„Dobre wietnamskie piwo” to wbrew pozorom nie oksymoron, a zupełnie nierzadka rzeczywistość. Szczególnie wtedy, gdy wiesz gdzie szukać.
Zauważam, że powoli zaczynam zamieniać się w Kubę Niemca, ponieważ coraz częściej leżakuję teksty podróżnicze. Co prawda do ideału jeszcze mi brakuje (od autora wiem, że właśnie szykuje tekst o naszych wojażach po Siedmiogrodzie, które miały miejsce – przypomnę – w 2017 roku), ale nie mam już w zwyczaju pisać o przygodach zaraz po ich zakończeniu. Kwarantanna to dobra okoliczność do ich odgrzebania.
Jakuba przywołuję nie bez kozery, ponieważ rajd po piwach, które za chwilę opiszę, odbywaliśmy razem w Wietnamie, podczas pamiętnego wyjazdu w październiku zeszłego roku. Kwerendowaliśmy w knajpach właściwie codziennie, przelaliśmy przez gardło dziesiątki piw, zapisaliśmy kilobajty notatek w smartfonach. Gdy zacząłem się przygotowywać do tego tekstu zakręciło mi się w głowie od liczby pozycji, których części za nic nie jestem w stanie odtworzyć, czy też połączyć z fotografiami. Tym niemniej spróbuję.
Zanim jednak przefrunę po trunkach, dwa słowa o piwie w Wietnamie. Tam rewolucja wybuchła na dobre w 2015 roku, gdy powstały Pasteur Street, Biacraft i Fuzzy Logic, a w kolejnych latach dołączyły do nich ekipy choćby Heart Of Darkness, East West Brewing, LAC czy Belgo. Gdyby sięgnąć nieco wstecz, za jednych z pradziadków ruchu można by uznać założycieli lokalu Louisiane Brewhouse, który ruszył już w 2006 r. (oczywiście, że go odwiedziliśmy), ale że jest on dość ostrożny w swoim warzeniu, bardziej porównałbym go, hmmm, do CK Browaru w Krakowie, niż przypuśćmy Brovarni z Gdańska.
Jeśli wierzyć Ratebeerowi, w Wietnamie działa obecnie 97 browarów, z czego zauważalna część w dwóch największych miastach, czyli Ho Chi Minh oraz Hanoi. Inna warta zarejestrowania cecha to spory udział w rynku browarów restauracyjnych i brewpubów. W przypadku tych kraftowych, dowodzą nimi głównie obcokrajowcy, przede wszystkim Amerykanie, Australijczycy czy Brytyjczycy. Piwowarzy z tych krajów widocznie uznali, że po co kopać się z koniem na swoim rynku, skoro tutaj mają w pewnym sensie piwną pustynię, tanią siłę roboczą, ale i rosnącą w liczbę klasę średnią i wyższą, a do tego intensywnie wzrastającą liczbę turystów. W 2015 r. było to niecałe 8 mln osób, ale już w 2019 r. – 18 mln. Dla porównania Polskę w zeszłym roku odwiedziło prawie 21,5 mln turystów. Pewnie światowy kryzys, który rozpoczął się 1,5 miesiąca temu nieco zaciągnie ręczny także tamtejszym browarom, ale to temat na zupełnie inne rozważania. Podsumowując: w Wietnamie są pieniądze.
Nic więc dziwnego, że wietnamski kraft jest drogi. To znaczy: drogi jak na tamtejsze warunki i siłę nabywczą pieniądza. Cena piwa rzemieślniczego w Ho Chi Minh jest zbliżona do tej, jaką uświadczymy w warszawskich multitapach (16-20 zł za IPA 0,5l). Dla porównania jedzenie w knajpach oscyluje w okolicach 10-15 zł za danie głównie, z kolei zupełnie przyzwoity koncerniak Bia Saigon jest do wyrwania za jakieś 2 zł. Różnica jest więc zauważalna, zdecydowanie większa niż w Europie. Jednak jako się rzekło: tu odbiorca jest inny. To głównie turysta, podczas gdy u nas rodzimy kraft wciąga na miejscu przede wszystkim Polak.
Dobra, skoro już zarysowałem tło kraftu w Wietnamie, pora na usystematyzowanie moich chaotycznych notatek i spłodzenie z nich tekstu, w którym dowiecie się co nieco o poziomie piw. Treści będą krótkie, gdyż tylko w niewielu przypadkach poza notatkami mam jakiekolwiek wspomnienie z danym płynem.
**
Naszą wietnamską przygodę rozpoczęliśmy oczywiście od wizyty w knajpie. Po wielu godzinach w powietrzu oraz szalonej podróży z lotniska do hotelu, dobre piwo było tym, czego nam było trzeba. Zaczęliśmy od knajpki Ong Cao, przy Bui Vien, najbardziej zabawowej ulicy Ho Chi Minh.
BELGO – Belgo Cherry
Nazwa browaru z Sajgonu wyjaśnia wszystko – jego specjalizacja to piwa belgijskie maści wszelakiej. Belgo Cherry to zaś wyrób oceniany najwyżej. Ja bym porównał ten trunek do Lindemans Krieka: kwaśny, owocowy, ale zalatujący jakąś sztucznością. Nie wiem, czy tutaj aspartan wjechał na pełnej, niemniej wrażenie mam umiarkowanie dobre. [5.5]
PASTEUR STREET – Jasmine IPA
Pierwsze starcie z miejscową legendą, a zarazem jej najpopularniejszy wyrób. Klasyczne podejście do IPA: przejrzyste, wytrawne, ułożone, acz z relatywnie niską goryczką. Cytrusy odchmielowe splatają się w miłosnym uścisku z kwiatem jaśminu. Dobra robota. [7]
PASTEUR STREET – Passion Fruit Wheat
Numerek dwa jeśli chodzi o popularność wyrobów Pasteur Street. Bazę stanowi tutaj naprawdę szczodrze nachmielone American Wheat, o bardzo smukłym, delikatnym ciele otoczonym nimbem białych owoców i pomarańczy. Użyta marakuja świetnie wpasowuje się w tę kompozycję i podkręca pijalność. Dziwnym nie jest, że ten wyrób zdobywa nagrody na międzynarodowych konkursach (a przynajmniej tak twierdzą autorzy). [8]
TE TE BREWING – Te Te Electric IPA
Wbrew nazwie, to piwo wcale nie elektryzuje. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że prezentuje poziom przeciętnych polskich IPA sprzed 5 lat: trochę karmelkowe, trochę utlenione, z niezbyt intensywnym aromatem limonki i kiwi. Goryczka krótka, acz szorstka. Do zapomnienia. [4,5]
HEART OF DARKNESS – Directors Cacao Nib Porter
Jeśli dobrze patrzę, jest to najpopularniejsze ciemne kraftowe piwo w Wietnamie od najlepiej ocenianego browaru tego kraju. Porter o mocy 6,3% alkoholu, doprawiony przede wszystkim ziarnami kakaowca, podobno z rodzimych plantacji oraz amerykańskim chmielem. Ten ostatni gra tu marginalną rolę, jedynie dodając nieco owoców i goryczki. Na pierwszym planie mamy tutaj mleczną czekoladę, zaskakująco gęstą, bardzo przyjemną, o odważnym kakaowym sznycie. Szanuję. [7]
ROOSTER BREWING – Rooster IPA
Ostatnie piwo posiedzenia w sympatycznej knajpce Ong Cao i zarazem najpopularniejszy trunek browaru Rooster. Do bólu klasyczne East Coast IPA rodem z początku rewolucji. Dużo cytrusów, odrobina zaplanowanego karmelu, minimum estrów, wyraźnie zaznaczona goryczka. Nie ma się do czego przyczepić, ale i jakoś trudno zachwycić. [6]
**
Uwaga – chwilowa przerwa od kraftu. Naszym kolejnym punktem przy Buy Vien była „jadłodajnia”, gdzie wciągnęliśmy po zupie Pho oraz miejscowym królu – Bia Saigon Lager. To taka ichnia Perełka.
BIA SAIGON – Bia Saigon Special
Władca, jest, proszę Państwa, przyjemnie zbożowy w aromacie, mocarnie wysycony (gaz wylatuje nosem), ziołowy w posmaku, dość wodnisty, z ledwie zaznaczoną goryczką. Jednak co by nie mówić, posiada mnóstwo zalet potrzebnych w czasie wakacji: tani, pijalny, bez większych wad, wchodzi jak szalony, na plaży ratuje przed odwodnieniem. Tego koleżkę, wraz z jego bratem Bia Saigon Lager, pochłanialiśmy wręcz hektolitrami, szczególnie w Nha Trangu. Ocenę potraktujcie więc jako wyraz sentymentu. [5,5]
**
Kolejny punkt wycieczki, zaliczony oczywiście jeszcze tego samego wieczoru, stanowił browar restauracyjny/brew pub, East West Brewing, jeden z trzech największych kraftowców w Wietnamie. Mimo że jego sprzęt nie powala wielkością, to jednak jest w stanie wybijać tyle piwa, by obsłużyć nie tylko licznych klientów na miejscu, ale też solidnie zaopatrywać inne lokale w kraju. Sama miejscówka to poziom światowy: potężna przestrzeń, z otwartym tarasem, z którego rozpościera się widok na ulicę Ly Tu Trong, jedną z najważniejszych z rozrywkowego punktu widzenia w Ho Chi Minh. Odwiedzający może podziwiać tanki i warzelnię (ukryte za barami) oraz sporo beczek drewnianych, które drzemią sobie pod ścianą na pierwszej kondygnacji restauracji.
EAST WEST BREWING – Pacific Pils
To piwo, do którego jeszcze kilkukrotnie wracaliśmy w czasie urlopu. Co my tu mamy? Genialnie czystego Pilsa jako bazę. Zbożowego, ze świetnym wyważeniem słodyczy i wytrawności. Faktorem X jest tutaj nowozelandzki Nelson Sauvin, który wniósł mnóstwo białych winogron, nie dodając przy tym kociej kuwety. Naprawdę udany wywar. [8]
EAST WEST BREWING – Far East IPA
Numer jeden jeśli chodzi o popularność piw EWB, warzony na okrągło. Można go w pewnym sensie uznać za tutejszy Atak Chmielu, gdyż prezentuje on – jak sama nazwa wskazuje – bardzo idealistyczne podeście do East Coasta. Tęgi wywar, ze sporą dawką karmelu i melanoidyn, ale też skwitowany konkretną goryczką. W aromacie dostajemy owoce tropikalne, z naczelną rolą mango i awokado. Smaczne. [6]
EAST WEST BREWING – Coffee Vanilla Porter
Po nazwie spodziewałem się cudów na kiju, a otrzymałem „tylko” po prostu dobrego Portera. Jego wielką zaletą jest piękny i intensywny zapach, bardzo kawowy, gdzie wanilia jedynie podbija te najprzyjemniejsze nuty palonych ziaren. Smak nie dorównuje jednak temu, co gra w nosie. Piwo jest dość kwaśne od kawy i słodów, nie tak pełne akcentów, jak zapowiadał to aromat. Tym niemniej wystawię mu wysoką ocenę z uwagi właśnie na to, co wydarzyło się w mojej kichawie. [7]
EAST WEST BREWING – Independence Stout
Pamiętacie swoje największe piwne rozczarowanie? Moje to oczywiście walący spirolem i aldehydem Black od Mikkellera. Independence Stout może konkurować z nim w tych wadach. Przeszkadza przede wszystkim emulsja, która dominuje aromat. W smaku jest lepiej, bo choć piwo grzeje w przełyk alkoholem, to jednak gdy otoczy się takim ciałem, jak tutaj i dorzuci sporo czekolady, można go zdzierżyć. Strzelam, że po prostu mieliśmy pecha i na co dzień ten trunek prezentuje się lepiej, jednak niestety nie mogę dać więcej niż tróję. [3]
EAST WEST BREWING – Rose
EAST WEST BREWING – Blonde
EAST WEST BREWING – Dark
Szybki przelot nad podejściem EWB do Belgii. Well, to nie jest najmocniejsza strona sajgońskiego browaru. Rose to woda z malinami i na siłę odkrywaną przeze mnie słodowością. [4] Blonde pachnie i smakuje jak nieudany Tripel, gdzie rządzą perfumy babci i brzoskwinie. Ach, i odrobina siareczki. [5] Najlepiej wypada Dark, z dość zaskakującym połączeniem melona i czekolady. Piwo zadziwiająco zwiewne, przyjemne. [6,5]
**
Ostatni punkt wycieczki w pierwszym dniu. Już mieliśmy iść do hotelu, gdy okazało się, ze vis a vis East West Brewing znajduje się LAC Brewing, także zasłużony dla wietnamskiego kraftu brewpub. Stoi za nim, a jakże, Amerykanin, Michael McMahon, który doświadczenie zdobywał w browarach położonych w Oregonie. Cóż, chyba nie był przesadnie pilnym uczniem, ponieważ piwa warzy co najwyżej średnie. Natomiast lokal, nie powiem, odpalił całkiem ładny. O, deseczki piwne też ma całkiem zgrabne.
LAC – Lost In The Haze
Jednorazowy, niezbyt udany strzał, który miał pokazać, że LAC potrafi w piwa Hazy. I może nawet byłbym w stanie to uwierzyć, wszak w smaku mamy sporo cytrusowej soczystości i ładnie zaprogramowaną gorycz. Problem leży w zapachu: mokra szmata owinęła się wokół sera i wpadła do kadzi. Stary chmiel niestety wygrał tę rozgrywkę, przez co piwo nie miało okazji zaprezentować się malkontentom z Polski z dobrej strony. [4]
LAC – Peppercorn Brown Ale
Kolejne sezonowe piwo LAC, które ciasteczkowo-karmelowe nuty miało łączyć z pieprznością na finiszu. Idea niegłupia, ale rezultat rozczarowujący. Karmel rozpuszczony w wodzie, zero pikantności, zero estrów. Bliżej mu do Marzena i to takiego niezbyt udanego. [3]
LAC – Devl’s Lake IPA
Skoro ziomalom z Ho Chi Minh nie wychodzą eksperymenty, to może choć lepiej poradzą sobie z regularnie warzonym American IPA? Tym razem odpowiedź okazuje się być twierdząca. Mamy do czynienia z niezłym, tropikalnym w charakterze West Coastem, może odrobinę zbyt nagazowanym i troszkę zbyt mdłym z uwagi na dominującą rolę melona. Co nie zmienia faktu, że to najlepsza propozycja tego browaru. [6,5]
LAC – Little Lava Red
Moje notatki na temat tego piwa ograniczają się do „malowane kredkami świecowymi”. Ktoś tu ewidentnie skopał leżakowanie, nie odpompował drożdży z tanka i zamiast przyjemnego Amber Ale wręczył nam kolorowankę. [2]
LAC – Cashew Cream
Kolejny miejscowy klasyk, mający być prostym, pijalnym Cream Ale. O ile w aromacie coś tam się dzieje, ponieważ wyczuwam przyjemną kwiecistość chmielową i trochę brzoskwiń, to jednak smak jest kosmicznie beznamiętny, nawet jak na ten styl. Mhe. [4,5]
**
Kolejny dzień w mieście, kolejna wędrówka po lokalach. Zaczęliśmy od lokalu firmowego najlepszego według userów Untappd browaru w Wietnamie. Klimatyczne miejsce, z całkiem sporym ogródkiem, leży w bliskiej okolicy Downtown, a po drugiej ulicy ma za sąsiada upiornie wyglądający szpital. Ot, uroki Sajgonu.
Za całym zamieszaniem stoi koleżka John Pemberton, który na początku XXI wieku, w czasie mieszkania w Nowym Jorku, złapał bakcyla kraftu i przeniósł go do Wietnamu. Moim zdaniem całkiem udanie.
HEART OF DARKNESS – Single Blade
Kokosowo-melonowe Sabro dotarło też na Półwysep Indochiński. Ekipa jądra ciemności wykorzystała go do swojego Wheat Ale, acz – co przyjemne – nuty tej odmiany chmielu nie dominują w piwie. Numerem jeden są cytrusy, zaś kokos wjeżdża dopiero po chwili. Piwo smakowałoby mi bardziej, gdyby było nieco pełniejsze i mniej wytrawne. [6]
HEART OF DARKNESS – The Mistress Double IPA
Obecnie to kluczowe IPA browaru, na mnie jednak nie zrobiło wielkiego wrażenia, ponieważ pachniało głównie spoconym facetem. I wbrew pozorom nie był to aromat siedzących obok Mateusza i Jakuba, którzy na szczęście znają instytucję antyperspirantów. 😉 Spod tego niezbyt przyjemnego wtrętu wyłania się mandarynka, ananas, a nawet trochę borówek. Ciało pełne, z przyjemnym żywicznym posmakiem. Szkoda tej wady na wstępie, bo byłoby to naprawdę świetne piwo. Daję ocenę na zachętę. [6]
HEART OF DARKNESS – Some Sorcerer NE IPA
O, i tak powinno prezentować się klasowe NE IPA. Buchające Mosaikiem, co skutkuje mieszaniną cytryny, nafty i cebulki (przyjemnej) w zapachu, zaś w smaku dostajemy solidną dawkę pomarańczy. Wytrawne, smukłe, z klasową goryczką. [8]
HEART OF DARKNESS – Kurtz’s Insane IPA
Okręt flagowy browaru, warzony od 2016 roku. Załoga twierdzi, że to najmocniej nachmielone piwo w ofercie, ale sądzę, że tak było może ze 2-3 lata temu. W dzisiejszych okolicznościach dostajemy klasycznego West Coasta, wytrawnego, tropikalnego (z dominującą rolą melona i papai), z bardzo wyraźną, długą goryczką. Wszystko byłoby tu OK, gdyby nie aromat starego chmielu, nie pierwszy raz zresztą u HoD. Ktoś tu zgarnął jakieś starocie z rynku. 😉 [5,5]
HEART OF DARKNESS – Primeaval Forest Pils
Ależ pyszny Pils! Zrobiony raczej na niemiecką modłę, wytrawny, goryczkowy, ale nieludzko pijalny, rześki, z kwiatowo-żywicznym aromatem. Takie piwa mógłbym pić codziennie! [7,5]
HEART OF DARKNESS – Loose Rivet NE IPA
Piwo, którego historia sięga wakacji 2017 roku, co pokazuje, że moda na New Englandy przybyła do Wietnamu wyjątkowo szybko. Tym razem do tanka trafił świeży chmiel, dzięki któremu już od startu piwo atakuje intensywnością granulatu: ziołową, pieprzną, jedynie skropioną cytrusami. Trunek sympatycznie pełny, gładki, o niskiej goryczce. [7,5]
HEART OF DARKNESS – Excited Magpie
HoD ma w stałej ofercie Dry Stouta, za co chwała – ciężko mi sobie przypomnieć od strzała polskiego kraftowca, który ten styl uwarzył, a co dopiero wprowadził do codzienności warzelnej. Tutejsza interpretacja jest przyzwoita, acz nic poza tym. Kawa zbożowa to praktycznie jedyny grzyb w tym barszczu, niezbyt zresztą okazały. Plus za wysoką pijalność. wytrawność i paloność. [5,5]
HEART OF DARKNESS – Eloquent Phantom
To z kolei prawdopodobnie pierwszy RIS HoD, uwarzony po amerykańsku. Kawowy, estrowy, niby wytrawny, ale jednocześnie pełny. Wyraziście palony i goryczkowy, z alkoholem grzejącym w przełyk. Oczekiwałbym trochę więcej chmielu w aromacie, skoro mówimy o takim podejściu, a także czekolady w smaku. [6,5]
HEART OF DARKNESS – Intensive Energy
Kwasik, zainspirowany ice tea oraz bergamotką. Herbaciane nuty w duchu earl grey są tu więc głównymi bohaterami. Drugoplanową rolę odgrywa zboże i lekki kwasek. Chciałoby się więcej i bardziej intensywnie (zgodnie z nazwą). [5,5]
**
Ten dzień zakończyliśmy ostrą balangą w deszczu, na dachu Rogue Saigon, czyli jednego z najfajniejszych multitapów, w jakich dane mi było chillować. Co prawda wejście wymaga wdrapywania się na trzecie piętro po wąskich, niewygodnych schodach, a sanitarna część lokalu budzi obawy, natomiast klimat i widok z dachu budynku na Downtown niweluje wszystkie niedostatki. Szczególnie gdy tuż pod tobą trwa sążnista impreza.
Nie ukrywam, nie miałem tego wieczoru weny na notowanie, przez co z grona wielu wypitych trunków (w tym całkiem udanych cydrów kraftowych), wynotowałem jedynie dwa pierwsze. I to niezbyt warte uwagi.
MEKONG – Blue Elephant IPA
Kolejny kraftowiec z Saigonu i kolejne piwo towarzyszące tamtejszej rewolucji od kilku lat (konkretnie od 2016 roku). Klasyczny West Coast, wytrawny, goryczkowy, z dominantą w postaci limonki i ziół. Gdyby nie potężne utlenienie, ocena byłaby wyższa. [5,5]
DEME BREWING – Ba Hoa IPA
Malutka manufaktura (prawdopodobnie kontraktowa) z Ho Chi Minh ma na koncie póki co dwa piwa, można więc powiedzieć, że znam ją niemal na wylot. Nie jest to najprzyjemniejszy wylot w moim życiu. To miało być w założeniu IPA takie w połowie drogi pomiędzy wschodnim a zachodnim wybrzeżem. Niestety, chmielu pożałowano, a ten, który sypano na aromat pierwszej świeżości na pewno nie był. W efekcie królem polowania jest tu skarpeta. [3,5]
**
Kolejny dzień w mieście zwieńczyliśmy przyjemnym crawlingiem po kilku knajpkach, zaczynając od Urban Basement. Lokal leży w bliskim sąsiedztwie LAC i East West Brewing, ale w przeciwieństwie do nich nie warzy piwa. Puszcza za to mecze, przez co w środku roiło się od turystów szukających wizji na sport. Zapamiętałem tu jeszcze jedną rzecz: klimatyzację. W środku było tak kurewsko zimno, że gdy poszedłem na jedynkę, nie byłem w stanie znaleźć sprzętu, który ukrył się we mnie z powodu mrozu. 😉
FURBREW – Hanoi Saison
Ja to, proszę Państwa, za Saisonami tak średnio się rozglądam, ale że na tapet wjechał jeszcze nie rejestrowany wcześniej browar (tym razem ze stolicy), zdecydowałem się spróbować. Jestem pozytywnie zaskoczony! To piwo znakomicie łączy w sobie nuty pieprzu, białego wina i brzoskwini. Naprawdę dobra robota. [7,5]
7 BRIDGES BREWING – 7 Brucke Pils
Przenosimy się myślami do Da Nang (duże, nadmorskie miasto) i tamtejszego 7 Bridges Brewing, także czołowego reprezentanta kraftu w Wietnamie. Przygodę z nim rozpocząłem jednak od dość rozczarowującego, utlenionego Pilsa, którego trochę ratuje przyjemna słodowość i ziołowy chmiel w aromacie. Całość na modłę czeską, choć obiecano mi Niemca… [4,5]
7 BRIDGES BREWING – Golden Sand Hazy Pale Ale
Jak się okazało, trafiliśmy na zupełną nowość – Golden Sand miało w tym czasie swoją premierę. Buchnięcie chmielu potwierdziło świeżość piwa. Mnóstwo owoców różnej maści, od liczi i ananasa, przez marakuję na grejpfrucie skończywszy przyjemnie mizia nos i wypełnia gardło. Mimo intensywnej chmielowości, płyn nie drapie w przełyk. Plus za wytrawność i charakterną goryczkę. [8]
7 BRIDGES BREWING – Imperial IPA
Flagowe piwo Siedmiu Mostów zrobiło na mnie piorunujące wrażenie głównie za sprawą wręcz kosmicznej ilości nafty, która świetnie wymieszała się z cytryną, czerwonym grejpfrutem i żywicą. Dodajmy do tego mocną, ale krótką goryczkę oraz potężne ciało, a otrzymamy obraz idealnego klasycznego Imperial IPA. [8]
HEART OF DARKNESS – Creatures Of Darkness
Wydawać by się mogło, że zaliczyliśmy wszystkie ówcześnie dostępne piwa HoD w jego firmowej knajpie, ale okazało się, że coś jeszcze się przed nami ukryło. To kolejne NE IPA, pamiętające początki największej popularności stylu. Niestety, tym razem dostało mocno po jakości z powodu utlenienia objawiającego się aromatem kociego moczu. W tle za nim maszerował pieprz i ziemistość. Ciekawa jest tu wytrawność, którą – gdyby piwo było w optymalnej formie – uznałbym za zaletę, natomiast w tym wypadku uwypukla ona porzeczkową stronę wywaru. [4,5]
EAST WEST BREWING – Triple IPA
A propos uzupełniania listy niewypitych pozycji – Triple IPA zabrakło w firmowym lokalu EWB, ale na szczęście znaleźliśmy je po sąsiedzku. To bardzo dobrze zaprojektowane piwo, ze świetnie wyważoną słodową pełnią i goryczką. Rola główna przypadła Mosaikowi, który szczuje nos winem, naftą i grejpfrutem. Bardzo udany wypust. [7,5]
ROOSTER BREWING – Rooster Milk Stout
Kogucik szarżuje tu zapachem, by zawieść oczekiwania smakiem. Aromat przywodzi mi na myśl rozpuszczalne cappuccino Mokate, z charakterystyczną słodką nutą sztucznego aromatu. To nie jest bynajmniej hejt – mnie się ta kompozycja nawet podoba. Gorzej, że w smaku dostajemy posłodzoną lurę, ze słabej jakości ziaren. [5]
ROOSTER BREWING – Saigon Blonde
Na dobitkę, kompletyści Jerry i ElDesmadre wzięli sobie jeszcze Blonda, ale tylko po to, by przekonać się, jak smakuje stolnica piwna. Dawno nie sączyłem tak płaskiego, nijakiego piwa. Nie dzieje się tu kompletnie nic, co oznacza, że wad nie zarejestrowano, ale nie uświadczono też przyjemności. [4,5]
**
Gdy beer geek z beer geekiem balują na tej samej wycieczce, ani przez moment nie pada pytanie „to gdzie teraz idziemy?”, tylko po zakończeniu jednego posiedzenia szybko przenosi się na kolejne. To zaordynowaliśmy sobie w lokalu firmowym Pasteur Street, czyli najbardziej zasłużonego dla rozwoju rewolucji w Wietnamie browaru. Stoi za nim John Reid, który przez kilka lat pracował w Wietnamie w branżach kompletnie niezwiązanych z piwem. Później (był 2010 rok) wrócił na jakiś czas do rodzinnego USA, gdzie zachłysnął się kraftem, doszlifował wiedzę, by zdecydować się na powrót do Sajgonu i odpalenie ikonicznej już w tej chwili firmy.
Pasteur Street może się pochwalić niezwykłym lokalem firmowym, ulokowanym na podwórzu osiedla tuż przy Downtown. My mieliśmy przyjemność trafić tam w dniu, gdy miejscowy cover band rżnął z cicha na trzy czwarte. Rżnął doskonale, więc bawiliśmy się świetnie. Tym lepiej, że zakąsiliśmy wszystko bardzo dobrymi burgerami.
PASTEUR STREET – Dragon Fruit Gose
Najważniejszy kwas w ofercie, mocno nachmielony oraz doprawiony pitają (smoczym owocem). To naprawdę dobre, wielowymiarowe piwo, w którym wszystko się zgadza: kwaśność, słoność, gorycz. Aromat to piękny miks pomarańczy, kolendry i pitai, która podbija wrażenie słodyczy. [7,5]
PASTEUR STREET – Double IPA
Dziwi mnie nazywanie piw tylko przy pomocy stylu, gdy w zanadrzu ma się kilka takowych. Być może załodze Pasteur Street chodzi o to, by o tym piwie ludzie zapomnieli jak najszybciej. Nijakie, mało intensywne w aromacie, za to mdłe i gryzące w smaku. Dziękuję, postoję. [3,5]
PASTEUR STREET – Saigon Saison
Klasyczne, ale za to bardzo dobrze wykonane podejście do Saisona. Nazwałbym je wręcz bombą przyprawową, która wybucha imbirem i goździkami. Bardzo szanuję także za wytrawność, której nie rozmieniają na drobne owocowe estry. [7,5]
PASTEUR STREET – Pasteur Street Pale Ale
Och, jak mi brakuje takich klasyków! Toż to kwintesencja Pale Ale z czasów, gdym zakochiwał się w krafcie: ekstremalnie nachmielone na aromat (zioła, cytrusy, tropiki), wytrawne, gorzkie jak cholera. Konkretny cios w ryj, brawo! [8]
PASTEUR STREET – Viet Wit
Zest pomarańczy i kolendra dzielą i rządzą w tym piwie, przez co kusi ono świeżością już od pierwszego kontaktu. Całość miesza się ze srogą dawką fenoli. To połączenie cudnie wychodzi też w smaku, przez co Viet Wita wlewa się w gardziel duszkiem. [7]
PASTEUR STREET – Cyclo Imperial Chocolate Stout
Po serii bardzo dobrych piw przyszło delikatne rozczarowanie piwem, po którym sporo sobie obiecywałem (średnia ocen – ponad 4 na UT). W optymalnej formie to piwo zapewne masakruje nos i gardło czekoladą i kawą (wyczuwalnymi także tutaj), jeno że w chwili, gdy my mieliśmy z nim styczność, zabiedzało aldehydem i nieprzyjemnym alkoholem w duchu lakierowym. Smuteczek. [4,5]
**
Tego dnia odwiedziliśmy jeszcze jeden lokal, skądinąd bardzo sympatyczny. Należy on do browaru BiaCraft – takich miejsc w Ho Chi Minh są aż trzy. O ile w środku jest przyjemnie, o tyle nie da się tego powiedzieć o piwach. Gdy więc wjechały nasze deski degustacyjne, za które zabuliliśmy niemały hajs, komórka mi opadła i razem z palcami stwierdziła, że nie ma ochoty notować wrażeń z picia tego dziadostwa. Jeśli ktoś będzie potrzebował, przekażę listę piw, jakich nie pić, jeśli kiedykolwiek traficie do Sajgonu. Natomiast nie każcie mi o tym pisać, bo szkoda mi czasu i zdrowia.
**
Szybko więc przenoszę się do przedostatniego punktu wycieczki piwnej po Wietnamie, czyli położonego na plaży w Nha Trang Louisiane Brewhouse. Lokalizacja genialna i pięknie urządzona – dodajmy. Za plecami stolika, przy którym siedziałem, miałem palmy, piasek i Morze Południowochińskie. Przede mną zaś patio, gdzie po lewej stronie znajdował się basen z krystaliczną wodą, a po prawej lokal z przeszklonym pomieszczeniem z tankami. Nie muszę dodawać, że siedziałem tam w samych gaciach, zresztą jak wszyscy goście.
Jak można się łatwo domyśleć, za tym lokalem także stoi Amerykanin, Sean Symons. Warzy on tutaj dosłownie kilka standardowych piw plus raz na jakiś czas jakąś specjalność sezonową. I co ja wam będę pisał: robi to dobrze.
LOUISIANE BREWHOUSE – Pilsner
Perfekcyjny Pilsik restauracyjny. Bardzo słodowy, pełny, ale też niezwykle pijalny. Piwowar nie zapomniał cisnąć szufli chmielu na aromat, czym być może wzburzyłby braci Czechów, ale piwu wyszło to na dobre. Jest świetne i bardzo klasowe. [8]
LOUISIANE BREWHOUSE – Witbier z marakują
Takie piwo sezonowe serwuje wietnamska restauracja. Kosmicznie owocowy Witek, gdzie marakuja idzie pod rękę z pomarańczą. Kolendra także daje o sobie znać, ale skromnie, ustępując miejsca w drzwiach owocom. Naprawdę wyborna robota. [8]
LOUISIANE BREWHOUSE – Red Ale
Nie jest to mój ulubiony styl, ale nie sposób miejscowym odmówić dobrego wykonania. Lekkie, słodowe, z przyjemnym chmielem w posmaku. Za dużo tu się nie dzieje, ale nie musi. [7]
LOUISIANE BREWHOUSE – Dark Lager
Kolejny styl, który trudno uznać za mojego faworyta, ale znów godny pochwały jeśli chodzi o produkcję. Tutaj dostajemy Schwarzbiera, w którym rządzi kawa zbożowa. Piwu moim zdaniem brakuje nieco goryczki, gdyż przy dłuższym kontakcie staje się mdłe. [6,5]
**
Ostatnie miejsce na mej piwnej mapie i zarazem kolejny brewpub. To skromna „dziupla” położona na północy Nha Trangu, założona rok temu. Choć Untappd twierdzi, że są tu tylko dwa piwa, to jednak ja w karcie znalazłem cztery. Acz wziąłem tylko połowę z nich, bo miałem chwilowo dość po całym dniu łażenia na piechotę (zrobiłem jakieś 20 km).
SCHULZ INN – Weizen (chyba)
Napisałem „chyba”, ponieważ karta twierdziła coś innego, niemniej profil i wygląd trunku sugerował właśnie klasyczną niemiecką pszenicę. Wykonaną „umiarkowanie udanie”, lekko bananowe. [5,5]
SCHULZ INN – Irish Stout
Sytuacja zbliżona do Weizena, czyli wywar udany „umiarkowanie”. Niby jest tu kawa, acz ta paloność w smaku przeradza się w popiół i lizanie popielniczki. Do tego podwyższona kwaśność nieco zabija pijalność. Szkoda. [4,5]
**
Tym sposobem dobrnęliśmy do końca. Zdaję sobie sprawę, że wszedł z tego poemat, ale stwierdziłem, że warto zamknąć temat w jednym tekście. Mam nadzieję, że kiedyś wam się przyda i piszę to nie z uwagi na chęć połechtania mojego ego, ale żeby życzyć sobie i wam szybkiego powrotu do normalnego życia, w tym także turystycznego.