W Krośnie atrakcji nie za wiele, ale jeśli już się pojawiają, robi się naprawdę ciekawie.
Moje rodzinne miasto jest nudne. Kilka ciekawych knajpek na krzyż, dwa frapujące muzea i niewiele wydarzeń rozrywkowych. Ale chyba właśnie za tę nudę je lubię. Gdy wpadam tu raz na jakiś czas mogę po prostu złapać oddech, spędzić czas z rodziną i znajomymi oraz powłóczyć się po okolicznych górkach.
Tę stagnację krośnieńskim władzom udaje się kilka razy do roku zaburzyć, szczególnie w czasie długiego weekendu majowego. To właśnie wtedy przyjeżdżają do nas załogi z całego kraju, by rywalizować w Górskich Zawodach Balonowych, które w tym roku odbyły się po raz XVII.
Widok kolorowych gigantów, które mkną nad miastem, nieraz dosłownie na wysokości kilkunastu metrów, zapiera dech w piersiach. Pamiętam, że w gimnazjum czy liceum na przerwach (zawody startują jeszcze w tygodniu przed majówką) wychodziliśmy przed szkołę, by obserwować poranne zmagania. Zapewniam, że nikt wtedy nie myślał o nauce, nawet nauczyciele.
Chętnie pokazałbym Wam to na moich własnych zdjęciach… ale w tym roku mi się nie udało zbyt wiele uchwycić, a te z poprzednich lat gdzieś przesiałem. Dlatego odsyłam Was do Facebookowego profilu GZB.
Chciałem zrobić kilka efektownych zdjęć w ostatni dzień zawodów (wtedy znalazłem na to czas). Pojechałem na moją ulubioną górę na północy miasta, by mieć całe Krosno w zasięgu wzroku. Ze sobą wziąłem Starter, czyli lekki American Saison od Trzech Kumpli, by uchwycić go na tle balonów. Niestety – nad miasto wzbił się tylko jeden, sędziowski, który ocenił pogodę jako zbyt ryzykowną i… odwołał rywalizację.
Głośno zakląłem, ale zaraz zrodziła mi się myśl w głowie: „ścigać” ten jeden balon aż do momentu lądowania! Ruszyłem więc samochodem patrząc się w niebo, zamiast przed siebie. Zjeździłem chyba z pół miasta, by w końcu dotrzeć do położonej na południu wioski Głowienka. Tam załodze skończył się gaz w butli i musiała awaryjnie lądować w szczerym polu. Gotcha! Gdy pomocnicy pospieszyli z zapasem paliwa, ja spokojnie ustawiłem piwo na drodze i zrobiłem jedno satysfakcjonujące zdjęcie (tytułowe).
A później pozostało mi tylko zgarnąć Starter do domu i na spokojnie zdegustować do kolejnego odcinka „Gry o Tron”.
ZAPACH: jak to u Trzech Kumpli bywa bliższy Belgii, niż Ameryce. Brzoskwinia, imbir, goździki i pieprz ziołowy to dzieła drożdży. Chmiele wnoszą odrobinę cytrusów (szczególnie cytryny) i rzut ziołowo-żywiczny. Bardzo przyjemny aromat.
PIANA: biała, złożona z drobnych i średnich pęcherzy. Trwała o zgrabnym lacingu.
KOLOR: słomkowo-pomarańczowy, zmętniony.
SMAK: mimo lekkości i kosmicznej pijalności, Starter jest trunkiem bogatym w doznania. Rozpoczyna się od słodyczy brzoskwiń i moreli, następnie przechodzi przez imbir i goździki, by finiszować nutą zbożową oraz minimalną goryczką.
Kolejny świetny wywar Trzech Kumpli, potwierdzający wysoką formę browaru.
STARTER
Trzech Kumpli
American Easy Saison
Warka: 5.10.16
Skład: woda; słód jęczmienny, słód pszeniczny, płatki owsiane; chmiele Palisade, Cascade PL; drożdże
Cyferki: alkohol 3,6% obj., ekstrakt 8%
Cena: 8,99 zł (Inter Marche, Krosno)
Soundtrack: Cheap Tobacco, które dziś proponuję jako ścieżkę dźwiękową, z Krosnem łączy osoba wokalistki – Natalii Kwiatkowskiej. Razem z nią chodziłem do liceum, w tym samym, najlepszym roczniku ’88. Szczerze polecam, bo to mega utalentowana dziewczyna, o wyrobionej w bluesowym świecie renomie.
A tak z ciekawości to nie wiesz gdzie teraz warzą swoje piwa? Bo z tego co słyszałem to z Trzema Koronami z Nowego Sącza ponoć już nie współpracują
Tak, już od kilku miesięcy. Teraz zdaje się warzą w Browarze Jana.