Warszawski Festiwal Piwa wciąż cieszy fanów i gwarantuje prestiż, ale zaczynam wyczuwać konieczność zmiany formuły, jeśli stolica chce pozostać numerem 1 w kraju.
Warszawski Festiwal Piwa 7, 21-23.09.2017, Warszawa, Stadion Miejski
OKIEM ODWIEDZAJĄCEGO
Z punktu widzenia konsumenta, siódma edycja Warszawskiego Festiwalu Piwa była optymalna, pod każdym względem, może oprócz pogody w czwartek i piątek. Jednak kogo nie odstraszył siąpiący (raz mniej, raz bardziej) deszcz i chłód podganiany wiatrem, nie miał prawa narzekać.
Po pierwsze było mniej tłoczno. Przesunięcie imprezy na wrzesień (jeśli dobrze rozumiem – raczej jednorazowe) poskutkowało brakiem przyjezdnych studentów, a także osób, które na ten czas zaplanowały urlop. W efekcie każdy mógł swobodnie poruszać się po terenie festiwalu, bez obawy o omdlenia, a także mieć pewność, że wypije każde piwo, które sobie zaplanował.
Drugi bardzo pozytywny aspekt to coraz szerszy wybór jedzenia. WFP nie jedzie tylko na burgerach i fejmie Chyżego Woła oraz pizzy z pieca. Do kompletu doszedł choćby ramen czy ekstremalna kuchnia Walentego Kani (bycze jądra!).
Premiery – czyli punkt trzeci – zameldowały się jakby w mniejszej liczbie (89 według organizatorów). Na szczęście w znacznej większości były to piwa udane (o czym za chwilę). Warto przy tym powiedzieć, że już dobrze znane piwa trzymały poziom. To już ewidentna tendencja, że od jakiegoś czasu dobre trunki polskich rzemieślników się stabilizują, a te słabsze – podnoszą poziom. Impreza w Warszawie tylko potwierdziła ten zacny trend.
Czwarta sprawa to – takie miałem odczucie – lepsze oznakowanie i skuteczniejsza praca Piwnych Pomocników. Z ciekawości podpytałem randomowych uczestników o to, czy wiedzą gdzie znajduje się browar X, jak trafić do WC, czy gdzie zagrać w piłkarzyki lub na flipperach. Nikt nie miał problemu z odpowiedzią. Ergo – zadanie wykonane.
Na plus chcę poczytać jeszcze aplikację festiwalową z listą piw, opartą na popularnym serwisie Ontap. Może i nie tak śliczną i wypełnioną po brzegi możliwościami, jak poprzednia, ale na pewno szybszą, bardziej intuicyjną, łatwiejszą w obsłudze również dla wystawcy.
FREKWENCJA
Wróćmy jednak do wspomnianej frekwencji. Nie znam dokładnych danych z poprzednich edycji, natomiast w tej – również według informacji zamieszczonych na FB WFP – było ich ok. 14 tys. Pomijając fest we Wrocławiu – kosmos. Niemniej przy tej liczbie wystawców dało się odczuć znacznie mniejszy ruch. Dość powiedzieć, że sporo renomowanych browarów musiało odesłać jakąś połowę zabranego towaru do magazynu (me oczęta świadkiem).
O przyczynach pisałem już nieco wcześniej, jednak chciałbym wspomnieć o innej, moim zdaniem najważniejszej. Warszawski Festiwal Piwa przestał się rozwijać. Skupiono się na dopieszczaniu malutkich elementów, zapominając, że lud chce igrzysk, nowości, czegoś niespodziewanego. Za przykład niech podam ruch Poznańskich Targów Piwnych, które właśnie zapowiedziały, że rzeczona impreza zostanie połączona z festiwalem jedzenia. I o to właśnie chodzi. Nie podpowiem organizatorom, po jakie konkretnie rozwiązania powinni sięgać, ale powyższy pomysł wydaje mi się dobrym tropem. Coś zrobić trzeba, bo wielu wystawców w kuluarach kręciło nosem.
PIWA
Ja jednak niczym kręcić nie będę, a powrócę do tematu piw. Co tu łgać, piłem głównie Brokreacyjne, bo i na stoisku mojego bro spędziłem najwięcej czasu. Z pozostałych zdecydowana większość była dobra, jedno (zagraniczne) nawet wybitne. Jedynie trzy to ewidentna padaka. Dwa z nich pochodzą z Polski, więc po nazwach mi pisać nie wypada. Wspomnę więc, że jedno – bardzo wysko esktraktywne – kosmicznie jebało aldehydem, drugie – ciemne z owocami – kanalizą. Tym trzecim jest sławetny Mikkellerowski Black. Z warki na warkę coraz gorszy. Poziom rozpuszczalnika dawno przekroczył tu już przyzwoitość, ale teraz przyjemniej było mi wsadzić język do spirytusu 95%, który stał na naszym stoisku, niż do tego chłamu. Niektóre piwa duńskiego kraficiku też należałoby zdelegalizować. 😉
Oddajmuy jednak cesarzowi, co cesarskie. Mikkeller uratował swoje dobre imię wybitnym Spontant Triple Blueberry – mocarnym (10%) Lambiczi z jagodami. Wszystko się tu zgadza: i owocowa słodycz, i pełnia zapowiadana woltażem, i przyjemna kwaśność, i sporo dzikości. Nie mam żadnych pytań. [9,5]
A propos kwasów to kapitalną robotę wykonała ekipa Łańcuta, która przygotowała Berlińskie Kwaśne z Owocami, konkretnie wiśnią i maliną. Idealny poziom kwaskowości (zero octu!) to jedno, ale potężna owocowa bomba – drugie. W aromacie jakby więcej wiśni, w smaku malin, które pięknie się wspólnie komponują. [8,5]
Z piw beczkowych spróbowałem czterech. Klasą samą w sobie jest słodziaczek z Łańcuta, Zawisza Czarny, który jednoznacznie kojarzy mi się z budyniem waniliowo-czekoladowym. Szerzej pisałem już o nim nie raz, więc nie będę się powtarzał. To po prostu znakomite piwo. [9]
Beczka sporo wniosła do Gehenny od Golema. O ile podstawa tego Whisky Extra Stoutu nie zrobiła na mnie piorunującego wrażenia, o tyle edycja leżakowana w beczce po Laphroaig 10 jest świetna, cudnie pachnąca kablami i szpitalem, a przy tym przyjemnie cielista. [8]
Leżakowane w beczkach RISy Piwowarowni (Pożegnanie Korporacji) oraz Szpuntu (Spectrum) najlepsze mają dopiero przed sobą, ale już teraz znać, że waliniowe wtręty z beczki zrobią tam robotę.
Na stoisku Pracowni Piwa bardzo dobre wrażenie zrobiło na mnie One More IPA, czyli świetny Milkshake z jagodami. W ogóle po tym festiwalu coraz mocniej doceniam rolę tych owoców w piwie. Ich słodycz połączona z kwaskowością świetnie sprawdza się w piwach pozbawionych mocnej goryczki, w One More także. [7,5]
Nie siadła mi za to idea łączenia Porteru Bałtyckiego z dzikusami (Lab-16) i melasą (Porter – SzałPiw). Ten pierwszy jest dla mnie po prostu mezaliansem i czekoladowo-śliwkowa charakter piwa nie leży mi w zetknięciu z kwaśnością i stajnią. Z kolei melasa owszem, dodała słodkości, ale wprowadziła podejrzaną cierpkość. No chyba że to nie melasa, tylko jakaś pani bakteria. 😉
**
I to by było na tyle. Ogólnie jestem z wypadu do Warszawy zadowolony, ponieważ spotkałem mnóstwo pozytywnych ludzi i przeprowadziłem wiele wartościowych rozmów. Wyjechałem jednak z przekonaniem, że coś na WFP musi się zmienić, jeśli impreza ma utrzymać miano najbardziej prestiżowej w Polsce. Czego organizotorom z całego serca życzę.