Jeden z najsmaczniejszych polskich porterów bałtyckich kończy 20 lat. W ramach prezentu leję go sobie w gardziel.
Lata 90. to nie najweselszy czas dla polskiego browarnictwa. Zachodnie koncerny wlazły do nas z butami, kosząc jak leci kolejne małe firmy, inne przejmując i czyniąc szczochami. Wyburzano lub przerabiano na galerie handlowe budynki starych browarów (co zresztą czyni się do dziś), wszystko oczywiście w imię działania wolnego rynku. O szczegółach poczytacie sobie TUTAJ w świetnym tekście autorstwa Mariusza Agnosiewicza.
Na szczęście na rynku ostało się kilka wartościowych firm, które próbowały warzyć coś ambitniejszego, niż amerykański lager. Jedną z nich był Browar Witnica, który w 1994 roku wypuścić piwo Black Boss (to dzisiejsza nazwa – po drodze kilkakrotnie ją zmieniano) – porter bałtycki o przepotężnym woltażu 9,4%. Dziś trunek ów nieco zmienił oblicze, jest lżejszy – 8,5% obj. alk. – przez co bardziej pijalny, a wcale nie uboższy w doznania smakowe.
Niech was od szanownego jubilata nie odstraszy koszmarna etykieta, która od 20 lat zmieniła się nieznacznie. Piwo z Witnicy zasługuje bowiem na konsumpcję i późniejsze uwielbienie, a to za sprawą wyglądu, aromatu i smaku. Black Boss to napój bardzo ciemno brązowy (ale jeszcze nie czarny), klarowny z rubinowymi przebłyskami. Zdobi go bujna złoto-brązowa piana, drobnopęcherzykowa, skutecznie klejąca się do szkła.
Portery bałtyckie uwielbiam przede wszystkim za niepowtarzalny zapach, łączący nuty kawowe, czekoladowe, palone z estrami owocowymi (śliwka, wiśnia, rodzynki). Ten bukiet charakteryzuje także Black Bossa. Czuję się tak, jakbym wąchał kawę okraszoną jakimś syropem. Mniam!
W smaku propozycja z Witnicy jest nad wyraz gładka – minimum wysycenia, oleistości, takoż zalegania. To czyni z Czarnego Szefa „cichego zabójcę” – podczas jego konsumpcji alkoholowa śmierć może przyjść cicho i niespodziewanie. Tym bardziej, że złożoność smaku zachęca do wzięcia kolejnych łyków. Dominują tu przede wszystkim owoce (przyznam, trochę zbyt słodkie): wiśnie, śliwki, rodzynki i figi. W późniejszych akordach do głosu dochodzi czekolada, posmak przypieconej skórki od chleba oraz odrobina kawy, z kolei w przełyku Black Boss pozostawia po sobie przyjemnie rozgrzewający alkoholowy ślad.
Biegnijcie więc co prędzej, drogie dzieci, do sklepów, by razem z witnickim browarem świętować 20-lecie jednego z najlepszych jego piw. Sto lat!
mój ulubiony Porterek 🙂
Dla mnie ścisła czołówka 😉
Dla mnie to słaby jest ten Boss.
Słodki, alkoholowy jakiś taki wodnisty „bez ciała”.
W-g mnie dużo ciekawszy jest łódzki a nawet żywiecki którego mankamentem jest metaliczność w smaku i aromacie ale poza tym ok.