Maraton imprez A.D. 2017 powoli dobiega końca, pora więc na konstatację, która według mnie brzmi: formuła piwnego festiwalu się wyczerpuje.
Co prawda przed nami jeszcze jeden event, niezwykle entuzjastyczne – jak co roku – Lubelskie Targi Piw Rzemieślniczych, ale nawet ich sukces nie sprawi, że nagle zmienię zdania o tym, co wydarzyło się w minionych 10 miesiącach. A zdanie brzmi: „coś się zacięło”.
O ile dotąd każda edycja KAŻDEGO festiwalu była większa, a wszędzie królowały hasła „mocniej, bardziej, liczniej, ciekawiej”, o tyle w 2017 roku wzrost wyhamował. Mało tego, frekwencja na dosłownie każdej imprezie była niższa niż na edycji poprzedniej, a nowe nie przyciągają takich tłumów, jakich się spodziewano.
Nie chcę jednak w tym tekście wypowiadać się jako członek browaru, ale jako zwykły konsument. Według mnie istnieje kilka powodów – wynikających nie tylko z zaniedbań czy braku inwencji twórców wydarzeń – które sprawiły, że fani piwa mniej licznie uczestniczą w festiwalach. Oto sześć z nich.
-
3 dni
Poza WFP (i to nie każdym) nie znam festiwalu, którego trwanie przez trzy dni miało jakikolwiek racjonalny argument. Dla każdej ze stron. Czwartki studenckie się nie sprawdzają. Młodzież woli bawić się gdzie indziej (prawdopodobnie taniej), z kolei dorośli raczej oszczędzają energię na pracujący piątek. Niedziela to także stypa – większość konsumentów woli spędzić czas z rodziną, odpocząć przed kolejnym tygodniem pracy, tudzież najzwyczajniej w świecie wyleczyć kaca po piątku i sobocie.
WNIOSEK: zredukujmy liczbę dni festiwalowych do dwóch. Piątek i sobota są optymalne dla wszystkich i tego się trzymajmy.
-
Za drogo
Ja rozumiem: 10 zł czy 20 zł za wjazd to nie majątek i każdy pijący krafty na pewno jest gotowy wydać tę kwotę. Jednak jeśli jedyne, co otrzymuje, to wejście na teren imprezy, rachunek zysków i strat przestaje się zgadzać. Za 20 ziko – jeśli się dobrze poszuka – można spokojnie ogarnąć trzy piwa kraftowe albo ładne szkło. Po co więc wydawać tę kasę jedynie na wejście? Ten punkt jest zresztą ściśle powiązany z trzecim, więc szybciutko odsyłam poniżej.
WNIOSEK: albo ograniczmy cenę za wstęp do minimum (choćby celem odsiania Panów Żulów, tudzież Sebiksów), albo za poniesiony wydatek dajmy cokolwiek uczestnikom: szkło, żeton na darmowe piwo itd.
-
Duża dostępność piw
Oczywiście nie traktuję tego zjawiska jako coś negatywnego, a wręcz przeciwnie. Cieszę się, że kraft jest coraz bardziej dostępny i że powstają kolejne sklepy oraz multitapy. Sęk w tym, że obecnie nie musisz już iść na festiwal, by spróbować czegoś wyjątkowego. Masz to na co dzień, pod nosem. W knajpach czy u ulubionego sprzedawcy. Na festiwalu nie napijesz się więc praktycznie niczego, czego nie możesz spróbować gdzie indziej.
WNIOSEK: właściwie jedyny wiąże się z punktem kolejnym – osoba przychodząca na festiwal musi dostać coś ponadto, co jest dostępne w sklepach czy knajpach.
-
Za mało dodatkowych atrakcji
No właśnie, piwo przestało być magnesem, który przyciąga na festiwale – bo przecież mogę się go napić gdziekolwiek indziej. Pytanie: co tym magnesem może być? Nieźle kombinowały PTP z food truckami, ale z powodów, o których nie chce mi się tutaj pisać, plan totalnie nie wypalił. Food Truck Spot okazał się zwyczajną strefą gastro: ani mniej, ani bardziej ekscytującą od „jedzeniówek” na innych festiwalach. Niemniej temat jest wart eksploracji.
WNIOSEK: pomyślmy o łączeniu wydarzeń piwnych z innymi. Postawmy też na BEZPŁATNĄ edukację. Ja wiem, że kursy sensowyczne czy food pairingu kosztują. Jednak dodatkowe opłaty tylko odstraszają nowy narybek. A przecież właśnie o jego pozyskanie głównie chodzi w piwnych festiwalach.
-
Za często
Nie wypada mi narzekać, że obecnie praktycznie każdy fan piwa ma dobry festiwal pod nosem, jednak mam wrażenie, że podaż już dawno wyprzedziła popyt. Każde duże miasto ma festiwal, czasami nawet kilka. A umówmy się wyjście/wyjazd na tego typu imprezę to znaczący koszt. Osoby, które jeszcze kilka lat temu wizytowały każdy event, dziś większość odpuszczają, ponieważ nie czują potrzeby uczestniczenia w nim. Nie muszę mówić, jak odbija się to na frekwencji.
WNIOSEK: rozumiem, że każdy organizator – widząc zainteresowanie piwnym kraftem, chce zarobić na organizacji imprezy. Jednak sensowniej będzie najpierw rozpoznać realne zapotrzebowanie rynku, a dopiero później brać się za tworzenie wydarzeń.
-
Za dużo wystawców
Pomijając fakt, że mnogość wystawców = znacznie mniejsze przychody dla głównych bohaterów każdego festiwalu, mnogość stoisk może odstraszać. Serio – przynajmniej ja tak mam. Wchodzisz na gigantyczną halę, gdzie przed Tobą staje 70 stoisk i trudno ci ogarnąć co, gdzie i jak spróbować. Kiedyś jeszcze można było sporządzać sobie listę piw „do spróbowania”, ale obecnie w nawale imprez większość browarów jest w stanie opisać, co będzie miało na kranach, dopiero na kilkanaście godzin przed. No i jak tu się przygotować? Po swoich znajomych widzę, że aby nie dostać pierdolca, po prostu odpuszczają festiwal i wolą kupić sobie piwo w sklepie, spokojnie konsumując je w domu.
WNIOSEK: więcej nie oznacza lepiej. Ograniczmy liczbę wystawców na danym festiwalu. Postawmy na jakiś klucz: najlepsi/sami kontraktowcy/wyłącznie ci, którzy mają swój browar/ debiutanci/ tylko browary z regionu. Taka selekcja będzie korzystna dla wszystkich stron piwnych imprez.
Gdy tak przyglądam się festiwalom, widzę dla nich dwie drogi:
-> Koncentrujemy się na geekach i serwujemy im naprawdę rzadko spotykane, mało dostępne piwa w formule: płacisz raz, pijesz ile chcesz. Beer Geek Madness i One More Beer Festival wzorem.
-> Otwieramy się szeroko na osoby, które jeszcze nie są fanami kraftu. Selekcjonujemy browary i piwa tak, by odwiedzający wynieśli z tej „lekcji” jak najwięcej. Mocno stawiamy na promocję „na mieście”.
Sam jestem ciekaw, w którą stronę to pójdzie. A może demonizuję? Dajcie znać, jakie są Wasze odczucia po tegorocznych festach!
ja w ciągu roku jestem na WFDP i Brackiej Jesieni i muszę powiedzieć, że w zupełności wystarcza. Wpis jak najbardziej w punkt.
Byłem we wrześniu na festiwalu we Florencji. Ok. 12 stoisk z piwem (głównie browary z Toskanii i Rzymu), z 5 z jedzeniem. W cenie wjazdu było festiwalowe szkło. Bardzo udana impreza, dzięki niewielkiej ilości wystawców można było ogarnąć co się dzieje na wszystkich kranach i spróbować większość piw, na które się miało ochotę. W Polsce z kolei widać rywalizację między organizatorami poszczególnych festiwali, każdy chce pokazać, że jego impreza jest największa i ma najwięcej nowości. Sami pompujemy w sumie ten balonik, który prędzej czy później pęknie. Moim zdaniem w przyszłości sprawdzą się mniejsze, bardziej lokalne imprezy z panelami degustacyjnymi dla Beer Geeków i tak jak wyżej piszesz kursami sensorycznymi i wykładami dla mniej wkręconych w temat. Duże pewnie zostanie tylko WFP i może coś jeszcze. Najważniejsze, żeby zachęcić do udziału w festiwalu zwykłych ludzi.
No to właściwie wszystko prawda. Problem tkwi w tym, że festiwale stały się tez maszynką do zarabiania pieniędzy dla organizatorów. Stąd coraz droższy wstęp i coraz więcej browarów. Ja rozumiem, że nikt dla ideologi robić tego nie będzie No, ale są jakieś granice, a umiar to konieczność. Dlatego dla mnie numer jeden to zawsze bedzie Craft Beer Camp <3. Wszystkim innym brakuje tego specyficznego klimatu dobrej zabawy. Żadnej ochrony trzepiącej plecaki i torebki, wstępu, bramek itp. Tylko radość ze wspólnego spędzania czasu, pola cebuli i piwo. Brak presji "musi sie zwrócić za stoisko" dobrze działa na wystawców, których na tym festiwalu można naprawdę poznać i polubić.
Ja jestem z małego miasteczka, trochę w pobliżu niczego. W promieniu 100 km mam jeden pub z 4 kranami. Sklepy internetowe ukatrupili. Dla mnie WFDP, czy PTP to skarb. Uwielbiam atmosferę, wybór piw, możliwość zamienienia paru słów z piwowarami, innymi odwiedzającymi. Rozumiem, że mieszkańcy dużych miast mają dużo piwa na co dzień, ale co z innymi? Sorry.. ale na festiwal z 5 browarami, z których 2 nie lubię, by mi było szkoda czasu.
Przyjedźcie na Lubelskie Targi PR , maxiumum 30 browarów – to jest ilość idealna, do ogarnięcia. Spójrzcie jak oceniają temat LTPR np. Docent (określił je najlepszymi targami 2016). Tak samo wypowiadają się SzałPiw-owcy czy Łańcut. Wtedy browary zarabiają, a w centrum jest konsument! Czasami mniej znaczy Lepiej !
Ciekawe spostrzeżenia. Ja jeszcze od siebie dodam, że nie znosząc stania w kolejce, przeważnie na festiwalu kupuję piwa ze stoisk, gdzie nie trzeba czekać. I jest to kolejny (przynajmniej w moim przypadku) argument za tym żeby na festiwal nie iść. Za sztosami nie mam cierpliwości stać, a zwykłe piwka mogę kupić w lokalnym sklepie z kraftami ze lepszą cenę.
Say what?? Jaki zmierzch? Przecież w sobotę wieczorem w Poznaniu przejść nie szło. Kogo tam nie przyciągnął festiwal? Nie rozumiem trochę wpisu.
Właśnie paradoksalnie LTPR wybrały najlepszą z możliwych formuł. Ograniczenie liczby wystawców (ich dobór to już inna sprawa, bo nie znam szczegółów), połączenie z inną imprezą zupełnie nie piwną, minimalny koszt wstępu. W średniej wielkości mieście taka formuła, o ile dobrze wybierze się wystawców (nowości dla geeków i trochę tych, którzy nie są dostępni w butelce w tej okolicy). Plus wsparcie lokalnego PSPD i niezrzeszonych lokalnych inicjatyw, by były pomocne. Płatne wykłady to warunkowo. Choć sam bym chętnie posłuchał mądrego coś o foodparingu.
A i niedziela nie jest taka zła. Jest luz, więcej czasu, by pogadać.