż siedzieć na Facebooku i naparzać kwiecistymi komentarzami w działanie innych.

(Visited 2 764 times, 1 visits today)

3 komentarze na temat “Moje wrażenia po crowdfundingu

  1. Dzięki, że chciało Ci się opisać Twój punkt widzenia.To ważne właśnie po to aby ECF się w kraju nad Wisłą się rozwijał. Musimy szybko ruszyć z nagraniami case study – aby uchwycić takie przemyślenia 🙂

  2. Z tym hejtem to główne jego przyczyny są dwie:

    1. Bardzo niska świadomość społeczna odnośnie inwestowania. Ludzie nie odróżniają ceny akcji nominalnej od emisyjnej, myślą że inwestycja w stat-up, to to samo co inwestycja w rozwiniętą już spółkę giełdową, itd.
    2. Zbyt dużo było afer w Polsce – Amber Gold, GetBack no i rożne „rzeczy” działy się na naszym rynku kapitałowym w przeszłości. Stąd też przewrażliwienie ludzi i samego KNF na tym punkcie.

    Co do samych wycen na Beesfundzie, to się z Wami nie zgodzę. Niektóre są uczciwe, a niektóre są z kosmosu. Wiedziałem, że tak będzie gdy podnosili próg z 400 tys zł na 4 mln zł. Wiedziałem że spółki, gdy dawały 8-15% akcji za 400 tys. zł, to teraz będą tyle samo dawały za 10 razy tyle. Pokusa jest wielka, żeby dać mniejszy kawałek tortu za więcej kasy. No potem nie dziwie, się że ludzie (jak i branżowi dziennikarze) narzekają na kosmiczne wyceny spółek. I to nie jest hejt, tylko racjonalne spojrzenie na sprawę. Na szczęście rynek weryfikuje takie spółki i nie domykają emisji, gdyż inwestują w nich tylko fani, a nie inwestorzy.

    Ale generalnie jestem zwolennikiem Crowdfundingu udziałowego i trzymam za niego kciuki. W końcu bez niego do tej pory, nie mógłbym kupić akcji start-upu z kilkoma tys. w kieszeni 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *