Pierwsze piwo browaru domowego Gęstwa kończy rok. Postanowiłem więc wydobyć z piwnicy jedną z ostatnich butelek, by sprawdzić, jak smakuje.
Doskonale pamiętam każdą chwilę związaną z powstaniem tego piwa. Najpierw, pod koniec maja, zaczęły się rozmowy z Kokosem na temat wspólnego warzenia gdy już wrócę do Krakowa. Później, w czerwcu, gdy już byłem na miejscu, zebraliśmy się na naradę wojenną, po której zamówiliśmy sprzęt, oczywiście z Browamatora.
Mówię „oczywiście”, ponieważ kto by się tam rozglądał za innymi sklepami. I to, a jakże, był błąd. Po pierwsze cenowy: gdybyśmy poskładali wymarzony sprzęt na innych stronach ze stuffem dla piwowarów domowych, prawdopodobnie zapłacilibyśmy trochę mniej. Po drugie – czasowy. Rzeczony sklep nie słynie z szybkości realizowania zamówienia, przez co za warzenie zabraliśmy się dopiero kilka tygodni po złożeniu zamówienia (część czasu – by oddać sprawiedliwość Browamatorowi – poświęciliśmy na doszkalanie, choć sprzęt na nas czekał).
TAK WARZYLIŚMY
Wreszcie w piękną słoneczną sobotę lipca roku pańskiego 2015 zebraliśmy się w domu Kokosa, by uwarzyć debiutanckiego Dry Stouta. Recepturę zaczerpnąłem z sieci, konkretnie z piwo.org (a jakże!). Celowałem w taką, która będzie maksymalnie prosta i bezbolesna. I pewnie byłaby, gdyby nie kilka błędów w czasie całego procesu. Najgłupszym było niedokręcenie kranika, w efekcie czego sporo dobrej brzeczki poszło się paść. Jeśli dodamy do tego zacieranie na słodko (a skąd mogliśmy wiedzieć, co to znacz?!), to otrzymamy Stout pełniejszy i płyciej odfermentowany, niż zakładany początkowo koleżka.
Nie ma tego złego – i tak się jaraliśmy. Do tego stopnia, że regularnie ostrzeliwałem was tekstami na temat warzenia, choć – na usprawiedliwienie podam – maksymalnie pokornymi, by nie wyjść na kolesia z wybujałym ego. Chyba wam się podobało, gdyż tekst „Wiem, że nic nie wiem” okazał się jednym z najpopularniejszych w historii bloga.
KRÓTKIE PODSUMOWANIE
Gdy rozmawiałem z kolegami-piwowarami rok temu, wprost nie mogłem uwierzyć, że nie pamiętają, ile warek mają na koncie. Dziś doskonale ich rozumiem, gdyż sam straciłem rachubę jakiś czas temu. Nie to, że warzę dużo. Wręcz przeciwnie: warzę dramatycznie mało. Ale i tak przestrzelenie 10 warek sprawiło, że przestało mi się chcieć liczyć.
Póki co najlepszym piwem browaru domowego Gęstwa było Black IPA Pomarańczowy Październik, do którego dodaliśmy świeżo startą skórkę pomarańczy oraz jałowiec. Bomba! W czołówce plasuje się także Brown Porter Buszujący w Dębie z kawą i płatkami dębowymi. Pewnie nazwałbym go najlepszym, ale z powodu niedomycia kilku butelek mam z nim także siarkowe skojarzenia.
A najgorsze? Och, bez wątpienia pierzgowy okrutnik Tańczący Z Pszczołami – koszmarnie śmierdzi, już sam nie wiem czym. Czy to rzeczona pierzga, czy może coś spieprzyliśmy? Daleki od zachwytów jestem nad naszym pierwszym AIPA, trochę za mało aromatycznym i ze zbyt agresywną goryczką.
Wczoraj zabutelkowaliśmy kolejne piwo, Witbiera. Mam nadzieję, że zrobi robotę. Podobnie jak moje dwa kooperacyjne piwa. Flanders warzony z Krzyśkiem z browaru domowego Aurora od dwóch miesięcy dojrzewa w butelkach. Farmhouse Wine stworzony z Tomkiem z browaru Leśniczówka jeszcze sobie trochę pofermentuje.
DWÓCH CZARNYCH BRACI PO 12 MIESIĄCACH
I na sam koniec powrót do pierwszego piwa domowego, Stoutu Dwóch Czarnych Braci (to od tekstu jednej z piosenek Dust Bowl). Zmartwiony jestem faktem, że moje domowe piwa się mnie nie trzymają. Dość powiedzieć, że – nie licząc dojrzewającego Flandersa – mam w sumie chyba z 10-15 butelek… Głównie RISa, który musi dotrwać do 18. urodzin Córuchny, czyli mojej cudnej Chrześnicy. Te już za 17,5 roku! Tak że ten.
Jak pachnie i smakuje nasze pierwsze piwo? Well, nie budzi we mnie już takiej ekscytacji, jak to miało miejsce rok temu. Dominuje w nim zapach kawy zbożowej, zboża w ogóle. Czekolada obecna, zioła od chmielu (co ciekawe, dodanego tylko na goryczkę) również. Pojawiło się subtelne, lekko winne utlenienie. I to jest spoko.
W smaku także króluje zboże i odrobina czekolady. Ogólnie piwo sprawia wrażenie słodkiego oraz odrobinę za mocno nagazowanego (nie mylić z przegazowanym). Goryczka krótka, ale obecnie uważam, że nieco za mocna.
Zostawiłem sobie jeszcze jedną butelkę tego specyfiku, by móc ją wypróbować za rok-dwa. I z pewnością pomęczę Was wrażeniami. 😉