Dwa lekkie piwa, dwa RISy i na dodatek Double IPA. Taką wiązankę zaordynowałem sobie na początek kolejnego słonecznego weekendu w Krakowie.
„Wolne chwile” oraz „chillout” to wyrazy, które ostatnio zniknęły z mojego słownika. O powodach przyjdzie mi jeszcze napisać, ale już wtedy, gdy temat wypoczynku znów stanie mi się bliższy.
Gdy już trafia mi się jakieś w miarę luźniejsze popołudnie, ruszam dupę na spacer. Biorę aparat i łażę po mieście. Efektem są zdjęcia: raz lepsze, raz gorsze, ale zawsze sprawiające mi przyjemność. Zaserwuję Wam trzy:
Jeśli już trafię na krakowski Rynek, tudzież jego okolice, nie odmówię sobie degustacji piw. W piątek do centrum przywiało mnie z powodu imprezy inaugurującej działanie nowej knajpy przy Dolnych Młynów – Mane. Tak się miło składa, że nawiązaliśmy z nią współpracę: na miejscu leją się nasze piwa, a w ogródku na gości czekają leżaki i parasolki sygnowane nazwą Brokreacja.
Ale ja nie o tym, nie o tym. Sama wspomniana impreza była spoko, jednak dziś będzie trochę o piwach, które wypiłem wcześniej. Tym bardziej, że znajdą się wśród nich prawdziwe smakołyki.
PINTA – Hopby
Hoppy Table Beer
Chyba można to już oficjalnie ogłosić: Pinta najlepiej umie w lekkie piwa. Co wypuszcza nowe, to od razu złoto, mimo że przecież obiektywnie Table Beer, choćby nie wiem jak Hoppy, nie jest w stanie podskoczyć RISowi… Jednak gdy na zewnątrz panuje upał, takie piwo jest niczym zbawienie. Lekkie (4,2% alko, 9 Blg), bardzo aromatyczne i świeże (cytrusy, żywica, las), do tego gładkie, smukłe, z przyjemną słodową nutą, ale i sympatyczną goryczką. Nic mu nie brakuje. [7,5]
PRACOWNIA PIWA – Crack Off
American Pale Ale
Oj, dawno nie próbowałem Crack Offa. To jedno z koronnych APA Pracowni ciągle trzyma poziom, choć przy takich chmielowych bombach, jak Róg Brackiej i – przede wszystkim – Big Chmielowski, wygląda trochę jak ubogi krewny. Owocowy aromat zarysowany jedynie z lekka, sporo za to słodowości. To żadne wady, tym bardziej że piwo jest do tego wspaniale pijalne i orzeźwiające, ale jakom rzekł – nieco odstaje poziomem od innych wypustów ekipy z Modlniczki. [6,5]
KOMPAAN – 39 Bloedbroeder
Russian Imperial Stout
Zawsze mi się wydawało, że jestem niezły z angielskiego, a już szczególnie tego czytanego, ale za cholerę nie wiem, czym jest ten „Port”, co to go Kompaan dodał do swojego RISa. Bo raczej nie jest miejscem cumowania statków… Po aromacie – złośliwie mówiąc – stwierdzam, że ów składnik ma coś wspólnego z rozpuszczalnikiem i farbą emulsyjną: piwo ewidentnie pachnie sklepem dla majsterkowiczów i nie ratują go nuty kawy i czekolady. W smaku jest odrobinę lepiej, ale trochę zbyt pusto jak na trunek o takim woltażu. Do poprawki. [4]
WESTBROOK – Siberian Black Magic Panther
Russian Imperial Stout
Holendrzy z Kompaan wzór mogą czerpać ze swoich amerykańskich kolegów z Westbrook. Siberian Black Magic Panther to kolejny świetny RIS z tego browaru, który miałem okazję spróbować. Na pokładzie obecne są wszystkie elementy, których oczekujesz od tego stylu: intensywna czekolada, paloność, pralinowa pełnia i słodycz, kontrowana wyraźną, ale szlachetną goryczką. Do tego odrobina ciemnych owoców, która jeszcze zaokrągla smak. Bardzo dobre. [8]
ARTEZAN/PIWNE PODZIEMIE – Double Darek
Rice Double IPA
Podwójnego Darka zamówiłem sobie na sam koniec posiedzenia, ponieważ wcześniej nie zauważyłem tego piwa na kranie w Weźże Krafta. Trunek miał więc z miejsca trudniej, by mnie do siebie przekonać po świetnym RISie, ale zadaniu podołał. Podoba mi się przede wszystkim jego aromat: bardzo intensywnie chmielowy w „zielony” sposób (żywica, las, limonka). W smaku trochę przeszkadza mi szorstkość – czuć w ustach, że użyto tu sporo chmielu, który „owocuje” lekkim drapaniem po podniebieniu. Na szczęście nie na takim poziomie, jak w koszmarnym Chmielokracie. Ogólnie bardzo przyjemne, a przy tym zdradliwe piwo – w ciemno nie powiedziałbym, że ma 8%. [7,5]
Soundtrack: no i co żeś najlepszego, Krzysiu, narobił? Nie lepiej było nagrywać kolejne przeboje? Ech, ech – jakoś tak dziwnie, gdy Twój idol z lat młodzieńczych odchodzi…
Port to nic innego jak wino Porto.
No niby tak, jednak na stronie wyraźnie stoi, że oni ów „Port” dodali do piwa (a nie że leżakowali). A banderoli nie ma. Stąd moje podejrzenie, że jest jeszcze jakiś „port”, o którym nie wiemy. 😀
Teoretycznie w beczce po alkoholu zawsze coś tam pozostaje, nawet potrafi chlupotać, a nikt banderoli nie daje i nikt się nie czepia. Może po prostu dolali trochę tego wińska?