Piękna pogoda, krakowski rynek, dobre piwo. Takie popołudnia sprawiają, że na nowo jestem w stanie się zakochać w Krakowie.
Nie wiem, czy ktoś z Was jeszcze pamięta ten wpis – to było na samym początku mojego blogowania. „Pieprzę Cię, miasto” było moim wylewem złości i żalów na Kraków. Cóż, zmęczenie materiału, nuda, Wrocław na horyzoncie – to wszystko sprawiło, że musiałem dać upust swoim emocjom.
Dziś, 1,5 roku później pod wieloma punktami tamtego ciągle bym się podpisał, ale podchodzę do Krakowa ze zdecydowanie bardziej serdecznym nastawieniem. Zakładam, że to moja roczna nieobecność zrobiła swoje. Może po prostu zdałem sobie sprawę, że Kraków zawsze będzie „mój”, niezależnie od tego, gdzie będę mieszkał.
Przyczyną tej zmiany są także leniwe popołudnia (cholera, mam ich wyjątkowo niewiele), w czasie których mogę wpaść do ulubionych multitapów, usiąść w oknie lub w ogródku piwnym i gapić się na ludzi mknących wśród starych kamienic. A czego nie wypatrzę ja, skrzętnie wyłapie aparat zioma Maćka, który ma ostatnio dar bywania w tej samej okolicy, co ja. Polecam jego bloga – ma facet oko do kadrów.
Niedawno chillout według opisanego wyżej wzoru praktykowałem w Multi Qlti. Siadłem przy wysokim stoliku, z okna rozciągał się widok na zatłoczoną Szewską (upstrzony wszędobylską Żabką), a mnie towarzyszyły dwa piwa: Sezon Ogórkowy z Piwnego Podziemia oraz Dark Force z HaandBryggeriet. Oba niezwykle frapujące.
SEZON OGÓRKOWY
Piwne Podziemie
Saison
Cyferki: alkohol 5% obj., ekstrakt 11,3 Blg
Zacząłem od jednego z najdziwniejszych piw, jakie powstały w tym kraju. Piwo z ogórkiem. Miałem pewne obawy – okazało się, że niepotrzebnie.
Sezon Ogórkowy powitał mnie intensywnym aromatem ogórka konserwowego (nie mylić z kiszonym), delikatnie podbitego cytryną. Od razu przypomniały mi się czasy studenckie, gdy wodą z ogórka człek ratował się od Syndromu Dnia Poprzedniego. Spod tych zapachów nieśmiało wyłaniają się fenole.
W smaku Belgii jest zdecydowanie więcej, podobnie jak cytrusów, ale i tutaj ogórek robi swoje. Tu bliżej mu do kiszonego (posmak koperku), co akurat dobrze wpływa na jego rześkość.
To może nie jest najlepsze piwo, jakie w życiu piłem, ale na pewno jedno z najciekawszych.
DARK FORCE
HaandBryggeriet
Imperial Wheat Stout
Cyferki: alkohol 9% obj., 45 IBU
W drugim teku wylądował gość z Norwegii, imperialny Stout od HaandBryggeriet. RIS zawsze kusi, a gdy został przeżarty przez nietypowe drożdże, chrapka na niego jeszcze wzrasta. W przypadku Dark Force użyto grzybków stosowanych do weizena.
Efekt? Bardzo wyraźne banany w aromacie, które – oczywiście – z czasem ustępują miejsca czekoladzie i pralinom. Trochę brakuje tu paloności, ale nie narzekam, w końcu to żółty owoc ma tu być bohaterem.
W smaku Dark Force jest zdradziecko lekkie, może nawet zbyt gładkie jak na RISa. Drożdże przemycają tu akcenty kwaskowe i bananowe, choć oczywiście nie brakuje czekolady i odrobiny kawy. Po ogrzaniu wyłazi alkohol – to niby nic dziwnego przy 9%, ale jednak na dłuższą metę drażni.
Tym niemniej norweski wynalazek warty jest spróbowania, nie tylko ze względu na walory poznawcze.
Soundtrack: do podwójnych recenzji zazwyczaj nie wrzucam kawałków, ale skoro nowy singel Deafheaven nie wychodzi od tygodnia z mojego odtwarzacza, nie mogłem sobie odmówić podlinkowania: