Po cholerę internetowy gigant wypuszcza zupełnie nową aplikację do obsługi konta pocztowego, skoro nie ma zamiaru zaprzestać rozwoju Gmaila? Po tygodniu użytkowania wciąż tego nie wiem.
Skrzynka pocztowa z charakterystyczną „M” w ikonce stała się, obok oczywiście wyszukiwarki, flagowym produktem Google. Pojemna, szybka, wolna od reklam i – co najważniejsze – darmowa, szybko zyskała zwolenników na całym świecie.
Nawet spięcie jej z innymi usługami firmy, które jeszcze mocniej wpłynęło na ingerencję Amerykanów w nasze internetowe życie, nie osłabiło pozycji Gmaila. Kiedy więc dowiedziałem się, że Google wypuszcza zupełnie nowy program do obsługi konta pocztowego, poczułem się nieco skonfundowany. Jednak wiedziałem, że muszę go przetestować.
DLA „WYBRANYCH”
Google podeszło do InBoxa w inny sposób, niż do swoich pozostałych produktów. Zamiast z otwartymi rękoma witać wszystkich potencjalnych użytkowników, postawiło na ekskluzywność. Taką z przymrużeniem okiem, ale jednak. Otóż by otrzymać dostęp do usługi, trzeba było wysłać mail oraz czekać na odpowiedź ze strony firmy. W moim wypadku ten proces trwał tydzień…
W końcu przyszedł mail, w którym otrzymałem link do ściągnięcia aplikacji na komórkę. Dopiero po jej zainstalowaniu, mogłem odpalić wersję w przeglądarce na kompie. Na dzień dobry szybki tutorial (ależ to wszystko intuicyjne – minuta i już wszystko wiesz!) oraz kolejne zapewnienie, że Gmail nie znika, a nowa usługa ma działać jakby obok, a nie zamiast.
Głównym wyróżnikiem InBoxa ma być inteligentne grupowanie wiadomości. Przykładowo bilety kupione on-line wpadają do folderu „Podróże”, a wszelkie faktury do zapłacenia – finanse. Ale cóż to za nowość dla osób, którzy stworzyli sobie na koncie gmailowym etykietki, a także grupują swoje wiadomości w postaci kart? Innymi słowy – ta funkcja łba mi nie urwała i nie uważam jej za szczególnie seksowną.
BIJĘ BRAWO
Dużo bardziej cieszy mnie wyraźny podział na dni, w których przychodzą maile. Teraz zdecydowanie łatwiej jest odszukać pożądaną wiadomość po dacie. Podoba mi się także funkcja przypinania wiadomości. To niby rzecz podobna do oznaczania gwiazdką, ale łatwiej dostępna i bardziej funkcjonalna – wystarczy przeciągnąć „suwak” na górze aplikacji i już otrzymujemy dostęp do wyróżnionych wiadomości.
Kolejnym plusem jest InBoxowa archiwizacja. W Gmailu, gdy zarchiwizujesz jakiś wątek, aby go odgrzebać musisz zaprosić do domu znajomego górnika z kilofem, by przekopał skrzynkę w jej poszukiwaniu. Tutaj wiadomość znika z folderu „odebrane” i przenosi się do zakładki „gotowe”. Dwa kliknięcia i już możesz do niej wrócić.
I jeszcze dwa plusy. Po pierwsze: łatwiejsza nawigacja w czasie pisania maila, szczególnie jeśli chodzi o dodawanie adresów do Kopii i Kopii Ukrytych. Wszystko jest pod ręką i bardzo czytelne. Po drugie: automatyczna synchronizacja, nawet, jeśli nie masz jej uruchomionej standardowo w telefonie. Przy każdym odpaleniu apki od razu dostajesz nowe wiadomości.
KRĘCĘ NOSEM
W InBoksie nie ma funkcji, która by mnie totalnie rozczarowała. Uważam jednak, że nie wykorzystano potencjału „Przypomnień” i „Odkładania na później”. Dzięki tym opcjom, możesz oznaczyć dany mail do odczytania o konkretnej godzinie lub z konkretnego miejsca (np. gdy dotrzesz do domu – Google znajdą Cię przez GPS). Możesz także poprosić o przypomnienie o jakimś zadaniu czy ważnym telefonie (niczym w kalendarzu).
Niby wszystko fajnie, tyle że te powiadomienia pojawiają się tylko o wskazanej godzinie, wyłącznie w aplikacji. Żadnego alarmu, żadnej dodatkowej informacji na pasku zadań smartfona albo pop-upa. No to na kiego grzyba mi taka opcja? Że niby ja mam pamiętać, że InBox ma mi coś przypomnieć?!
Zawodzi trochę tempo działania aplikacji. Oczywiście, śmiga jak Bródka po lodzie, ale – o zgrozo – Gmail jest od niej szybszy! W InBoksie wolniej ładują się i wgrywają załączniki. Wkurza mnie też to, że program nie za bardzo lubi się z Instagramem. Otóż po kliknięciu na załącznik zdjęciowy i wybraniu opcji „udostępnij” wspomniana aplikacja nie pojawia się na liście…
DLACZEGO NIE GMAIL?
Po kilku dniach spędzonych z InBoksem, jestem ogólnie zadowolony z programu, mimo kilku jego niedoróbek. Jednak ciągle nie mogę zrozumieć, dlaczego ta aplikacja nie mogłaby być po prostu kolejną edycją Gmaila? Jakie korzyści w spłodzeniu kolejnej usługi widzi Google? Pewnie wkrótce się o tym przekonamy.
Kolejna ciekawa sprawa. Google wypuszcza „Czat” Google – „GoogleMessenger” który obsługuje sms mmsitp. ale nie houngouts. O co tu chodzi?? ?? ??
Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to chęć stworzenia takich narzędzi, by rozruszały Google+. Za wszelką cenę.
No ale właśnie spójrz. ten Google Czat w ogóle nie łączy się ani z G+ ani hangouts. Może właśnie to w drugą stronę ma pójść… Może będzie alternatywa dla użytkowników którzy nie chcą (moim zdaniem rewelacyjnej) otoczki Google, czyli Google Zdjęć, Drive, Dokumenty, Arkusze itd.
Hmm, jesteś pewien, że Czat w żaden sposób nie łączy się z G+? Jeśli dobrze rozumiem politykę Google, to wszystkie usługi, z jakich korzystasz, są połączone na jednym koncie. Ten proces zaszedł za daleko, by teraz go odwracać.
No przylookaj:
http://www.spidersweb.pl/2014/11/chat-messenger-google.html
Nie łączy się z hangami:
W inbox też wydaje mi się, że usługi Google są nieco dyskretniejsze. Na Gmailu (v.deskop) jest widoczny cały czat, i tu po prawej Google kręgi, i po lewej Google kręgi. A Inbox czysty. Tylko u góry można sobie rozwinąć dodatkowe usługi. W inboxie boly strasznie mnie boly niemożność ustawienia stopki.
Oke, dzięki za link.
Hmm, może to coś na zasadzie nowej linii produktów, dostosowanych do urządzeń mobilnych. Pod względem aplikacji mobi Google przecież jest daleko w tyle.