Długo zastanawiałem się, czym rozleniwić się w wiosenny weekend i końcu postanowiłem – porter bałtycki z Lwówka jest rozwiązaniem!
Wybrałem się w rodzinne strony, położone nie tak daleko od Bieszczadów, by zaczerpnąć świeżego powietrza, wychillować, oderwać myśli od codzienności, dokończyć kilka tekstów – słowem kopnąć się w dupę i zacząć żyć. Potrzebowałem do tego piwa, które będzie mocne, wyraziste w smaku, odpowiednie do godzinnego sączenia. Wybór padł na Porter 18 z Lwówka.
Myślę, że jeszcze przyjdzie okazja, by opowiedzieć, czym jest porter bałtycki. Powiedzmy sobie jedynie, że jeśli chodzi o technikę produkcji, to… nie ma nic wspólnego z porterami, gdyż jest piwem dolnej fermentacji. Z kolei jeśli chodzi o smak, to także bliżej mu do foreign extra stoutów, niż porterów. Taka sytuacja…
Produkt z Lwówka ma zastąpić na rynku niezbyt udanego portera 22-kę z Ciechana (ten sam właściciel, stąd zamiana). Jak mu idzie? Muszę przyznać, że bardzo dobrze! Porter ów jest nad wyraz pełny i bogaty, jak na 18% ekstraktu, przy tym pachnie i wygląda nad wyraz apetycznie. Ale po kolei.
Piana i kolor to klasyki gatunku. Beżowa, długo utrzymująca się, choć raczej niewysoka czapa z konkretnym lacingiem zdobi niemal czarne ciało, z rubinowymi i ciemno brązowymi przebłyskami.
Niuch, niuch – co wyczuwasz, mój nosie? Sporo: karmel, toffi, kakao, śmietanka do kawy (może to diacetyl, ale najzupełniej prawidłowy). Wyraźnie daje o sobie znać paloność, chmielów za to brak – i dobrze. Wąchałbym tak do zachodu słońca, gdyby nie to, że chce mi się pić.
W smaku też wszystko się zgadza, choć ze względu na paloność Porterowi 18 blisko do stoutu. Dominuje zalegająca goryczka i kwaskowość słodów palonych. Bogactwo uzupełniają nuty kawowe, kakao i śliwki wędzonej. To w połączeniu z niskim wysyceniem, kremowością i lekko wyczuwalnym alkoholem czyni z trunku z Lwówka Śląskiego towarzysza na długie weekendowe popołudnie.