Piąta odsłona BGM potwierdziła, że to jedna z najlepszych imprez piwnych w kraju, a jej organizatorzy potrafią wyciągać wnioski z poprzednich i proponować ciekawe rozwiązania. A przy okazji stwarzać nowe problemy.
Beer Geek Madness 5 – North Side, 1 kwietnia 2017 r., Wrocław
Beer Geek Madness co roku się zmienia. Daniel Mielczarek, ekipa Zaklętych Rewirów oraz ich współpracownicy ciągle szukają pomysłów, by uatrakcyjnić organizowane przez siebie wydarzenie, a przy okazji odpowiedzieć na uwagi i prośby odwiedzających Wrocław fanów piwa. Śmiało mogę powiedzieć, że asertywność to największa zaleta tego teamu.
FREKWENCJA – PLUSY I MINUSY
A że ową doceniają także beer geecy można było się przekonać po frekwencji. Pamiętam, że gdy ostatni raz byłem na BGM (trzecia edycja – jesień 2015) na, zdaje się, 1500 dostępnych wejściówek jeszcze przed wejściem można było spokojnie nabyć podstawowy pakiet. Teraz na moje oko w Zaklętych Rewirach pojawiło się jakieś 2000-2500 miłośników najlepszego z napojów, biletów zaś zabrakło na kilkanaście dni przed otwarciem bram.
Brawa za sukces, bura za jego niepełne skonsumowanie, a raczej niedostosowanie terenu do potrzeb takiej masy ludzi. W godzinach szczytu (między 20 a 22) w głównych salach nie szło zrobić kroku, oddychać było trudno (szczególnie w sali numer 2 klimatyzacja nie dawała rady), a zapach skarpety mieszał się z papryczkami, które ktoś zdaje się za mocno przypiekł w wewnętrznej strefie gastro. Wrażenie ciżby potęgowała wręcz anormalna kolejka do stoiska Mikkellera, w której geecy musieli stać bez mała pół godziny, by dostać się do kranu.
Przy innych stoiskach nie było wiele lepiej. Sam byłem świadkiem, gdy w tłumie chcącym skosztować naszego Stockholm Syndrome pojawiały się dyskusje z cyklu „Pan tu nie stał” oraz „gdzie się ryjesz baranie”. Myślę, że problem rozwiązałoby rozłożenie stoisk na wszystkich trzech piętrach. Jasne, to wywołałoby pewnie rozmowy na temat „dlaczego browaru X nie ma w głównej sali, tylko gdzieś na samym dole?”, ale myślę, że łatwiej poradzić sobie z takimi marudami, niż kosmicznym wręcz ściskiem.
WIĘCEJ POLSKI
Powyższa uwaga okazała się właściwie jedyną dużą, którą wywiozłem z Wrocławia. Z innych aspektów już jestem zdecydowanie bardziej kontent. Przede wszystkim z tego, że w czasie BGM North Side głównymi bohaterami były – moim zdaniem – polskie browary. Jasne, pojawiła się piątka z zagranicy (Pohjala, Dugges, Mikkeller, Brekeriet i Stone Berlin), w tym kilkoro reprezentantów firm osobiście, jednak na scenie i w kuluarach rządzili Polacy.
Główną atrakcją scenicznej części zabawy były bowiem wywiady (w zamyśle roasty, w praktyce różnie z tym było), które Docent i Kopyr prowadzili z przedstawicielami naszych rzemieślników. Michał przepytywał debiutantów, Tomek zabrał na spytki weteranów. Myślę, że szczególnie ta druga rozmowa okazała się ciekawa dla odwiedzających. Ziemek Fałat, Bartek Napieraj, Krzysiek Kula, Wojtek Frączyk i Łukasz Łazinka rozmawiali o początkach kraftu w Polsce i o tym, jak to się stało, że jesteśmy w takim, a nie innym miejscu. Nie brakowało anegdot, ciętego języka i ciekawostek – o to chodziło.
Kulminacją scenicznych wydarzeń, przecinanych koncertami zespołów z kręgu funky i fusion, było oczywiście wręczenie nagrody Beer Geek Choice. Wyróżnienie otrzymał Grzesiek Durtan i jego Deer Bear za Gose z dodatkiem zielonego pieprzu, śliwek i przyprawy do piernika. Naprawdę pyszne i rześkie piwo! Czy najlepsze? Nie wiem, nie miałem okazji spróbować wielu konkursowych, więc trudno wydać mi jednoznaczny wyrok. Zwycięzca w nagrodę uwarzy kooperacyjny trunek razem z Dugges.
OBSERWACJE Z WOLNYCH CHWIL
Jako się rzekło, nie miałem zbyt wiele czasu na degustację, ponieważ tłumy gości wymagały obsłużenia. Uwijaliśmy sie więc na Brokreacyjnym stoisku jak w ukropie, co jakiś czas zmieniając się i robiąc sobie przerwy.
W tym kontekście muszę po raz kolejny pochwalić system karnetowy – „płacisz raz i pijesz ile chcesz”. Gdybyśmy mieli kasować każdą osobę z osobna, chyba by nas krew zalała. A tak – wszystko odbywało się płynnie i bezboleśnie, a przy okazji oszczędzało strachu o to, że ktoś może zawinąć kasetkę z pieniędzmi. A że drobne „kradzieże” się zdarzały, wiem po sobie. Ktoś z naszego stoiska zajumał jedno szkło, z kolei z pakietu próbek aromatów (ok. 15 sztuk), które wystawiliśmy dla gości, by mogli przetestować ich możliwości, ostała się jedna. Resztę ktoś sobie przywłaszczył. 😉
Zdecydowanie na plus należy policzyć strefę gastro, która wreszcie zaspokajała głód przybyłych w tempie i jakości godnych dobrej imprezy. Ja szczególnie upodobałem sobie kurczaka curry, ale i miłośnicy mięsnych kanapek oraz innych odmian street foodu nie mogli narzekać.
Fajnym pomysłem było zaproszenie kilku producentów cydru, którzy uzupełnili okazały pakiet wystawców. Do tego ze swoją lodową marką Krasnolód pojawiła się Profesja, zaś Nepomucen serwował na dodatkowym stoisku Nachmieloną. Minusem tego bogactwa był fakt, że rozsądni ludzie (czytaj – dbający o swoją trzeźwość) nie mieli możliwości zdegustowania wszystkich premierowych piw. Ja spróbowałem chyba połowy z nich i to bynajmniej nie z braku czasu, a raczej z fakty posiadania zdrowego rozsądku.
Z rozmów ze znajomymi wnioskuję, że mieszane uczucia budził hałas w głównej sali, potęgowany wspomnianymi koncertami. Słyszałem głosy, że scena koncertowa powinna znajdować się poza epicentrum piwnych wydarzeń. Cóż, na pewno takie rozwiązanie nieco podniosłoby komfort uszu i ułatwiło porozumiewanie się, ale z drugiej strony mnie ostatecznie to się podobało. Przypomniały mi się festiwale muzyczne, na które zawodowo jeździłem jeszcze 5 lat temu. Dziś bardziej cenię sobie święty spokój, ale – no kurczę – nie po to przyjechałem na Beer Geek Madness, by odpoczywać!
7 KWIETNIA 2018 R.
I już teraz wiem, że jeśli zdrów będę, to za rok również pojawię się w Zaklętych Rewirach. Organizatorzy już w sobotę zapowiedzieli, że przyszłoroczna edycja odbędzie się 7 kwietnia. Jeśli uda się im jakoś okiełznać frekwencję, wtedy już nie będę miał żadnego powodu, by się czepiać.