Zadziwia mnie liczba osób czekających na moment, w którym pierwszy browar rzemieślniczy pożegna się z rynkiem.
Połaziłem ostatnio po wielu piwnych miejscach w internecie, których dawno nie odwiedzałem z braku czasu, a także poczucia potrzeby ich odwiedzania. Natrafiłem na wiele dyskusji, których uczestnicy wręcz z nadzieją wypatrują momentu, kiedy to pierwszy rzemieślnik czy kontraktowiec wyzionie ducha.
BO PIWO JEST SŁABE…
Towarzystwo wyczekujące rynkowego zgonu któregoś z browarów kieruje się, jeśli dobrze to sobie poukładałem, następującym tokiem rozumowania. Rynek piwa kraftowego jest w Polsce słaby, ale nie dlatego, że działa na nim mało, jak na tak liczny kraj, podmiotów produkujących ambitne trunki, a ze względu na ich jakość.
Polskie piwa rzemieślnicze w zdecydowanej większości nie dorastają zagranicznej konkurencji do pięt jeśli chodzi o pomysłowość (a to dobre!) oraz – przede wszystkim -wykonanie. Ostatnie zjawisko związane jest z tym, że za warzenie biorą się ludzie kompletnie niedoświadczeni, którzy zainteresowali się kraftem rok czy dwa lata temu i na fali rewolucji chcą towarzystwu opchnąć swoje warte kanału produkty. A fe, bodajby sczeźli!
…MOŻE I JEST
Nie powiem, jeśli chodzi o sam poziom naszych rodzimych wypustów to jestem w stanie się poniekąd zgodzić, o czym zresztą pisałem w tekście „Czy wolno kopać debiutantów?”. Nie mam nic przeciwko krytykowaniu, nawet ostremu, ich poczynań, ale pod jednym warunkiem: że będzie służyło poprawie jakości serwowanego piwa, a nie wykopaniu z rynku wszystkich browarów, którym zdarzają się wpadki.
Te bowiem przytrafiają się nawet najlepszym. AleBrowar, Pinta, Pracownia Piwa, Artezan – każda z tych firm ma na koncie jakiś wypust, który odbiega od ideału, choć faktycznie: są one (szczególnie dwie ostatnie) najbardziej stabilnymi podmiotami na rynku. Idąc tokiem rozumowania osób „życzących śmierci” także i te browary należy zaorać.
NIECH SIĘ UCZĄ!
Hejterzy nie biorą jednak pod uwagę jednego: niedojrzałości naszej sceny, a co za tym idzie – braku doświadczenia piwowarów, którzy siłą rzeczy nie mieli gdzie się uczyć obsługi dużego sprzętu i skalowania receptury. Wielu z nich to doświadczeni browarnicy, którzy w domowym zaciszu potrafią zdziałać cuda, natomiast chwytając się wielkiego kotła, płodzą – mówiąc delikatnie – piwa dalekie od rewelacji.
No ale gdzie i kiedy mają się uczyć ich obsługiwania, jeśli nie teraz? Przecież wcześniej nie mieli ani okazji, ani możliwości na poważnie warzyć piwa na sprzęcie o wybiciu grubo ponad 100 razy przekraczającym ich domowe garnki. Niestety, nie istnieją u nas szkoły piwowarstwa wielkoskalowego (a przynajmniej ja nic o tym nie wiem), a żaden browar nie wpuści do siebie faceta, by ten mógł się pobawić i popróbować warzyć.
TO JEST TEN MOMENT
Ten proces wiąże się przecież z cholernymi kosztami, które śmiałek musi ponieść. Piwna rewolucja oraz ciągle ograniczona liczba polskich browarów sprawiają, że osoby, które na to stać, ryzykują ciężko zarobiony sos (pozdro dla kumatych ;)) tylko po to, by spełnić swoje marzenia o warzeniu.
Okej, mają ten komfort, że na pewno opchną swój produkt na rynku, niezależnie od jego jakości, ale nie ma co się im dziwić. Pieniądze, które w ten sposób zarobią, będą mogli przeznaczyć na dalsze warzenie, z pewnością bardziej udane, gdyż poparte już zdobytym doświadczeniem.
DAJCIE IM SPOKÓJ
Apeluję więc o odrobinę rozsądku i zluzowanie z namiętnym trzymaniem kciuków za bankructwa browarów, gdyż ten proces wcale nie podniesie poziomu serwowanego piwa. To może się dokonać tylko i wyłącznie przez naukę i mozolne zdobywanie doświadczenia, często okupione wywrotkami i nieudanymi produktami.
A jeśli faktycznie wśród już powstałych firm są założone przez leszczy, którzy o warzeniu nie mają pojęcia i jedyne na co liczą, to łatwy zarobek – nie bójcie się. W dłuższej perspektywie rynek zetnie im głowy. Bez waszych krwiożerczych komentarzy.
Są jeszcze dwa aspekty, które warto poruszyć. Pierwszy to kwestia stosunku jakości do ceny. Frustracja rośnie tym bardziej, im droższe jest piwo, które okazuje się gniotem. Mnie też czasami w takich przypadkach emocje ponoszą. Druga rzecz to klasyczna zawiść. Polak Polakowi wilkiem. Wielu ludziom trudno jest znieść fakt, że innym się udało, a oni muszą popijać tanie koncerniaki i jedyne na co ich stać, to kąśliwe komentarze w internetach.
Zgadzam się co do obu. Jednak nie da się ukryć, większość browarów nie ma zbyt wielu możliwości manewrowania ceną, zaś na wylanie całej nieudanej warki w kanał mogą pozwolić sobie nieliczni. Ergo – czeka nas jeszcze wiele frustracji 🙂