Zaorać czy kultywować? Oto pytanie, na które stara się odpowiedzieć wielu Kolegów-blogerów. Zazwyczaj stawiając na pierwszą z opcji.
Jako że piwem rzemieślniczym na całego interesuję się od dwóch lat, nie pamiętam czasów opisywanych przez nieco starszych ziomów, którzy podkreślają, że kiedyś Grand Champion „to było wydarzenie”. Premiera w jednej ze sklepowych sieci doprowadzała fanów piwa (i nie tylko) do białej gorączki, a po odpaleniu sprzedaży można było zaobserwować sceny niczym z przeceny Crocsów w Lildu (koloryzuję).
Za moich czasów też – wydaje mi się – jest głośno. Przecież oficjalne premiery piwa w ekskluzywnym warszawskim klubie nie należą do zbyt częstych. Poza tym zarówno w tym, jak i zeszłym roku mój wall i Instagram w momencie zalał się zdjęciami Dubbla i Roeselare Red Ale, które wrzucali rozentuzjazmowani piwni towarzysze. Jeśli mam być szczery, nie przypominam sobie tak spontanicznej reakcji na premierę jakiegokolwiek innego piwa Made in Poland A.D. 2015…
CZAS GRAND CHAMPIONA MINĄŁ (?)
Mimo to wielu Kolegów po piórze (czy raczej klawiaturze) twierdzi, że Grand Champion to relikt przeszłości, używając zresztą całkiem sensownych argumentów.
Przeczytaj teksty:
Wśród najczęściej podnoszonych jest ten, że obecnie nowofalowych piw mamy na pęczki, więc premiera kolejnego nie jest niczym nadzwyczajnym. Well, nie można się nie zgodzić. Co prawda Flandersów ci u nas jak na lekarstwo, co nie zmienia faktu, że nie jest to trunek tak sexy, by przy 1000 premier rocznie zrobić na kimś piorunujące wrażenie.
Drugi, jakże słuszny argument, dotyczy niedopracowania piwa, które w tym wypadku polega na niedoleżakowaniu. Belgijski kwasiur powinien spokojnie pospać sobie jeszcze przynajmniej trzy miesiące (warzono go we wrześniu), ale sztywne trzymanie się daty 6 grudnia (lub bliskiej okolicy) sprawiło, że na rynek trafił wywar jeszcze nie do końca ułożony. Co prawda w polskim krafcie to stała przypadłość, ale jeśli dany trunek ma uchodzić za wyjątkowy, to i standardy musi spełniać najwyższe, czyż nie?
A MOŻE JEDNAK DAĆ MU SZANSĘ?
Mimo słuszności tych argumentów, ja optuję jednak za pozostawieniem Grand Championa przy życiu. Moim zdaniem spokojnie może pełnić taką rolę, jak powiedzmy Festiwal w Opolu czy Mistrzostwa Europy w siatkówce.
Ludziom, którzy interesują się muzyką, Opole kojarzy się z kiczem i reliktem PRL. Tymczasem – jak się okazuje – rokrocznie tamtejszy amfiteatr wypełnia się do ostatniego miejsca, a przed telewizorami zasiadają miliony ludzi. W 2014 r. średnia oglądalność Festiwalu wyniosła niecałe 2,9 mln, w tym była bliska 3 mln, dając TVP1 pozycję lidera rynku w swoim paśmie. Awans niby niewielki, ale pokazuje, że impreza wciąż ma wielu zwolenników.
Podobnie rzecz ma się z siatkarskimi ME. Z racji nawału wielu imprez (Liga Światowa, Mistrzostwa Świata, Igrzyska Olimpijskie, Puchar Świata) to wydarzenie znacznie straciło ostatnimi czasy na prestiżu sportowym. Co nie znaczy, że fani siatki nie chcą go oglądać. Występami Biało-Czerwonych emocjonowaliśmy się przecież nie mniej, niż rok wcześniej na Mundialu. Poza tym ME są doskonałą okazją do wybicia się mniej znanych reprezentacji. Kiedyś były to choćby Hiszpania i Finlandia, a w tym roku Słowenia.
NAJWIĘKSZY PLUS GRAND CHAMPIONA
I choćby właśnie do przetarcia szlaków, w tym wypadku dla piwowarów domowych, powinien służyć Grand Champion. Zwycięstwo w największym krajowym konkursie to nie tylko prestiż oraz nagroda finansowa, lecz także możliwość zapoznania się z dużym sprzętem w browarze.
Spójrzcie na nazwiska zwycięzców: Janek Szała ma własnego kontraktowca (SzałPiw), Dorota Chrapek to nie tylko piwowarska guru i właścicielka sklepu Homebrewing, lecz także częsty gość na warzelni w Pracowni Piwa. Andrzej Miler ma z kolei za sobą kooperacje ze znanymi kontraktowcami – Solipiwko oraz Trzech Kumpli. Jan Krysiak warzył niedawno w browarze Staropolskim. Czesław Dziełak, jeśli w końcu znajdzie inwestora, otworzy swój własny browar. A że będzie płodził jedne z najlepszych trunków w tym kraju – chyba nikt nie ma wątpliwości.
Jasne, powstaje coraz więcej konkursów dla piwowarów domowych, których zwycięzcy warzą piwo w dużym browarze (vide Kuźnia Piwowarów czy PiwoWarZone). Jednak to właśnie prestiż Grand Championa sprawia, że to on jest Świętym Graalem. No kurde, nie zabierajcie go piwowarom!
WYROBIONA MARKA
Nam, zblazowanym smakoszom piwa, którzy już wszystkiego próbowali i znają na pamięć listę wszystkich polskich browarów, wydaje się, że poza naszym środowiskiem ludzie mają GC w dupie. Nic bardziej mylnego. Wielu moich znajomych ma blade pojęcie o istnieniu Pinty i AleBrowaru, jednak o „Żywcu Grand Championie” słyszeli nie raz.
I cóż z tego, że kojarzą błędną nazwę, skoro wielu z nich i tak wie, czego szukać na półce i z ciekawością wypatruje kolejnych edycji. Dla mnie to znakomita okazja do poszerzenia zasięgu piwnej rewolucji.
ZADBAJMY O CHAMPIONA!
Dlatego uważam, że – przynajmniej przez kilka najbliższych lat – fazę na Grand Championa należy utrzymywać i kultywować. W pierwszej kolejności jest to zadanie organizatorów konkursu (by zachęcili odpowiednią liczbę dobrych piwowarów do wzięcia udziału) oraz browaru warzącego zwycięskie piwo.
Po pierwsze chodzi o wykreowanie otoczki wokół tego piwa. Zresztą, nie ma co wymyślać prochu – to wszystko już zostało zrobione, wystarczy czerpać z marketingowych i handlowych wzorów z ostatnich kilku lat. Trzeba zadbać o dostępność GC, gdyż w tym roku było z nią naprawdę krucho. Poza sklepami specjalistycznymi nie widziałem go absolutnie nigdzie. No to jak wspomniani przeze mnie kumple mają na to piwo trafić, skoro w ich miejscu zamieszkania istnieją tylko ogólnopolskie sieciówki?
Poza tym warto dać sobie spokój z premierą na Mikołajki. Celem niech będzie wypuszczenie optymalnego, dopracowanego do granic możliwości piwa. Premierę można zaplanować nawet na marzec, jeszcze przed sezonem festiwalowym. Jestem pewien, że będzie się cieszyła równie dużym zainteresowaniem (o ile komunikacja zostanie umiejętnie poprowadzona). I na pewno zbierze lepsze recenzje, niż niegotowy Dubbel czy Roeselare Red Ale.
Swoją cegiełkę musimy dołożyć także my – komentatorzy. Może to brzmi pompatycznie, ale w jakimś sensie jesteśmy liderami opinii. Jeśli od nas wyjdzie do ludu komunikat, że Grand Champion nie jest już nikomu potrzebny, to taka idea w końcu zakwitnie w głowach Czytelników i ci zupełnie oleją temat.
Dlatego zamiast grzebać najważniejszą nagrodę dla piwowarów domowych w Polsce pomówmy raczej o tym, jak przywrócić jej należne miejsce. A że się da – jestem o tym święcie przekonany.