„Piłka nożna to nie jest sprawa życia lub śmierci. To coś znacznie ważniejszego” – słynny cytat Billa Shankly’ego jak zwykle celnie oddaje nastroje kibiców, którzy najchętniej od dziś na najbliższy miesiąc zapomnieliby o bożym świecie i tkwili przed telewizorem. Jestem jednym z tych ludzi.
Od zawsze zastanawiałem się, skąd wziął się fenomen piłki kopanej. Czy to z racji jej dostępności (zagrać może każdy i wszędzie), prostoty reguł, czy może pokaźnych środków finansowych ładowanych w jej promocję? Pewnie każdy z tych czynników miał wpływ na jej powodzenie.
Ja po raz pierwszy świadomie zakochałem się w piłce nożnej w 1996 roku, a moim ulubionym klubem stał się Juventus Turyn (sprawdźcie, kto wtedy wygrał Ligę Mistrzów, a zrozumiecie dalczego). Jednak moja miłość na dobre wybuchła dwa lata później podczas Mistrzostw Świata we Francji, które oglądałem jako – powiedzmy – świadomy kibic (o ile o 10-latku można tak napisać). Starszyzna plemienna była łaskawa kupić mi wszystkie Skarby Kibica dostępne na rynku (miałem ich chyba z siedem) – każdy gruntownie przeczytałem i uzupełniałem, wpisując wyniki meczów i strzelców bramek.
Pamiętam jak dziś ćwierćfinał Włochy-Francja, w którym mój ulubiony zespół (z racji Juventusu oraz Alessandro del Piero, którego wielbiłem i wielbię) przegrał po rzutach karnych. Gdy Luigi Di Biagio trafił w poprzeczkę po mych szczenięcych policzkach popłynęły łzy. A później ten pamiętny finał Francja-Brazylia i dwie bramki Zinedine Zidane’a, niemoc Ronaldo… Mam ten mecz na kasecie VHS i czasami lubię do niego wracać.
W 2002 roku w Korei i Japonii po raz pierwszy za mojego życia Polska zagrała w czasie finałów. Do dziś mam w głowie ogólnonarodowe szaleństwo, twarze piłkarzy Jerzego Engela na Gorących Kubkach… Pierwszy mecz z gospodarzami turnieju odbywał się w czasie lekcji – nauczyciele w gimnazjum zrobili nam luźne zajęcia i razem oglądaliśmy mecz. 0:2, beznadziejna gra, dziękuję, dobranoc. Finał Brazylia-Niemcy zapamiętam jako popis Ronaldo i klops Olivera Kahna, uznanego parę godzin wcześniej za najlepszego piłkarza turneju.
Rok 2006, Mundial w Niemczech – triumfowała Squadra Azzura. Tu najbardziej w pamięci utkwił mi półfinał Włochy-Niemcy, który oglądałem jednym okiem w czasie… swojego koncertu. Darłem ryja w krośnieńskiej knajpie Gas Bar, a obok na telewizorku transmitowano spotkanie, w którym pod koniec dogrywki Włosi strzelili dwie bramki, w tym jedną mój ulubieniec, Alex Del Piero. A później finał: akurat byłem na pielgrzymce pieszej do Częstochowy i tak, to ja „załatwiłem” z Górą triumf piłkarzy Marcello Lippiego.
Poprzednie finały w RPA były dla mnie szczególne w powodu upałów i basenu. Kupiliśmy z ziomami z mieszkania dmuchane tałatajstwo, które napompowaliśmy we trzech przy użyciu siły płuc naszych. Pierwszy mecz spędziliśmy wyłożeni w lodowatej wodzie przed telewizorem, z piwem w łapie. Nikt wtedy nie zastanawiał się co by było, gdyby basen pękł. Sąsiedzi nie byliby zachwyceni.
Podczas rozpoczynających się dziś Mistrzostw w Brazylii prawdopodobnie po raz pierwszy od 16 lat nie obejrzę wszystkich meczów, gdyż mam dość mocno napięty grafik, niemniej na pewno z zapartym tchem będę śledził te spotkania, które mi się uda zobaczyć. Nie spodziewam się oczywiście żadnych uniesień, wielkich radości czy płaczów po porażkach moich faworytów, niemniej wyczekiwanie na kolejne mecze będzie napędzało mnie każdego dnia.
Komu kibicuję? Na pewno Włochom, z automatu, bo ich lubię. Ich ostatnie występy (1:1 z Luksemburgiem) zbyt wielkich nadziei na powodzenie nie dają, ale co tam – wierzę, że jeszcze im się odmieni. Trzymam kciuki za Belgię, której system szkoleniowy i wielki postęp kadry powinien być wzorem dla PZPN i naszych kopaczy. Życzę wszystkiego dobrego Nigerii – niech wreszcie jacyś Afrykanie zameldują się w półfinale! Kibicuję Kolumbii, bo nie chcę, by żaden z tamtejszych piłkarzy zginął po nieudanych mistrzostwach (wzorem pamiętnego Andresa Escobara). Nie obrażę się, jeśli szumu narobi Bośnia i Hercegowina, którą wszyscy kompletnie olewają…
Życzę więc wam i sobie, by emocji nam nie zabrakło. By to był Mundial wielu bramek, braku błędów sędziowskich i kalkulacji. Niech wszyscy piłkarze dadzą z siebie to co najlepsze, byśmy mogli za miesiąc powiedzieć sobie: oto zobaczyliśmy najbardziej efektowny turniej piłkarski w naszym życiu.
PS: szczególnie w tym czasie pamiętajcie o dobrym piwie. Niech was nie skuszą reklamy koncerniaków! Mecze najlepiej ogląda się pijąc naprawdę dobre napoje. Na moim blogu na pewno ich nie zabraknie. Wasze zdrowie!