Praca połączona z wakacjami, przyjemne zespolone z pożytecznym, genialni ludzie ze świetnym piwem. Craft Beer Camp to dla mnie nowy ideał piwnego festiwalu.
Odkąd wparowałem do piwnego świata, wszyscy znajomi szeptali mi do uszka: „Jerry, musisz koniecznie pojechać do Annopola na CBC. Drugiej takiej imprezy w tym kraju nie uświadczysz.” W tym roku wreszcie nadarzyła się okazja, by przekonać się osobiście o fenomenie festiwalu urządzanego przy browarze Gzub.
Choć słowo „festiwal” jest tu chyba nieodpowiednie. To raczej piknik organizowany przez familię Staszewskich, na którym zjawia się kilkanaście browarów (w tym roku 12) oraz rzesza fanów piwa z całej Polski i okolic. O tym jak głośne i ważne dla gminy Środa Wielkopolska, w której położone jest Annopole, jest to wydarzenie świadczyć może chociażby obecność Burmistrza, który otworzył tegoroczny Craft Beer Camp.
KULTURALNY BEFORE
Ja na miejscu zjawiłem się w czwartek późnym wieczorem. Przyjechałem samochodem z Mateuszem Górskim z Brokreacji, a w zamian za darmową przejażdżkę pomogłem mu polewać piwo w czasie imprezy. Po przywitaniu z już obecną gawiedzią i rozłożeniu namiotów (jeśli jeszcze nie skojarzyliście – kluczem programu jest nocleg na zaimprowizowanym polu namiotowym), podpięliśmy petainer z końcówką Nafciarza Dukielskiego i wspólnie z ziomkami zabraliśmy się za dyskusję o wszystkim na czym świat stoi, w tym Brexicie (a co!).
Rozmowa szła nam tak dobrze, że dotrwaliśmy do 4 nad ranem. A że byliśmy zadziwiająco rześcy, zagraliśmy w piłkę m.in. z Jarkiem Sosnowskim z Birbanta. Obyło się (póki co) bez kontuzji. O piłce będzie jeszcze mowa.
Jak się okazało taktyka siedzenia do późna nie była zbyt mądra, ponieważ o 5:30 w namiocie było już tak cholernie gorąco (pozdro dla słoneczka!), że nie szło zmrużyć oka. Próbowałem jakoś drzemać do 10, ale bliżej było mi do omdlenia z przegrzania, niż porządnego snu. Życie uratował mi zimny prysznic o poranku w przyzakładowych łazienkach. Trzeba wam bowiem wiedzieć, że powstający browar Gzub – przyszłe królestwo młodych kuzynów Jana i Wiktora – to tylko część większego gospodarstwa należącego do rodziców tego drugiego, Katarzyny i Roberta.
A propos pogody – ta nie odpuszczała przez większość imprezy. Chłodno zrobiło się dopiero w niedzielę rano oraz w czasie ulewy (o której za chwilę). Dość powiedzieć, że upał był tak niemiłosierny, że większość z nas co chwilę biegała pod zraszacz. Oczywiście w ubraniu, które i tak kilka chwil później było suche. Co wytrwalsi (w tym ja) bawili się w Cejrowskiego, człapiąc sobie przez cały dzień na bosaka. Problemem było stanięcie bosą stopą na rozgrzanej kostce brukowej – promienie słoneczne niemiłosiernie paliły w podeszwę. Ale co tam – udowodniliśmy, że da się przejść boso przez kraft.
LEJEMY PIWO
Goście na teren CBC zaczęli schodzić się ok. 16 w piątek. Część przyjechała z namiotami, by zostać na miejscu aż do niedzieli, inni wpadli tylko na chwilę, by spróbować kilkudziesięciu dostępnych piw. Ja po raz pierwszy miałem okazję działać po obu stronach. Mateusz potraktował ten wyjazd typowo wakacyjnie, więc nie mieliśmy spiny, by co jakiś czas działać pojedynczo, albo wcale (hue hue). Na szczęście mogliśmy też liczyć na pomoc ziomeczków ze stoisk browarów SzałPiw i Gzub, który stacjonowali tuż obok.
Zresztą, właściwie wszyscy staliśmy blisko siebie, w dwóch odwróconych „plecami” do siebie liniach – 6 ekip po jednej, sześć po drugiej stronie namiotu. To ułatwiło nam szybką i owocną integrację, owocującą m.in. efektowną… bitwą na płuczki do szklanek. Jedyny minus stania po tej części imprezy to konieczność zmagania się z milionami muszek, które ochoczo atakowały petainery. Dziwki.
Zadanie polewania było proste o tyle, że nie trzeba było mordować się z kasą fiskalną. Odwiedzający CBC kupowali piwo za pomocą drewnianych krążków, w które można było się zaopatrzyć przy kasie. Szło nam jak z płatka, dlatego pomiędzy laniem jednego a drugiego piwa można było degustować sztosy od kolegów. O nich napiszę w osobnym tekście, podobnie jak o powstającym browarze, który już teraz prezentuje się okazale, a co dopiero będzie po zakończeniu prac…
PIŁKA NOŻNA
Oczywiście nie-piwną kulminacją Craft Beer Camp był mecz Polska-Szwajcaria na Euro. Wiktor przytargał z domu wielki telewizor i umieścił go na… wózku widłowym. Nagle okazało się, że nawet najwięksi antyfani futbolu zapragnęli dopingować Biało-Czerwonych – i spoko. Gromadnie ściskaliśmy kciuki i nawet nieźle nam to wychodziło do momentu nadejścia krótkiej, acz konkretnej nawałnicy. Ulewa przepędziła kibiców pod dach, a szalejący wiatr porwał kilka namiotów i potłukł szklanki. Ot, taki letni folklor. Sprzątaniem zajęliśmy się jednak dopiero po meczu, uradowani faktem, że nasi dokopali zegarkom i dumnie awansowali do ćwierćfinału.
Na tym piłkarskie emocje się nie skończyły. Wieczorem zarządziliśmy mecz na polu kempingowym. Warunki ekstremalnie trudne: śliska nawierzchnia, ciężka, przemoknięta piłka oraz część graczy bez obuwia. To nie mogło się skończyć dobrze. 😉 Bilans: dwie skręcone kostki, potłuczone golenie, kolana i żebra oraz gigantyczne zakwasy. Najważniejsze, że moja drużyna wygrała, zdaje się 4:3.
GOLIMY JERRY’EGO!
Jak pewnie pamiętacie, miałem zakład, któren głosił, że jeśli Polska awansuje do ćwierćfinału, golę brodę na zero. Do realizacji o mało co nie doszło, ponieważ barber zwinął się tuż po meczu. Na szczęście Wiktor miał maszynkę do włosów w zanadrzu.
Efekt? Gremialne golenie Jerry’ego, uchwycone w czasie live steamingu. Na to wydarzenie zleciało się chyba całe piwne towarzystwo, a dzieła dokonało pospołu kilka osób, m.in. Jarek z Birbanta, Sebastian – tym razem z SzałuPiw, Agnieszka z Browaru Spółdzielczego, Olka z Kraftwerka i Wiktor-gospodarz. Efekt możecie ocenić sami oglądając poniższy filmik. Chyba nie wyglądam tak strasznie. 😀
TERMIN ZAREZERWOWANY
Takich spontanicznych atrakcji było więcej, że wspomnę Josefika-Jezusa, karaoke, gremialne śpiewanie hitu „Koła autobusu kręcą się”, czy bohaterskie ratowanie kostki Jarka. I właśnie ten luźny, wręcz wakacyjny klimat sprawił, że dosłownie wszyscy wyjeżdżali z Annopola przeszczęśliwi, z hasłem „to najlepsza piwna impreza na jakiej byłem/łam” na ustach oraz postanowieniem: „już rezerwuję termin na przyszły rok”.
Przy całym szacunku i wartości wielkich festiwali w dużych miastach, to właśnie Craft Beer Camp okazało się być kwintesencją doskonałej zabawy i spotkania grona świetnych osób, które wspólnie kreują scenę rzemieślniczą w Polsce. Dlatego zachęcam was wszystkich, by w swoich przyszłorocznych planach koniecznie uwzględnić CBC w swoim kalendarzu. Tam wręcz nie wypada nie być.
Mam rozwaloną nogę, ale piła był przegenialna. Kto by liczył bramki i sprawdzał wynik. Tylu wślizgów nie zrobiłem przez rok na orliku 🙂 Do zobaczenia za rok!!!!
Mnie do dzisiaj kolana bolą, ale warto było! 🙂
Mógłbym odpuścić Poznańskie Targi Piwne,Wrocławskie Targi Dobrego Piwa, całą Warszawę i inne festiwale, ale CBC nie odpuszczę nigdy
PS: Pamiętaj o roli Szwajcarii w świecie 😉
Pingback: 9 powodów, dla których MUSISZ przyjechać na Craft Beer Camp