Trzy duże imprezy w dwa dni to dawka rzadko spotykana nawet w Krakowie, a już na pewno nie w środku wakacji. W ostatni weekend mieliśmy gdzie się pobawić – zobaczcie, jak było.
Jeszcze dwa miesiące temu te dni zapowiadały się w miarę spokojnie. Później dowiedzieliśmy się o Pinta Party. Pod tym kątem postanowiliśmy zorganizować warzenie The Blogger 2017, by ściągnąć piwną brać do Krakowa na dłużej. Do tego wszystkiego z trzecimi urodzinami wyleciał Tap House. Nie da się ukryć, że zapowiadało się na kilkadziesiąt ciężkich, ale i przyjemnych godzin…
3. URODZINY TAP HOUSE
Zaczęliśmy w piątkowy wieczór od świętowania w patronackiej miejscówce Pracowni Piwa. Z cyklu „pamiętam, jakby to było wczoraj” przypomniało mi się huczne otwarcie. Ja wtedy jeszcze nieopierzony w krafcie, choć już dość wyraźnie rozpychający się, wparowałem ze swym nędznym aparacikiem, by poznać kolejne szychy. Dziś Ci wszyscy ludzie to moi koledzy (i koleżanki) po fachu, z czego jestem dumny i szczęśliwy.
Ale ja nie o tym. W Tap House pojawiłem się ok. 19, od razu trafiając na Chmielobrodego, który także przyszedł rozgrzać się przed sobotnimi atrakcjami. Zaczęliśmy od nierównej walki z internetem powered by Play. Po raz kolejny przekonałem się, że to gówno. Nie ogarniam jak to możliwe, by w środku Królewskiego Miasta Krakowa nie szło przeprowadzić swobodnej transmisji via Facebook, gdy kilka dni wcześniej owa śmigała jak szalona, gdym siedział w pszenicy na wsi…
Po kilku podejściach jednak się udało, a my mogliśmy przejść do spokojnego degustowania i rozmów, a także przegryzania zakąsek. Skądinąd – pamiętam, że na początku istniała koncepcja, by w Tap House pojawiła się kuchnia z niezłym żarciem, ale ostatecznie pomysł upadł. Szkoda, bo znając umiejętności kulinarne Tomka Rogaczewskiego wreszcie otrzymalibyśmy lokal, którego w Krakowie ewidentnie brakuje…
Gwiazdą wieczoru była oczywiście beczka pierwszej warki Mr. Hard’s Rocksa. Słynny RIS Pracowni ślicznie się starzeje, nabierając wszystkiego co dobre, od utlenienia. Aromaty czerwonych owoców i wina świetnie łączą się z pralinami oraz posmakiem cukierków Kopiko. Dla mnie bomba.
Bardzo dobre jest też ciemne Gose Bez Porzeczka, IMO znacznie bardziej udane niż seria 800! Świetnie łączy się tutaj burak z solą, podbity do tego wszystkiego porzeczką. Mamy tu więc i odpowiednią słodycz, i kwaśność, i słoność. Jedynie tego bzu brakuje, albo moje ułomne zmysły nie wyczuwają.
Na degustacjach i rozmowach szybko zleciał mi czas do linii demarkacyjnej, którą wyznaczyłem sobie na 22:30. Po rzeczonej godzinie ulotniłem się więc, by spokojnie się wyspać przed intensywną sobotą.
THE BLOGGER 2017
Zbiórka o 7:30, po intensywnym piątkowym wieczorze, nie była prostym zadaniem, a dla niektórych okazała się nie do przeskoczenia. Na szczęście większość zadeklarowanych stawiła się dzielnie pod Galerią Krakowską, by wspólnie ruszyć do Szczyrzyca. Podróż – nieco senna – upłynęła nam pod znakiem podziwiania widoków Beskidu Wyspowego. Bez wątpienia Gryf to jeden z najładniej położonych browarów w Polsce.
Na miejscu czekała nas znana z zeszłego roku marszruta. Zaczęliśmy od wrzucania worków ze słodem – ważą sporo cholery, ale daliśmy radę. Dziewczyny też sobie poradziły, acz w parach. 😉
Po rozpoczęciu zacierania, wystawiliśmy Brokreacyjne krany, by zacząć polewanie piwa. W międzyczasie – degustując już małe co nieco – zabraliśmy się za robienie zdjęć, nagrywanie filmów czy live streamów. Dodam, że wieś, w której mieszka moja rodzina, pod względem zasięgu i prędkości internetu jest lepsza także od Szczyrzyca.
Obowiązkowym elementem była wycieczka po browarze. Większość ekipy wizytowała Gryfa po raz pierwszy, więc zaglądnęliśmy w każdy zakamarek, w tym do laboratorium oraz piwnicy, w której być może kiedyś powstanie pijalnia piwa. Oczywiście w trakcie przechadzania się pomiędzy tankami nie omieszkaliśmy wypróbować Brokreacyjnych piw, które właśnie dojrzewają. Ot, choćby druga warka Deep Dark Sea, imperialnego Portera Bałtyckiego, która leżakuje od kwietnia i jeszcze pośpi kilka miesięcy. To będzie mega czekoladowe piwo!
Całkiem fajnie wyszła druga warka Mango American Wheat, które warzymy dla Hedge Hoga. Mniej goryczki, więcej aromatycznego mango – to dla mnie zmiany na lepsze, w i tak przecież niezłym piwie.
Czas na wycieczkę do restauracji Marysia – najpierw na obiad, później na zwiedzanie odświeżonego browaru. Większa warzenia i rozbudowana leżakownia to wizytówki miejsca. My zacieramy ręce, bo wreszcie odważniej wejdziemy z serią eksperymentalną. A pomysłów mamy całe multum. 😉
Po obiedzie przyszła pora na kolejne degustacje, tym razem cydrów od ziomali ze Smykana. Dziki, wytrawny cydr to jest prawdziwa bomba, szczególnie, gdy wychodzi z rąk facetów, którzy o jabłkach wiedzą wszystko. Pije się to jak soczek, choć z szacunkiem należytym alkoholowi.
Następnie na stół wjechały sztosy, czyli Certain Death, Buried Alive i Imperialny Nafciarz Dukielski BA. Nie wypada mi się jarać własnymi piwami, ale co tu dużo pisać: możemy być z nich dumni!
Na koniec warzenia przyszło nam jeszcze wrzucić, a właściwie wlać puree z kiwi. Zawiesina o konsystencji żuru solo smakuje raczej mało szałowo, ale w połączeniu np. z Weizenem wypada świetnie. Dodam tylko, że to nie ostatnia nasza przygoda z tym owocem. Niedługo uwarzymy Gose, ale o tym cicho sza.
Póki co warto przypomnieć, że The Blogger 2017 (że przypomnę: Ultra Islay Whisky Barrel Aged Salty Kiwi & Cocoa West Coast White Bitter) pojawi się premierowo w czasie Poznańskich Targów Piwnych. Więcej dowiecie się wkrótce z blogu Brokreacji. 😉
PINTA PARTY
Rozimprezowana ekipa przeniosła się ze Szczyrzyca do Krakowa, a konkretnie na Dolnych Młynów, by tam razem z ojcami chrzestnymi polskiego kraftu świetować szóste urodziny i raczyć się piwami z łącznie – jeśli dobrze liczę – 45 kranów. Weźże Krafta, Hala Główna, do tego wóz Trzech Kumpli i stoisko Pinty. Uff, dobrze, że organizatorzy zadbali o poczęstunek.
W Krakowie pojawiły się osoby z całej Polski, łącznie z Kopyrem, który dziarsko nadawał live stream przez większą część imprezy. Część poprowadziłem nawet ja. 😛 Jeśli mnie głosy nie mylą, nie wszyscy byli zachwyceni faktem ciągłego kręcenia, ale nie ma co szukać dziury w całym. IMO zacna inicjatywa.
Nie miałem okazji spróbować zbyt wielu piw, które sobie zaplanowałem, ponieważ większość sztosów już została wchłonięta. Przyjąłem choćby Jule Maelk z To Ol, zupełnie poprawny, półwytrawny RIS, acz z wyraźnym dopiskiem „piłem lepsze”. Przyjemnym Pale Ale okazało się debiutujące drugie wcielenie Pinta Hop Tour, na chmielach z RPA. Może nie oferują one jakichś przełomowych aromatów (mnie kojarzą się z miksem Styrian Goldings, Lubelskiego i Cascade), ale pozwalają na przyjemne orzeźwienie.
**
Niedziela nie była najłatwiejsza, ale czegóż spodziewać się po praktycznie 30 godzinach zabawy, z niewielką przerwą na sen? Na szczęście warto było, przede wszystkim dla spotkań z mnóstwem świetnych ludzi, którzy przewinęli sie przez trzy wydarzenia. Bo jakby ktoś jeszcze miał wątpliwości: piwo przede wszystkim socjalizuje. Genialny smak to tylko miły skutek uboczny. 😉
jerry nie hala targowa tylko hala główna 😉
You’re right – poprawiam. 😉
Jurku, czy mozecie podac liste uczestnikow warzenia the Blogger?
Uczestnicy obecni na zdjęciu. 😉