Po latach poszukiwań Beer Geek Madness doszlifowało formułę do takiej, która odpowiada chyba wszystkim.
Beer Geek Madness 6, 7 kwietnia 2018 r., Zaklęte Rewiry, Wrocław
Moją opinię na temat piwnych festiwali znacie – wyraziłem ją jeszcze w zeszłym roku na zamknięcie sezonu. Ogólnie rzecz biorąc widzę przestój w temacie i konieczność dokładnego przemyślenia, jak największe imprezy wyglądać powinny. Z niekłamaną radością mogę jednak stwierdzić, że te geekowskie zgrabnie się rozwijają i wciąż budzą ogromne zainteresowanie gawiedzi. Przykładem ostatnia odsłona Beer Geek Madness.
Życie tego wydarzenia toczy się własnym torem i jest starannie dopieszczane co roku. O tym, że opracowana formuła i jej rozwój mają się dobrze, świadczyć może frekwencja. Uczestników zliczyć nie jestem w stanie, ale wyprzedane na kilka dni przed imprezą bilety (jeśli się nie mylę rok temu można było kupić wjazd na bramkach), kolejki do dosłownie każdego stanowiska i zlane praktycznie wszystkie beczki świadczą o tym, że BGM wciąż cieszy piwnych świrów.
Jakie zmiany wyróżniłbym tym razem? Przede wszystkim zmniejszenie stref „artystycznych” na korzyść liczby polskich browarów (to zresztą dzieje się już od dwóch lat). Z jednej strony zawsze propsowałem łączenie piwa ze sztuką, ale obserwując festiwalową większość zauważyłem, że jestem w tej opinii odosobniony. Lud chce piwa, więc obrazy i customowe motocykle średnio go interesują. Z dodatkowych atrakcji pozostali barberzy oraz tatuatorzy – i to wystarcza.
Część dla duszy odbywała się na scenie – tańce flamenco, koncert zespołu Kumbia Mać, serwującego latino przedniej jakości (wszak Hiszpania była jednym z tematów tegorocznej odsłony Beer Geeka) w zupełności wystarczyły, by tłum dobrze bawił się od 18:00 do 2:00. A gdy na sam koniec z głośników poleciało „Freed from desire”… No lepiej być nie może.
Lekkim niewypałem okazał się roast na blogerów. O ile Wojtek Frączyk, który to wszystko ogarniał, ładnie się przygotował, o tyle nasza reprezentacja już nie za bardzo. Na usprawiedliwienie powiem, że sam w pełni dowiedziałem się o tym, co mam robić na wstępie imprezy. Niestety, jestem lepszym „mistrzem dobrego przygotowania” niż „mistrzem ciętej riposty” ergo wydusiłem z siebie może ze dwa zdania. Reszta scenicznej aktywności w owej części – pozwolicie – nie stanie się obiektem mych opinii. 😉
Aha, szkoda, że znów nie otwarto przestrzeni na dachu. Ja wiem, że to wyzwanie logistyczne i zakładam, że wymagałoby sporo zachodu, ale apeluję, by rozważyć tę opcję za rok. Top Zaklętych Rewirów to idealne miejsce na zabawę, nie tylko w czasie Beer Geek Summer.
Na koniec tej krótkiej relacji – wszak nie za bardzo miałem czas na obserwacje, gdyż misja polewania i dobrej zabawy pochłonęła mnie do reszty – muszę z kronikarskiego obowiązku zaznaczyć, że nagrodę Beer Geek Choice zdobyła Widawa z wymrażanym RISem. W nagrodę ekipa uwarzy piwo z browarem La Quince.
Podsumowując: szósta odsłona BGM była ze wszech miar udana i dokładnie taka, jakiej oczekiwałem. Trzymam kciuki za dalszy rozwój i pomysły, które będą wprowadzane w przyszłych edycjach. Dzięki takim imprezom wierzę, że pierwsza fala piwnego zajarania w Polsce jeszcze nie umarła.
NAJLEPSZE PIWA
A teraz krótki przegląd wypitych przeze mnie piw. Niestety, nie wszystkim zrobiłem zdjęcia, ani nie każde wynotowałem, więc niestety nie będzie to lista kompletna. Dodam tylko, że praktycznie wszystkie piwa mi smakowały. Raptem jedno (mowa o premierowych) było ewidentnie wadliwe (ordynarny aldehyd), jedno trafione brettem (acz bardzo udanie), zaś dwa po prostu nie trafiły w moje gusta, ale ogólnie szanuję za pomysł i wykonanie. Państwo pozwolą jednak, że nie wymienię z imienia. Już raz to uczyniłem, to poszła fama, że mi nie wypada. 😛
No to lecim z tym – według mnie – najlepszymi. Kolejność przypadkowa.
Kazimierz – GuacamAle
Limonka, awokada i ostre papryczki – taką mieszankę wrzuciła do piwa ekipa Kazimierza i słusznie zebrała poklask za swoje piwo. W zapachu króluje cytrus, w smaku gładkość, zwieńczona lekką goryczką i przyjemną pikantnością. Bardzo orzeźwiające, smaczne i oryginalne.
Deer Bear – Beer Geek Tart
Grzesiek Durtan jak zwykle w formie jeśli chodzi o smukłe, lekko kwaśne piwa. Aromatyczna bomba owoców tropikalnych przeciąga się także na smak, a pijalność podbija dosłownie minimalna kwaśność. W temacie „Intense” dla mnie numer jeden Beer Geek Madness.
Piwoteka – Dżonka Tomka
Zupa tajska teoretycznie średnio pasuje do wieczoru hiszpańskiego, ale walić to – piwo jest świetne! Tu wszystko ze sobą gra: świeżość limonek, gładkość i lekka słodycz kokosa, przyjemna pikantność papryczek i imbiru. A wszystko to ostrożnie przełamane kwasem mlekowym. Cudownie bogate połączenie, a przy tym bardzo pijalne, delikatne, w punkt.
Birbant – OX Sour Brett RIS
O ile kwaśność w tym piwie jest drugorzędna, o tyle rustykalne klimaty połączone z nutą czerwonych owoców kapitalnie uzupełniają czekoladowego RISa. Użycie Brettów uczyniło z OX cichego zabójcę, ponieważ wzmogło pijalność i nakręcało na wzięcie kolejnych łyków.
Probus – Hopsberi
Uwielbiam Raspberi, więc wiedziałem, że chmielony na zimno Berliner Weisse z malinami zrobi mi jeszcze lepiej. I zrobił. Perfekcyjnie rześki, bezbłędnie owocowy, przyjemnie chmielowy, z wycyzelowaną kwaśnością i goryczką. Kawał dobrej roboty.
Pinta – Sangria Ale
W propozycji Pinty najbardziej podszedł mi dodatek owoców, które ekipa pakowała do pokala, ale i samej podstawie niczego nie brakuje. Jest soczysta, owocowa, bardzo smakowita, lekka w odbiorze, sesyjna. I o ile sangria sama w sobie mnie nie kręci, o tyle w piwie działa jak natura chciała.
Widawa – RIS
Zwycięzca Beer Geek Choice mnie aż tak bardzo nie zachwycił, ale klasy mu odmówić nie można. Królują w nim owoce i lekka nutka funky, którą – mam wrażenie – mało kto wyczuł. Brettanomyces Chrząstawiensis w połączeniu z dodatkami i wymrażaniem stworzyły likier, który podbił serca ludu. Winszuję.
Wszystko super, tylko zabrakło myjek do szkła. Zamiast tego były o zgrozo plastikowe dzbanki z wodą.
Jak co roku, szkło można było dać do umycia w paru punktach. Jak nie miałem po drodze, bo płukałem w zlewie po prostu 😉
Dach był zamknięty ze względu na remont, organizatorzy napisali to pod jakimś zapytaniem na wydarzeniu na FB.
Brak myjek na imprezie dla geeków to dość duże nieporozumienie. Roast pomińmy milczeniem. Reszta imprezy super.
Ej, ale przecież myjki były. Nie mam fotki, by to potwierdzić, ale widziałem choćby niedaleko stoiska Czterech Ścian. 😉
Były dwie myjki, które nie dość że zrobiły bagno to zepsuły się po godzinie – chyba nie do końca o to chodzi na imprezie dla kliku tysięcy geeków piwnych.