Czy z kawy, która leżakowała w RISie przez dwa tygodnie da się jeszcze coś wycisnąć? Postanowiłem to sprawdzić!
Jak już wam opisywałem, zdecydowaliśmy z Kokosem, by naszemu Imperial Stoutowi towarzyszyła kawa, której zadaniem było podbicie aromatu i delikatne wpłynięcie na smak. Wybrałem się więc pewnego pięknego dnia do jednej z krakowskich palarni kawy, by zakupić 50g Etiopia Yirgacheffe. Zdecydowałem się na nią, ponieważ bardzo odpowiadał mi jej aromat, a poza tym – jak zapewnił mnie sprzedawca – charakteryzuje się minimalną kwaskowością, której zdecydowanie nie pożądaliśmy. O pierwszej dawce zaaplikowanej na koniec gotowania opowiadałem w filmiku.
Kolejne 50 g Etiopii, tym razem jako całe ziarna, trafiło na cichą fermentację i leżało w piwie przez dwa tygodnie. Już teraz mogę was zapewnić, że kawa wykonała kapitalną robotę! W połączeniu z zasypem i pracą drożdży dała aromat, o którym nawet nie marzyłem (choć po cichu o niego się modliłem): czekolada, orzechy, kawa (a jakże) i moje ukochane praliny. Jeśli za kilka miesięcy ten miks utrzyma się przy życiu, będę wniebowzięty.
PRZYGOTOWANIE ZIAREN
W trakcie butelkowania wpadliśmy na pomysł, że może by tak rzeczone ziarenka zebrać, oddzielić od drożdży (kawa opadła na dno fermentora) i spróbować coś z niej zaparzyć? Nie spodziewałem się oszałamiających efektów, ale w końcu najważniejszy w tej zabawie jest fakt eksperymentu, czyż nie?
Proces rozpoczęliśmy od zebrania łyżką kawy z dna fermentowa. Ziarna mocno przytuliły się do drożdży, więc przenieśliśmy je na sitko, a następnie dokładnie opłukaliśmy pod bieżącą wodą.
Następnie wsadziliśmy naszą brązową zdobycz do mikrofalówki, by tam w miarę ją wysuszyć. Piszę „w miarę”, ponieważ sucha łuska wcale nie gwarantowała, że wilgoć wyfrunęła także z wnętrza ziarna. I faktycznie – gdy trafiło do młynka, okazało się, że jest jeszcze mokre w środku. Ale nic to – postanowiliśmy dokończyć proces, mieląc na grubość w sam raz do parzenia po turecku.
PARZENIE KAWY
Tak przygotowany „wkład” zabrałem ze sobą do domu i na spokojnie zaparzyłem, wrzucając standardowe dwie łyżeczki na filiżankę. Następnie zalałem zmielone ziarna przegotowaną wodą o temperaturze 95 stopni Celsjusza. Efekty?
W zapachu prezentuje się całkiem nieźle. Wyraźnie wyczuwalny jest aromat brzeczkowy, nawiązujący do naszego cudnego RISa. Dominuje zbożowa kawa, ale nie brak delikatnych nut kakao, orzechów, pralin i wiśni.
Na tym, niestety, plusy się kończą. W pierwszym rzędzie zawodzi kolor, przypominający raczej umiarkowanie mocną czarną herbatę, niż porządną kawę. Dodam, że druga kawa, której wsypałem już znacznie więcej, owszem – była ciemniejsza, ale nadal nie tak mocno, jak bym się tego spodziewał.
Smak to zaś totalna padaka. Napój jest niesamowicie wodnisty i nie oferuje praktycznie żadnych doznań. Mizerna paloność, umiarkowana goryczka i odrobina nut owoców oraz czekolady (jeśli to sobie wkręcisz) – to wszystko.
Przyznam, że nie jestem zdziwiony takim obrotem spraw. W końcu nie po to wrzuciliśmy ją do piwa, by zachowała wszystkie swoje właściwości. Etiopia przekazała swoją moc RISowi, w ziarenkach pozostawiając jedynie naparstek wrażeń.
Myślę, że jednak powtórzę kiedyś taki eksperyment przy lżejszym piwie i krótszym leżakowaniu. A nuż odkryję jakąś ciekawostkę?
Chyba mały błędzik się wdarł 🙂 „podbicie aromatu i delikatne wpłynięcie na aromat 🙂 „
Dzięki za czujność, ale na przyszłość – wszelkie uwagi ślij proszę na maila. 🙂
Ok ok 🙂
myślę, że suszenie w mikrofali to zły, albo nawet gorszy pomysł. W końcu podgrzewasz wodę wewnątrz ziarna, więc jakby nie było – zaczynasz już kawę parzyć. Trzeba by takie ziarno solidnie wysuszyć i potraktować kawiarką albo najlepiej ekspresem. Nie, żebym się spodziewał jakichś lepszych efektów… ale już mi się włącza tryb „a co by było, gdyby…” 😉
Taki będzie kolejny eksperyment z kawą 😉
Też mnie zaskoczyła mikrofala, użył bym piekarnika.
Akurat pod ręką była mikrofalówka, ale następnym razem (o ile takowy będzie), użyejmy piekarnik 😉