Ostatnia dyskusja w blogerskim światku sprawiła, że zmieniłem swój stosunek do nawracania innych ludzi na piwo kraftowe.
Zaczęło się od wymiany zdań na profilu Marka z Piwoteki, dotyczącej targów Piwowary w Łodzi, które odbywały się w tym samym czasie, co Beer Geek Madness. Temat główny: brak kraftowców na rzeczonej imprezie. Na miejscu zameldowały się Bednary oraz Jan Olbracht Browar Rzemieślniczy (bo miały blisko), reszta przodowników rewolucji ominęła wydarzenie. Raz, że data słaba, dwa, że koszty – nieważne.
KISZENIE WE WŁASNYM SOSIE?
Bartek z blogu Małe Piwko pociągnął temat w nieco inną stronę, a mianowicie: czy małe browary nie powinny skoncentrować się na uczestnictwie właśnie w takich imprezach, jak Piwowary? Chodzi o poszerzanie rynku, przekonywanie do piwa kraftowego osób nie mających o nim zielonego pojęcia.
Dosadną kontrę przeprowadził Michał z Piwnego Garażu, zarazem piwowar Kingpina. Dowodził, że udział w takich wydarzeniach to dla browaru koszt, na który nie zawsze może sobie pozwolić. Woli skierować swoją uwagę ku ludziom świadomym i zyskać na prestiżu w tym gronie, niż nawracać „niewierzących”. I tak – tu chodzi o kasę. Misja misją, pasja pasją, ale jeśli na koniec miesiąca fundusze nie będą się zgadzały, browar zwinie interes. Biznes nie znosi kompromisów.
KRAFT NA SIŁĘ LAĆ NIEWIERNYM!
Nie będę kłamał, że przez dłuższy czas ja także reprezentowałem opcję pod tytułem: musimy pokazać wszystkim Januszom, że piwo rzemieślnicze jest jedynym słusznym wyborem! Musimy wcisnąć im do łapy Atak Chmielu i Rowing Jacka, by przekonali się, co znaczy prawdziwa sztuka warzenia. Musimy wreszcie poszerzyć rynek tu i teraz, by nasza rewolucja nie wykopyrtnęła się za pięć minut, a nas – już przekonanych – skazała na sączenie piw smakowych z wyskakującym z puszki penisem. Przepraszam – słomką.
Wiem już teraz, że rynek piwa kraftowego ma jeszcze spory bufor. Że dobre browary rzemieślnicze narzekają raczej na brak mocy produkcyjnych, niż na nadmiar butelek zalegających w sklepach. Że jedyne, co „złego” może się przytrafić, to selekcja naturalna, która wykosi słabeuszy, za to prawdziwym mistrzom pozwoli sobie jeszcze bardziej poszaleć.
PACZKA ZNAJOMYCH
Imprezy takie, jak Beer Geek Madness czy choćby Craft Beerweek pokazują, że jest nas naprawdę sporo. Mnóstwo Polaków zajawiło się na dobre piwo i potrafi odróżnić gówno od czekolady. Wielu szuka na własną rękę, inni włażą na blogi, by być na bieżąco ze wszystkim, co się wokoło dzieje. Piwne wydarzenia nie świecą pustkami, wręcz przeciwnie: często ciężko znaleźć choć fragment wolnej przestrzeni, by na spokojnie wypić piwo. Tak wielu fanów kraftu mieszka obecnie pomiędzy Odrą a Bugiem.
I to właśnie dla nich chcą warzyć rzemieślnicy. To im chcą pokazywać swoje specjały, to do nich przyjeżdżać, by pogadać o piwie, warzeniu, rewolucji, ale też zwyczajnie o życiu, zainteresowaniach, muzyce, sporcie – o wszystkim. Wchodzimy bowiem już na ten poziom, gdzie osoby od dłuższego czasu zaangażowane w kraft znają się jak łyse konie i lubią spędzać razem czas. Dokładnie tak, jak kibice jednej drużyny, fani zespołu, albo miłośnicy jazdy na motocyklach.
HARLEY DLA HARLEYOWCA!
Czy któraś z tych grup chce nas usilnie przeciągnąć na swoją stronę? Czy widzieliście kiedyś harleyowca, który podchodzi do właściciela Simsona i usilnie przekonuje go: paziu, ciśnij w kąt tę pyrkawkę i przesiądź się na choppera? No nie bardzo. Miłośnik pięknych jednośladów cieszy się bowiem z przebywania w grupie osób takich jak on – świadomych, zakochanych w motocyklach, nadających na tych samych falach.
Przekonałem się, że świat piwa rzemieślniczego wygląda tak samo. Nie, nie jesteśmy kółkiem wzajemnej adoracji i nie wszyscy się kochamy. Ale też nie kisimy się we własnym sosie: każdy z nas jest otwarty na dyskusje, każdy chętnie opowie o swojej pasji ludziom, którzy o krafcie nie mają pojęcia. Nic jednak na siłę, bez parcia. Kto będzie chciał, ten sam podbije z propozycją.
SAMI SIĘ NAWRÓCĄ
To zjawisko można już zresztą zauważyć na festiwalach skierowanych stricte do geeków. Tu także pojawiają się nowicjusze, którzy od kumpla brata szwagra dowiedzieli się o czymś takim, jak piwo rzemieślnicze i mają wielkie parcie, by go spróbować. Codzienne przechodzą obok jakichś tajemniczych mutlitapów czy sklepów z piwem, co jakiś czas obija im się o uszy hasło piwnej rewolucji. Zachęceni postanawiają sprawdzić, cóż to za cholera.
Pewnie większość z nich odpadnie. Może trafi na nieodpowiednie na start piwo (jakiś kwasiżur), albo dojdzie do wniosku, że goryczka w AIPA jest ponad jego siły. Ale zostaną ci, którzy naprawdę złapią bakcyla i będą chcieli razem z nami bawić się w piwną rewoltę.
GEEKU, ŚWIEĆ PRZYKŁADEM!
To piszę ja – człowiek, który jeszcze kilka miesięcy temu pogardzał ziomem chlejącym Harnasia, albo uśmiechał się pod nosem, gdy słyszał rozmowę o wyższości Żubra nad Tatrą. A niech sobie pije co chce! Skoro mamy wolność (przemilczmy jej jakość), to każdy ma prawo wybrać sobie dokładnie takie piwo, na jakie ma ochotę.
Co więc możemy sami zrobić? Dawać przykład. Tylko i aż. Szerzyć kulturę picia, pokazywać naszą pasję nie jako neoficką błazenadę, a element życia, który traktujemy tyleż z atencją, co należytym dystansem.
Piwo rzemieślnicze ma być dobrą zabawą. Ma łączyć, a nie dzielić ludzi. Ma być synonimem pozytywnej, a nie grubiańskiej wyjątkowości. Im szybciej to zrozumiemy, tym więcej osób pokocha go równie wielką miłością, co my.