Poczucie własnej wartości każdego faceta zmartwychwstaje, gdy jest w stanie zrobić coś całkowicie samodzielnie.
Mój Tatko był człowiekiem doprawdy wszechstronnym. Znakomicie rysował, świetnie pisał, wyśmienicie liczył, a w dodatku perfekcyjnie znał się na elektronice. W czasach komuny sporo kasy zarobił sprzedając wzmacniacze gitarowe własnej produkcji. Ba, kiedyś na strychu znalazłem gitarę, którą sam poskładał. Niestety, czas tak mocno ją zdezelował, że jedyne, co można było zrobić, to poczęstować nią piec w dziadkowym domu.
Będąc małym, ale już świadomym berbeciem, podziwiałem Tatkę za jego umiejętności i pasję, marząc skrycie, że za kilka lat przejmę od niego pałeczkę nadwornego technika rodziny, a on będzie wspierał mnie swoją wiedzą. Bóg, los, czy cokolwiek w co wierzycie, zdecydowało inaczej, zabierając go z tego łez padołu 20 lat temu. Rykoszet tamtych wydarzeń, wymierzony we mnie, uczynił z coraz większego Jurka techniczną dupę wołową.
Wiadomo: żarówkę wymienię, komputer z grubsza sobie złożę, benzynę do auta wleję, jednak moja obecna wiedza daleka jest od dziecięcych wyobrażeń. Nie naprawię elektryki w domu, nie wymienię filtra oleju, nie scalę gitary elektrycznej do kupy, ani nie nareperuję termostatu w czajniku elektrycznym.
Czy mi to przeszkadza? Przez wiele lat – i owszem. Stając przed lustrem miałem siebie za pizdę, która nie potrafi niczego samodzielnie zrobić od A do Z. I cóż z tego, że jestem dobry z matmy? Bardzo fajnie, że całkiem nieźle ogarniam pisanie. Super, że coś tam czasami poprawnie zaśpiewam. Ale na cholerę mi to wszystko, gdy na drodze Kraków-Krosno rozkraczy mi się auto, a ja jedyne na co wpadnę, to „telefon do przyjaciela”? Oczywiście pod warunkiem, że nie zapomniałem przed wyjazdem naładować komórki…
I pewnie nadal pieprzyłbym te demotywujące farmazony, gdyby nie piwowarstwo. Gdy patrzę z perspektywy czasu na początek mojej przygody z piwem, zauważam, że złapałem bakcyla, ponieważ szukałem swojego miejsca na świecie. Bycia kimś więcej, niż kolejną cegłówką w murze. Zdobycia wiedzy i umiejętności, które posiada tylko niewielka część społeczeństwa.
Piwowarstwo to pierwsze totalne DIY w moim życiu. Ten brakujący pierwiastek, który pozwolił mi zmienić samoocenę z krytycznej na pełną przekonania o własnej wartości. Niezależnie od tego, jakie mi te piwa wychodzą. Po prostu wiem, że jestem w stanie zrobić je sam. To daje mi cholerną satysfakcję i motywuje na co dzień.
Z okazji dzisiejszego, najważniejszego w roku Święta życzę Wam więc, byście też znaleźli (jeśli jeszcze nie macie) w swoim życiu ogniwo, które pozwoli Wam samemu przed sobą powiedzieć: „jestem z Ciebie dumny”.