Jeśli odpoczynek mnie męczy, czy to już znak, że jestem pracoholikiem?
Często wracam myślami do czasów dzieciństwa. Raz, że mam dobrą pamięć, w której często zagnieżdżają się wydarzenia i słowa, o których nawet nie pomyślisz, że można je zapamiętać. Dwa, że lubię porównywać dzisiejszego Jerry’ego z małym Jurkiem. Jego marzenia, ulubione rozrywki, pasje. Jak mają się do starego i łysego mnie?
Doskonale pamiętam moje ulubione chwile z dzieciństwa. To były sobotnie wieczory. Po dobranocce szedłem się kąpać, a w tym czasie mama zmieniała pościel na świeżą. Gdy wracałem rozgrzany z łazienki, wślizgiwałem się pod cudownie chłodną kołdrę, kładłem głowę na jeszcze twardej poduszce i powoli zasypiałem. Tylko gdzieś w oddali widziałem światło dobiegające z kuchni i słyszałem rozmowy rodziców. Taka chwila mogłaby trwać w nieskończoność – nic nie robić, nie mieć zmartwień!
Jakieś 20 lat później siedząc przed komputerem w pracy marzę o tym, by móc wrócić do tamtych czasów. A jeśli nie wrócić, to przynajmniej mieć szansę na odpoczynek po powrocie na mieszkanie. Kończąc kolejną kawę snuję plany, że gdy tylko przyjdzie weekend, zakopię się w łóżku z książką albo dobrym serialem i będę się ruszał jedynie po to, by zrobić sobie jedzenie, albo skorzystać z toalety.
Aż wreszcie nadchodzi ten upragniony weekend! Zamknąłem wszystkie pilne sprawy zawodowe, zakolejkowałem kilka wpisów na blogu, skończyłem teksty do nowych piosenek kapeli, przygotowałem sobie obiad na sobotę i niedzielę, Kobieta ma sesję, więc wszelkie dodatkowe działalności uległy zawieszeniu. Nic, tylko jarać się możliwością nic nierobienia!
No więc leżę, mam ciekawą książkę w ręku. I co? I nie mogę. Czytam dwie strony, po czym trafia mnie szlag – cholera, muszę coś zrobić! Nie mogę odpoczywać! Kolejne chwile spędzone w oderwaniu od jakiegokolwiek działania stają się nie do zniesienia. Kurde, może napiszę jakiś tekst? Może choć sprawdzę, jak mi tam kampania reklamowa hula? Może namówię Kobietę na jakieś zdjęcia? Damn it – nie cierpię odpoczynku!
Przepytuję znajomych, co sądzą na ten temat. Mówią, że mają dokładnie tak samo: w czasie pracy, marzą tylko o tym, by wszystko rzucić w kąt, wskoczyć do wyrka i nic nie robić. A gdy już to zrobią, szlag ich trafia, ponieważ ciągle coś im mówi, że mogliby lepiej spędzić ten czas.
Zastanawiałem się, cóż to za dziwne zjawisko? Dlaczego ciągle pożądam pracy, a najlepszym dla mnie wypoczynkiem jest konstruktywne działanie? No i znalazłem. Syndrom ów nazwałem Mistyczną Namiętnością Pędu. Oto bowiem „wyścig szczurów”, „Mordor na Domaniewskiej”, „codzienna gonitwa”, jeszcze niedawno tak znienawidzone okazują się być w jakimś sensie uzależniające. Łechtają twoje ego, sprawiają, że czujesz się dobrze, gdy pędzisz.
Szczególnie wtedy, gdy masz Cel. Wtedy to parcie naprzód jest jak nieustanny seks z życiem. Co jakiś czas kończy się szalonym, dzikim orgazmem, kiedy indziej okazuje się być totalnym niewypałem. Jednak cały czas ma w sobie niewysłowioną namiętność, a idąc z nim pod rękę, ciągle czujesz podniecenie. Gdy zaś tylko, choćby na chwilę, puścisz dłoń Pędu, zaczyna ci czegoś brakować, cierpisz na coś w rodzaju samotności, mimo że wokół ciebie żyje przecież tak wielu życzliwych ci ludzi.
Nie wiem, czy to już choroba, czy może zwykła kolej rzeczy, której doświadcza każdy człowiek? Nie mam pojęcia, czy powinienem się tym martwić, czy cieszyć? Walczyć z Pędem, a może wręcz przeciwnie – korzystać z Namiętności, którą do niego żywię? Jeśli znasz odpowiedzi na te pytania, bądź łaskaw podzielić się nimi ze mną.