Bieszczady to najlepsze miejsce na świecie, także by uleczyć depresję. Nie tylko tę jesienną.
„New Bermuda”
Zawsze uważałem się za osobę silną psychicznie. Za gówniarza dostałem solidny łomot od losu, więc żadne wyzwanie życiowe nie wydawało mi się straszne – osobiste, zawodowe czy związane z pasją. Być może dlatego, że nie spodziewałem się dekonstrukcji najważniejszej i najpewniejszej części mojej rzeczywistości.
I oto nagle ten człowiek, za którego się miałem, totalnie posypał się wewnętrznie. Co prawda starałem się zachować fasadę przyzwoitości i nie nadużywać cierpliwości otoczenia, ale niekoniecznie mi się to udawało. Postanowiłem więc – już po powrocie do Krakowa – rzucić się w wir pracy, co ostatecznie poskutkowało jeszcze większym zjazdem.
Zamiast zająć się higieną ducha postanowiłem zagłuszyć jego głos obowiązkami zawodowymi. Efekt owszem, przyniósł znaczącą poprawę stanu ekonomicznego, za to zamordował przyjemność z życia, prowadzenia bloga i wyłączył umiejętność tworzenia piosenek. Przez ostatnie pół roku napisałem raptem dwa niezłe teksty!
„Holy Mountains”
Piszę o tym wszystkim nie po to, by się wam żalić, ani nie w celu zdobycia współczucia tudzież wywołania lawiny dociekliwych pytań. Ten depresyjny coming out chcę skierować w stronę Bieszczad.
Teoretycznie nie wierzę w magię, ani jakieś nadprzyrodzone siły, ale mam wrażenie, że góry, a już szczególnie te najbliższe moim rodzinnym stronom mają w sobie coś, co jest w stanie zawsze postawić cię na nogi. A przynajmniej mnie postawiły.
Postanowiłem część swojego urlopu spędzić właśnie w Bieszczadach, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Wróciłem zupełnie odświeżony, oczyszczony z gówna, które nagromadziło się we mnie przez ostatnie miesiące. Poukładałem sobie pewne sprawy w głowie, zrozumiałem ich sens i – co dla mnie najważniejsze – wreszcie zacząłem patrzeć przed siebie, zamiast rozgrzebywać przeszłość.
„A Matter Of Life And Death”
Pnąc się pod górę nie masz czasu na pierdoły – musisz być skoncentrowany na każdym kroku. Nie patrzysz wstecz, ponieważ twój cel znajduje się tuż przed tobą. To każdy kolejny ruch, który wykonujesz, by w końcu, po kilku zadyszkach, chwilach zwątpienia i sytuacjach, w których chcesz wracać, dostać się na szczyt.
Kocham ten moment. Tę ulotną chwilę, gdy wreszcie stawiam ostatni krok i oto jestem tam na górze. Po twarzy smaga mnie wiatr, w łysinę grzeje jesienne słońce, a do nozdrzy wślizguje się świeży zapach trawy i gleby z bieszczadzkich połonin. Wokół mnie znajdują się tylko góry, żadnych śladów codzienności. Cisza, spokój, beztroska.
Nic tak skutecznie mnie nie resetuje. W żadnej innej chwili nie jestem w stanie tak dokładnie spłukać z siebie przeszłości i zdać sobie sprawę, że najważniejsze jest to, co przede mną.
„That’s The Spirit”
Bieszczady są tak szczególne, ponieważ tak naprawdę wciąż nie zostały odkryte przez turystów. A jakże, mamy tu mnóstwo schronisk czy pokojów do wynajęcia, znakomitych szlaków, sprawnie działający GOPR i sklepy dla przybyszów. Ale wciąż południowo-wschodni cypel Polski to ziemia dziewicza, nieskalana pędem, tłumem, gwarem znanym choćby z Tatr.
To miejsce jest królestwem ciszy. Przestrzenią, gdzie możesz wsłuchać się w siebie. A chyba nie ma lepszej terapii dla ducha, niż stawienie czoła samemu sobie.
Dlatego uważam Bieszczadoterapię za najlepszą formę walki z wszelkimi depresjami, lękami, niepewnością czy zwątpieniem. Mnie znowu postawiła na nogi. Dziękuję!
Pingback: MARLON i BAWARKA - dwa szybkie z Bieszczad