Test Mamy, czyli ludzie mają kraft w dupie

Rzecz o tym, dlaczego nie lubię „Końca chlania” Tomka Kopyry. A tak naprawdę to nie.

Przygotowując jakieś dwa tygodnie temu „Alfabetyczne Podsumowanie Roku 2018” nie omieszkałem przypomnieć sobie jednej z najgłośniejszych akcji w blogerskim piwnym świecie mijających 12 miesięcy. Słynny patostream Tomka oraz późniejsze bicie się w pierś wywołało falę dyskusji, która – moim zdaniem – szybciej ucichła niż się zaczęła. Zostało tylko hasło „koniec chlania”, które pewnie będzie towarzyszyło nam przez kilka najbliższych lat. Ba, mam wrażenie, że już skutecznie wyparło nieco zmurszałe powiedzonko „to nie jest, kurwa, zgodne z duchem kraftu”. Dążymy do tego, że wszystko z tym duchem jest zgodne. Nie czas i miejsce, by to komentować.

Przypominam ów „koniec chlania” jednak nie dlatego, że mi się zachciało wyciągać trupy z szafy, albo że mam ochotę pośmiać się jeszcze z Tomka. Raz, że nie ma z czego, a nawet jeśli było, to śmieszki z tego tematu zdecydowanie mi się przejadły. Przejadły mi się po dwakroć, gdy okazało się kilka dni po sławnym nagraniu, że moja Rodzicielka trafiła w sieci, bodaj w „Noizz”, na tekst zatytułowany „Najsłynniejszy bloger piwny przyznał, że ma problem z alkoholem”. No i znowu się zaczęło…

Moja Mama owszem, z jednej strony jest dumna z tego, że mam pasję i skutecznie ją realizuję, ale z drugiej, podgrzewana czułymi słówkami swych zaściankowych koleżanek z małego miasta, szybko łączy kropki: „pracujesz z piwem = masz problem z alkoholem”. By nie powiedzieć wprost: „jesteś alkoholikiem”. Gdy – tak mi się zdawało – udało mi się ją przekonać, że to nieprawda (bo to nieprawda), przyszedł ten cholerny film, później wspomniany tekst i dramaty Szefowej wróciły. Skoro najsłynniejszy bloger ma problem z alkoholem, to ten mniej słynny tym bardziej, czyż nie?

Test Mamy na polu piwnym

W tym miejscu tekst robi nieoczekiwaną woltę, ponieważ wcale nie o „końcu chlania”, ani nie o obawach mojej mamy chciałbym tu napisać. W tym miejscu przechodzimy do Billa Simmonsa.

Simmons to amerykański dziennikarz, autor książek oraz założyciel portalu The Ringer. Fanom NBA znany jest najbardziej ze swoich materiałów dla ESPN oraz książki „Wielka Księga Koszykówki”, która pod koniec zeszłego roku trafiła wreszcie do polskich księgarni. Jeden z egzemplarzy znalazł się w moich rękach. Muszę przyznać, że dawno nie czytałem tak dobrej pozycji, nazwijmy to, dokumentalnej. Tytuł opowiada o fenomenie NBA, o tym, co kształtowało Ligę przez ponad 50 lat i jak to się stało, że obecnie jest w ścisłej czołówce najbardziej wartościowych rozgrywek sportowych na świecie. Polecam.

Simmons ma fantastyczne, lekkie pióro, pełne humoru (przyznam, często seksistowskiego), niekiedy absurdalnego, ale zawsze celnego. Zdarza mu się także wymyślać własne teorie na temat funkcjonowania świata. Jedną z nich jest „Test Mamy”. Mama Simmonsa, w przeciwieństwie do syna, ma sport w głębokim poważaniu. Jeśli więc dociera do niej jakakolwiek informacja ze świata sportu, oznacza to, że mamy do czynienia z czymś naprawdę głośnym. W książce Simmonsa mowa jest o niej przy okazji wspomnienia… odgryzienia przez Mike’a Tysona ucha Evanderowi Holyfieldowi.

Przenieśmy teraz ów „Test Mamy” na świat piwny. Odpowiedzcie sobie na pytanie, co wasze Mamy, albo w ogóle, rodzina czy znajomi wiedzą lub słyszeli o piwie? W przypadku mojej rodzicielki pewnie będzie to fakt istnienia czegoś takiego, jak piwna rewolucja i piw o śmiesznej nazwie IPA. Wie o piwnych festiwalach i o tym, że Brokreacja dostała „jakieś prestiżowe nagrody”, bo obserwuje nas na Facebooku. Dowiedziała się też o pożarze, w którym o mało co nie zginęliśmy całą browarową ekipą, bo jej o tym powiedziałem. A co wie ze źródeł, nazwijmy to, niezależnych? Ano że Kopyr ma problem z alkoholem. Tyle.

Ludzi nie obchodzi kraft

Sądzę, że powyższy przykład można spokojnie przenieść na zdecydowaną większość osób z mojego i waszego otoczenia. Ludzie mają w dupie, to co dzieje się na piwnej scenie, festiwale, nowości, pomysłowość piwowarów. Ba, ludzi gówno obchodzi samo piwo. To tylko mało poważany napój, który towarzyszy im od czasu do czasu w chwilach spotkań ze znajomymi, wyjść na koncert, oglądania meczów przed telewizorem, chłodzenia się po koszeniu trawy.

I nie ma, proszę Państwa, nic w tym złego, gdyby nie fakt, że za bardzo nie możemy nic z tym zrobić. Coś, co jest pospolite, bardzo ciężko wybić do sfery sacrum. Piłce nożnej, klubom i reprezentacjom się to udało ze względu na ważny element przynależności i rywalizacji. Jedzenie i picie, nawet to z wyższych szczebli piramidy Maslowa, nigdy takich emocji nie wzbudzi.

To są oczywistości, więc co mi w nich nie pasuje?

A to, że w swej naiwności sądziłem, że kraft może jednak będzie inny. Że pociągnie za sobą potężny ruch, o którym będzie się mówiło i którym będzie się emocjonowało grono większe, niż kilkaset osób w Polsce. Że faktycznie stanie się przyczynkiem do łączenia ludzi, godzenia sporów, aktywniejszego wychodzenia na miasto. Przyczynkiem, nie dodatkiem.

Tymczasem dziś, po tych kilku latach w krafcie obserwuję wypalenie gawiedzi, która go tworzy. Jak słusznie zauważali moi rozmówcy w Blogerskim Podsumowaniu Kraftu 2018, wyjazdy na festiwale przestały być ekscytującymi wydarzeniami, a stały się po prostu dodatkowymi dwoma-trzema dniami pracy w tygodniu.

Blogerom z kolei nie chce się tworzyć z taką intensywnością jak kiedyś, bo gdy widzisz, że największą popularnością cieszą się wrzuty z cyklu „testuję piwa z Biedronki”(ambitne teksty nie przyciągają nowych czytelników/subskrybentów), to ten początkowy zapał trafia szlag. Geecy też jakby zluzowali z ekscytacją. Jepiwka nie grzeje jak kiedyś, „panelowe” na 30 piw pojawiają się coraz rzadziej, nawet kłótni (sensownych czy nie) mamy jak na lekarstwo.

Nie będę udawał, że brakuje mi bodźca. Nie do pracy w browarze, bo ta akurat jest ciekawa każdego dnia (acz nie z powodu piwa, a samej frajdy z rozwoju firmy), ale do tworzenia bloga i jarania się piwem tak, jak robiłem to 4-5 lat temu. Ba, gdy patrzę na zajawkę mojego zioma z liceum, Tomka Ćwiąkały (fani piłki nożnej na pewno go znają), pluję sobie w brodę, że nie poszedłem w tym kierunku. W szkole średniej moja wiedza o futbolu przebijała wielu polskich komentatorów (serio serio), ale zachciało mi się parać muzyką. 😉

Kończę więc to wynurzenie jednym, konkretnym pytaniem i prośbą o poradę: może macie jakiś pomysł, jak znów podjarać się piwem? Chętnie usłyszę wszelkie pro-tipy, bo moje chwilowo się wyczerpały…

***

Soundtrack: Od kilkunastu dni, o czym informowałem w ostatniej Nucie Do Piwa, mam fazę na zespoły, których albumy pochłaniałem w liceum. Mam gdzieś podsumowania roku (choć sięgnąłem w końcu po The 1975 – faktycznie spoko) czy odkrywanie jakichś starych, zapomnianych kapel. W samochodzie i w domu rządzi m.in. Dream Theater. Suita „Octavarium”, jak i cały ów album, pomysł na niego i realizacja to dla mnie małe mistrzostwo świata, serio serio. Zatem posłuchajmy:

(Visited 1 475 times, 1 visits today)

6 komentarzy na temat “Test Mamy, czyli ludzie mają kraft w dupie

  1. A co to jest piwna rewolucja? Jaka rewolucja, czego? Piwa… to moze ewolucja?? Toc chodzilo o zmiane preferencji konsumenta, ale nie poprzez mode, a wiedzę. Chodzilo o namiastkę wolnosci. Byla to walka z konserwatyzmem w kraju. Wyrazu Ciechan sprzedawczynie w sklepach na Mazurach nie potrafily przeczytac, moze teraz ci wlasciciele sklepow są bardziej otwarci na zmiany tak jak i sami konsumenci. Nawet w prawie sie pozmienialo przez ten czas cos na lepsze, cos na gorsze, ale wciaz nie to co trzeba. Gdybysmy zrezygnowali z naliczania akcyzy dla producentow „domowych” to by byla rewolucja, wiec ta zmiana jest celem. A teraz ciekawe ilu tych blogerów co pootwierali juz wlasne browary bedą sie z tym zgadzac. Rewolucja rewolucja, a biznes biznesem.

  2. Tak to już jest, że coś co jara jednego nie interesuje innego. Prawda o krafcie jest taka, że dopóki piwo kosztuje w sklepie 10 zł a w pubie 15 – 20 zł to nie trafi pod strzechy. Gdyby było inaczej to marketowe półki uginały by się od rzemiosła a na on tap lokale zawsze podawałyby ceny. Jak jest każdy widzi. Mam znajomego co lata autem za pół miliona a jak mu mówię o piwie za 15 zł w zwykłym pubie to puka się w czoło.

  3. to tak jak wyjątkowy towar od wyjątkowego sprzedawcy który czasem nie terminowo płaci dostawcom tego samego towaru a jeżdzi jak komiwojażer i sprzedaje go pod swoim szyldem jako zaufany producent niedwuznacznie sugerując że inni są niuczciwi

  4. Bloger : piwo przestało mnie jarać! Straszne. Pomóżcie! Zwróćcie na mnie uwagę , bo chyba czuję się niedoceniony.
    Drogi kolego – zamiast hamletyzować skup się na czymś pożytecznym – może hoduj rybki, albo uprawiaj pomidory?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *