Czyli Żywiec, Zdrój i Czes znów razem na jednej warzelni pichcili takie dziwne lekkie piwo pachnące ogniskiem.
Browar Pinta, Wieprz, 7.07.2020 r.
Trudno oceniać rok w jego połowie, acz sądzę, że dla większości z nas to najpewniej najdziwniejsze Anno Domini w żywocie, a już na pewno: w jego piwnej części. Jako optymista staram się zawsze szukać dobrych stron każdego wydarzenia i niewątpliwie lockdown też takie posiada. Ja zatęskniłem za piwnymi wyjazdami.
W zeszłym roku bywały takie miesiące, gdy każdy weekend spędzałem poza domem i szczerze Wam powiem: miałem dość. W tym wyjechałem raptem raz, do Cieszyna na Galę X-lecia PSPD i chodziłem rozdrażniony, cichutko klnąc na czym świat stoi i życząc Krakowowi wszystkiego co najgorsze. Natura jednak ciągnie wilka do lasu.
I wreszcie wyciągnęła, a konkretnie, rękami Ziemka Fałata, wyciągnęła Pinta do spółki z Andrzejem Sadownikiem. To był zdecydowanie najprzyjemniejszy dzień ostatnich 7 miesięcy.
10. rocznica wmurowania kamienia węgielnego
Myślę że znaczna część z Was ma świadomość, skąd to całe zamieszanie, ale miłośnikom polskiego kraftu z nieco krótszym stażem należy się krótki rys historyczny. Jest maj 2010 roku. Kilka miesięcy wcześniej oficjalnie zawiązano PSPD, którego pierwszym prezesem został Andrzej Sadownik (Czes), doktor inżynier chemii na Wydziale Nauk SGGW w Warszawie. Ten sam człowiek, który w 1998 roku, na łamach tworzonego przez Ziemowita Fałata (Zdrój) magazynu „Piwosz” wystosował manifest, okraszony hasłem „Już pora zaczynać warzenie domowe”. Kilka lat później (2001 r.) redaktor naczelny wspomnianego periodyku założył w Strzyżowie, wraz z Przemysławem Czarnikiem, pierwszy sklep dla piwowarów domowych.
Ziemek Fałat, do spółki z Grzegorzem Zwierzyną (Żywiec), wtedy odpowiedzialnym za Piwiarnię Żywiecką, a chwilę później właścicielem hurtowni Kraina Piwa, namówił w 2010 roku właściciela lubelskiego browaru Grodzka 15, Bogdana Szponara, by uwarzyć piwo w stylu Grodziskim, który nie był warzony od 1993 r. Pod koniec pierwszej dekady XXI wieku wyprodukowanie takiego trunku wydawało się być szaleństwem, a jednak – 1 666 butelek 0,33l (a przynajmniej ich przeznaczona do sprzedaży większość), w cenie 5 zł, sprzedało się na pniu za pomocą forum Browar.biz. To wydarzenie i sukces A La Grodziskiego (marka Grodziskie była zastrzeżona) sprawiły, że niecały rok później Ziemek, Grzesiek i Marek Semla uwarzyli Atak Chmielu pod marką Pinta. Reszta jest historią.
Więcej na ten temat przeczytacie TUTAJ.
A’la Grodziskie – reaktywacja
10 lat później wszyscy Ojcowie Chrzestni polskiego kraftu, czyli Ziemek, Grzesiek, Marek i Andrzej, spotkali się ponownie, by uwarzyć A’la Grodziskie. Ciekaw jestem, czy wtedy przypuszczali, że to spotkanie nastąpi w browarze Pinta, gdzie stoi czteronaczyniowa warzenia 50 hl i kilkanaście tankofermentorów, które w 12 miesięcy mogą wypuścić 20 tys. hl piwa na rynek, czyli – lekko licząc – 4 miliony butelek 0,5l (wobec – przypomnę – 1 666 0,33l 10 lat temu). I czy zakładali, że będzie im towarzyszyło pokaźne grono kronikarzy polskiej piwnej rewolucji, w tym Łysy z Brokreacji. 😉
Początkowo wydarzenie miało mieć miejsce w kwietniu, ale sami wiecie co pokrzyżowało te plany. Co się odwlecze, to nie uciecze. Ponowne spotkanie ustalono na 7 lipca 2020 r., a ja – choć zawalony innymi obowiązkami – nie mogłem odmówić takiemu zaproszeniu. Gdy więc Ziemek napisał do mnie: „hej Jerry, chcieliśmy Cię zaprosić na warzenie A’la Grodziskiego 2020” moim przywilejem i przyjemnością było odpisać „ależ oczywiście!”.
Do miejscowości Wieprz, położonej pod Żywcem, udałem się moim czterokołowcem we wtorkowy poranek. Jazda malowniczą trasą przez Suchą Beskidzką minęła mi ekstremalnie szybko, także dlatego, że Małopolska i Śląsk ewidentnie jeszcze się nie obudziły, więc na drodze czułem się jak król. Zostawiłem samochód pod hotelem Zacisze, w miejscowości Cisiec, gdzie mieliśmy uskutecznić after party (bo przecież nie nocleg ;)), wysłałem ostatnie zawodowe maile, po czym spotkałem się na miejscu z Grześkiem Zwierzyną, Żabą w Piwie, Masonem, Michałem Kopikiem i Browarnikiem Tomkiem. Wspólnie ruszyliśmy do browaru. Na miejscu czekał już Tomek Gebel z Piwnych Podróży i Szymek Minojć z Dziennika Piwnego, a wkrótce dołączyli do nas Dori z Homebrewing.pl, Kopyr, ekipa Piwnego Klubu, Kuba z The Beervault, Docent i oczywiście – cała ekipa Pinty i Andrzej Sadownik. Tak wyposażeni w doborowe towarzystwo i równie miły nastrój, wsunęliśmy śniadanie, a następnie zabraliśmy się za zwiedzanie browaru.
Browar Pinta od środka
Zakład Pinty położony jest w przemysłowej części miejscowości, obok firm TI Polska (Państwo sobie wygooglają) i Żywiec Zdrój (ciekawe, czy wiedzą, że zaraz obok swój browar mają piwowarzy o pseudonimach… Żywiec i Zdrój ;)). To potężna hala (strzelam, że jej powierzchnia przekracza 1500 m2), zmyślnie zaprojektowana i schludnie ułożona.
Do budynku wchodzi się przez sklepik, gdzie można nabyć wszystkie obecnie dostępne piwa Pinty oraz gadżety. Na nasz przyjazd odpalono także krany z Viva Śliwa i Pierwszą Pomocą, wlaną do kegów dosłownie kilkanaście minut wcześniej. Przez szklane drzwi wchodzi się do części pracowniczej i produkcyjnej, zaś po schodach – do biurowej. To tam zasiadają Ojcowie Założyciele oraz część administracyjna, sprzedażowa i – nazwijmy to – koncepcyjna pracowników browaru. Mieści się tu oczywiście także salka konferencyjna i kuchnia, w której uraczyliśmy się pysznym śniadaniem.
Z części administracyjnej przechodzi się na ścieżkę zdrowia, która prowadzi przez warzelnię, fermentownię i rozlew, rozgałęziając się na magazyn słodu z gigantycznym śrutownikiem, chłodnię z chmielem, magazyn etykiet (popatrzcie niżej – oto zapowiedź piwa, które wkrótce zagości w Żabkach) oraz raczej mało interesujące pomieszczenie z dostępem do systemu wentylacyjnego.
Warzelnia, jako się rzekło, czteronaczyniowa, od Jana Albrechta, o wybiciu 50 hl. W tym momencie Pinta warzy w systemie trójzmianowym, co pozwala na wybicie czterech warek w ciągu doby. Warto zauważyć, że browar działa na pełen gaz, gdyż po lockdownie włączyło się takie ssanie na rynku, że chłopaki ledwo wyrabiają z produkcją. Dość powiedzieć, że Marek i Grzesiek, którzy dowodzą logistyką i sprzedażą mówili, iż w tym tygodniu wysłali najbardziej skromny newsletter od niepamiętnych czasów. Towar po prostu znika w oczach.
Kolejne pomieszczenie to fermentownia. Przyznam: nie liczyłem ile i jakie tanki w niej stoją (odpowiedź znajdziecie w sieci po głębszym reaserchu), warto jedynie dodać, że niedawno dostawiono kilka fermentorów stożkowych po 200 hl. Patrząc na to, jak mocno „zapchana” jest ta część browaru, mogę zaryzykować twierdzenie, że chłopaki nie doszacowali miejsca na fermentację i leżakowanie. Jeśli dobrze rozumiem, w planach postawienie jest jeszcze kilku naczyń w hali rozlewniczej i rozbudowa poza budynkiem. No worries – taki układ nie wpłynie na jakość piwa.
Ostatnia z większych części to wspomniany rozlew. Potężny monoblok, dwa tanki buforowe z rozlewem kegów plus maszyna do puszkowania. Do tej pory Pinta korzystała z przenośnej linii puszkującej, ale wkrótce to się zmieni i – jeśli dobrze pójdzie – następne wcielenia Pinta Collab zostaną zamknięte w aluminium przy pomocy własnego rozlewu.
Co ciekawe – puszka stanowi obecnie 7% sprzedaży browaru. Z racji ograniczonej wydolności (2 000 puszek na godzinę), raczej nie zanosi się na bardzo gwałtowne przestawienie produkcji na ten format. Co prawda zagraniczni odbiorcy proszą o puszeczki (sam tego doświadczam w Bro), ale polski, pozakraftowy, wciąż chce butelki. Zatem należy zakładać, że Ataku Chmielu w metalu prędko nie zobaczymy.
Inna ciekawostka to skala produkcji: cztery piwa Pinty, Atak Chmielu właśnie, Pierwsza Pomoc, Modern Drinking oraz – jeśli dobrze zanotowałem – A Ja Pale Ale stanowią 50% rocznej produkcji. Zdziwiło mnie, że wśród tego zestawu nie ma Bawarki, która przecież próbuje rozpychać się w sieciach.
Kończąc temat samego browaru: na parterze znajduje się jeszcze pokaźny magazyn Krainy Piwa oraz Pinty. Ważne info (głównie dla pośredników): Pinta przeszła na pakowanie butelek w format 10 x sztuka w kartonie (puszki – 12 x sztuka). Dotąd w krafcie obowiązywał standard 20 x butelka 500 ml. Być może to początek kolejnej rewolucji. Zresztą któż miałby nadać jej bieg, jeśli nie operatorzy największego koła zamachowego z napisem „piwo rzemieślnicze”.
Dodam jeszcze, że tuż za obecną halą wkrótce powstanie druga, niezależna, którą znacie pod kryptonimem „Pinta Barrel Brewing”. Na miejscu znajdzie się malutka warzelnia (8 hl) do piw eksperymentalnych, dzikich i kwaśnych. W tym miejscu smacznie spać będą też drewniane beczki po brzegi wypełnione piwem. Pierwsza łopata zostanie wbita na dniach.
Grodziskie 8 i 10 lat później
Po zwiedzaniu przyszła pora na część oficjalną. Na specjalnie zorganizowanym w okolicznościach fermentowni panelu najpierw wysłuchaliśmy opowieści Ziemka i Andrzeja o historii ich piwnych działań i warzeniu słynnego A’la Grodziskiego. Sentymentalna podróż po historii polskiego kraftu zaowocowała niezwykłą degustacją nie tylko tego piwa, ale też ostatniej warki przygotowanej przez Andrzeja Sadownika w domu, która okazała się być…. także Grodziskim.
Zamknięty w potężnej butli z krachlą trunek nie smakował może wybitnie, gdyż to zamknięcie po takim czasie musiało przynieść srogie utlenienie. Tym niemniej możliwość zwilżenia wąsa w takim unikacie to radość sama w sobie, która pociągnęła za sobą myśl: cieszę się, że robię to co robię i że mam możliwość być w tym miejscu.
Zaskakująco dobrze zaprezentowało się samo A’la Grodziskie. Mimo 10 lat w butelce, nadal intensywnie pachniało wędzonką, która skrzętnie przysłaniała utlenienie. Coś czuję, że wersję 2020 także zachomikuję na wiele lat, by sprawdzić, jak pracuje wędzonka do spółki z czasem.
Po drodze mieliśmy okazję wychylić także kilka edycji Grodziskiego z Pinty, w tym również Viva Śliwa. Ta ostatnia towarzyszyła nam na kranie w czasie zwiedzania, jak i afterku w hotelu. Powiem krótko: rewelacja. Mocna wędzonka połączona ze śliwkami dała efekt powidła, które radowało podniebienie i serduszko.
Zamykając ten wątek zaznaczę, że premiera A’la Grodziskie 2020 odbędzie się w czasie Pinta Party, 1 sierpnia na terenie Dolnych Młynów w Krakowie. Nie muszę chyba dodawać, że będę na miejscu. 😉
Dogrywka
Po zwiedzaniu i degustacji udaliśmy się na obiad. Tym uraczyliśmy się na Hali Boraczej w Węgierskiej Górce, gdzie rozpościerał się piękny widok na Beskidy. Wstyd się przyznać, ale to moja pierwsza wizyta w górach w tym roku, acz wrażenia i strawa nadrobiły to niedopatrzenie. Obiad sam w sobie był pyszny, jednak serce skradły nam jagodzianki, przepijane piwami z serii Pinta Beskidy (zupełnie smaczne Pale Ale) oraz… miodowa kooperacja z Ignacowem, leżakowana w beczkach po Bourbonie. Zajumaliśmy jedną ze sklepiku Pinty (acz za przyzwoleniem Ziemka), delektując się genialnie ułożonym miodem, muśniętym waniliową nutą. Pychota!
Później zjechaliśmy do hotelu, by zadekować się w pokojach. Ekipa Pinty przezornie zapomniała dodać, że na terenie jest basen, przez co nikt z nas nie miał kąpielówek, ergo nikt tego wieczoru nie utonął. Za to „pograliśmy w piłkę” sflaczałą kulą przeznaczoną dla dzieci, pohuśtaliśmy się na placu zabaw, a także uraczyliśmy się piwami i poczęstunkiem od gospodarzy. Wszystko to wśród rozmów i dyskusji, które – ani się obejrzeliśmy, załapały nas sennych grubo po północy. Ziemek opowiadał o swojej piwnej historii. Jedni tłumaczyli, że Covid to bujda, inni – że należy szykować się na drugą falę. Niezależnie od poglądów, bawiliśmy się świetnie.
Świetne były też piwa. Ponieważ nie prowadziłem notatek, mogę jedynie rzec, że Pierwsza Pomoc to światowy level Pilsa w duchu niemieckim. Wytrawny, z zaznaczoną goryczką, czysty, ziołowy w aromacie. Wspomniana Viva Śliwa rozwaliła system miksem ogniska z powidłami. Z Collabów (wszystkie pyszne) najlepiej wszedł mi ten z Maltgardenem, najbogatszy we wrażenia słodowe, drożdżowe i chmielowe. Z mocarzy największe ukłony należą się za Risfactora Red Wine BA. Klasyczne podejście do stylu, czyli potężna paloność, wyrazista goryczka, piękny aromat czekolady, a to wszystko zespojone w winnym, owocowym, z lekka kwaskowym uścisku. O ile dotychczasowe edycje tego piwa średnio mnie przekonywały, tak ta odsłona to jest cymesik.
I pewnie siedzielibyśmy tak do świtu, ale zdrowy rozsądek kazał nam rozejść się do pokojów. W końcu po przebudzeniu większość z nas musiała wracać do siebie. Brakowało mi takich powrotów: człek, może i zmęczony, ale szczęśliwy i usatysfakcjonowany. Pełen znakomitych wspomnień i przekonania, że wybrało się właściwą drogę. Warto co jakiś czas sobie o tym przypomnieć.
‚