Ten rok w muzyce ogólnie mnie nudzi, ale mój humor regularnie poprawiają polskie kapele grające ekstremalny metal.
Nie od wczoraj wiadomo, że kto jak kto, ale Polacy wymiatają pod względem ekstremy. Nergal z Behemoth i Vogg z Decapitated nieraz jako przyczynę podawali – tu cytat – „wkurwienie”. Na instytucje państwowe, na historię, na codzienność, na sąsiada.
Mam oczywiście wielką nadzieje, że kiedyś Polska będzie zajebistym krajem do życia. Z drugiej strony, jeśli złość na przekładać się na takie perełki, jakimi czołowe rodzime kapele obdarzyły nas w tym roku, to może lepiej, by zła sytuacja nad Wisłą trwała możliwie długo.
BEHEMOTH nagrywa dzieło życia
Tegoroczne obfite plony rozpoczęły się 4 lutego, kiedy to w końcu, po wielu miesiącach oczekiwania na rynku ukazał się „The Satainst” załogi Nergala. Naczelny „satanista” Polski coś tam bredził w zapowiedziach o fallusach, chwalił się, że jego krew została użyta do namalowania obrazu zdobiącego okładkę, a na singlu wyłożył nam najbardziej klasyczną kartę Behemoth w talii.
Jednak dziesiąty krążek gdańszczan obfituje w znakomite, nowatorskie kompozycje, które przenoszą black metal na poziom rock’n’rolla. Upraszczają go, jednocześnie zachowując techniczną maestrię. Solówkę pokroju tej z „Messe Noire” mógłby przecież spokojnie zagrać Angus Young. To bez wątpienia najlepsza płyta Behemoth, a jej najwspanialszym momentem jest według mnie oparty na Satyriconowym groove numer tytułowy:
MOROWE reaktywacja
Jeden z najciekawszych polskich zespołów metalowych, efemeryczne Morowe to dzieło Nihila i Hansa. Polska padła u ich stóp za sprawą genialnej płyty „Piekło.Labirynty.Diabły” – nie dość, że zaśpiewanej po polsku, to jeszcze cholernie atmosferycznej, wręcz transowej, o ile taki przymiotnik może towarzyszyć black metalowi.
„S” (premiera 14 lutego) – pierwszy duży album po reaktywacji grupy to Morowe do kwadratu. Jeszcze mocniej ryjące banię, jeszcze bardziej klimatyczne, niesamowicie wciągające. Po prostu piękne. Moim faworytem w tym zestawieniu jest „Trzecia dłoń”, zahaczająca o sludge:
VADER znów w formie
Wiele już razy słyszałem, że ekipa Generała Petera się skończyła, że po rozpadzie składu z „Impressions In Blood” nie będzie w stanie nagrać dobrej płyty. Gówno prawda – „Tibi et Igni” (ukazał się 2 czerwca) dorównuje najlepszym krążkom w historii grupy.
Mamy tu i odrobinę patosu („The Eye Of The Abyss”), i brutalną deathową kanonadę („Where Angels Weep”), a także wspaniałą, wielowątkową epopeję „Hexenkessel”, jak dla mnie jeden z najlepszych numerów Vader w ogóle:
DECAPITATED bogate w inspiracje
Po kolejnych roszadach w składzie z nową płytą powróciła także kapela Vogga, pochodzące z mojego rodzinnego Krosna Decapitated. Bardzo byłem ciekaw w jaką stronę pójdą na „Blood Mantra” (pojawiła się na rynku 26 września). Wybrali podejście techniczne, ze sporą ilością łamańców w stylu Meshuggah i Gojiry, na swój sposób progresywne i oryginalne.
Na szóstym albumie Decapów podoba mi się właściwie każdy numer, począwszy od klasycznej rzeźni „The Blasphemous Psalm (…)”, poprzez death-rockowy „hicior” „Blood Mantra”, po pogięty, najeżony wątkami „Nest”. Ja postawię na drugi z wymienionych kawałków:
To oczywiście nie wszystkie metalowe smakołyki z Polski. Bardzo dobry album nagrało Thy Disease – mowa o „Costumes of Technocracy”, system zmiażdżyli ziomale z Thaw (genialne „Earth Ground”), a do wydania debiutanckiego krążka szykuje się znakomite Outre. Rok 2014 należy do nas!