Im więcej mam pracy na festiwalu, tym impreza bardziej mi się podoba. Nie inaczej było podczas ósmej edycji WFDP.
8. Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa, 9-11.06.2017 r., Stadion Miejski, Wrocław
Poprzednia odsłona najstarszego (i największego) piwnego wydarzenia w Polsce spotkała się – mówiąc eufemistycznie – z dość chłodnym przyjęciem ze strony wystawców. Nie mnie oceniać, jak to dokładnie wyglądało (gdyż wtedy uczestniczyłem w nim tylko jako gość), ale fakt faktem, że w pewnym momencie wydawało mi się wręcz, iż kolejnych edycji WFDP nie będzie.
Zaczynam minorowym akcentem – przy okazji ciesząc się, że nie miałem racji co do ostatniej rozkminy – ponieważ chciałem na wstępie głośno i wyraźnie powiedzieć: organizatorzy odrobili lekcję. Począwszy od sensowniejszego rozmieszczenia wystawców, poprzez lepszą dostępność do wody, prądu, magazynu i parkingu, skończywszy na mocnej (w przypadku miliona newsletterów czasami aż za mocnej ;)) promocji.
Swoje zrobiła także mniejsza liczba wystawców piwnych. W efekcie wszyscy mieli „ręce pełne robota„, acz bez konieczności nagminnego rozładowywania kolejki (no, może czasami), za to z przyjemnym ryzykiem braku beczek. My szczęśliwie wzięliśmy ich trochę na zapas, ale i tak w niedzielę z niemałym podziwem patrzyliśmy, jak z Brokreacyjnego magazynu znikają ostatnie egzemplarze.
GEECY I GRAŻYNY
W tym miejscu muszę podkreślić, że odsetek wizytujących imprezę ludzi zajawionych kraftem do „normików” zmienił się na korzyść tych pierwszych. Widzę to po tempie znikania beczek. Najszybciej opróżniliśmy dwa krany „sztosowe”, acz i na sprzedaż innych trunków nie możemy narzekać. Hitem po raz kolejny okazał się cydr, szczególnie wśród dziewczyn. Co prawda większość z nich po wzięciu pierwszego łyku robiła duże oczy i z niedowierzaniem w głosie szeptała „ale jak to on nie jest słodki?!”. Po czym… te same laski wracały po dokładkę. Dziki, wytrawny cydr też może smakować, prawda?
Nie ukrywam, że festynowy charakter WFDP – choć w czasie ósmej edycji znacznie złagodzony w stosunku do poprzednich – bardzo mi się podoba i nie podzielam marudzenia z nim związanego. Właśnie dzięki Festiwalowi Dobrego Piwa możemy poszerzać nasz rynek zbytu o nowe osoby, które być może przyszły na Stadion Miejski we Wrocławiu tylko na spacer z dzieckiem lub w celu zeżarcia pajdy chleba ze smalcem. Dla nich piwo było czymś „przy okazji”, ale właśnie to „przy okazji” jest najlepszą formą entry levelu, czyż nie?
Geecy zresztą też nie mogli narzekać, głównie za sprawą strefy Beer Geek Madness. Mnóstwo doskonałych piw z Polski i zagranicy przewinęło się przez jej krany, tak więc świrom oddano co, eeee… świrze?
Sporo działo się na scenie, którą ponownie ogarniał Kopyr. Ja udzielałem się na przykład w sensacyjnym talent show „Gwiazdy tańczą po piwie”, autorytarnie mianując się w gronie jury Zbigniewem Wodeckim (świeć Panie nad jego duszą). Oprócz mnie sędziowali Iga – Żaba w Piwie vel. Beata Tyszkiewicz, Docent – Iwona Pavlovic oraz Mason a.k.a. Piotr Galiński. Najładniej zatańczył dla nas Wojtek Frączyk i jego kolejny Porter Bałtycki, tym razem uwarzony w kooperacji z Jakobsland. Jak na dwumiesięczne piwo, okazał się cudownie ułożony.
NIE MA CZASU NA PIWO
Z racji obowiązków Brokreacyjnych, a także licznych spotkań ze znajomymi (oraz potencjalnymi klientami) zupełnie nie miałem czasu próbować specjalności innych zakładów. Do Piwowarowni wpadłem na Złote Licho, podkręcone Brettami dodanymi do petainera, z kolei na stoisku Browaru z Grodziska uraczyłem się nowością – White IPA. W aromacie: kosmos. Herbata Earl Grey wręcz genialnie połączyła się z akcentami cytrusowymi. W smaku trochę brakuje temu piwu ciała i słodyczy, niemniej jak na trunek za 5 zł to klękajcie narody. Jeśli ekipie uda się utrzymać taką formę i cenę (a czuję, że jednak nie uda ;)), to wszyscy możemy zwijać interes.
I to by było na tyle z nowości. Resztę piwa wychłeptałem z kranów lub butelek Brokreacji, szczególnie chętnie racząc się The Copem i… cydrem, doskonale wchodzącym w upalne dni. Próbki innych ciekawostek przynosili mi znajomi, z Chmielobrodymi oraz Aśką na czele. Przy tej okazji ucinaliśmy sobie długie rozmowy, wylegując się na leżaczkach. Przez owe przewinęły się chyba setki znajomych twarzy, a szczególnie miło zaskoczyła mnie wizytacja Hani, ziomalki licealnej oraz Mateusza z małżonką, która już za chwilę, już za momencik przyniesie na świat kolejnego fana piwa. Dzięki za spotkanie i rozmowy!
GOKARTY
Oddzielne akapity muszę poświęcić kolejnym (zdaje się trzecim) Gokartowym Mistrzostwom Kraftu, które tradycyjnie odbyły się na torze kartingowym umiejscowionym na parkingu przy Stadionie. Ja rozdziewiczyłem tor już w sobotę, próbując przypomnieć sobie, jak steruje się tym małym cholerstwem. Najpierw jechałem jak dziadek do kościoła, ale ostatnie okrążenia poszły mi już całkiem nieźle. Wystarczy nauczyć się odpowiednio manewrować pedałami gazu i hamulca, by móc z dziką radością szaleć po betonie.
Mistrzostwa to już inna bajka. Kilka ekip wystawiło swoich reprezentantów najpierw do treningu, później do kwalifikacji, a na koniec do regularnego wyścigu o miano najlepszego. Emocje sięgały zenitu już w czasie drugiej rundy, gdy każdy zawodnik szukał dla siebie na tyle dużej przestrzeni, by wykręcić możliwie najlepszy czas (dokładnie jak na Formule 1). Ale prawdziwy szał miał miejsce w finale. O ile niezagrożony od startu do mety gnał na pierwszym miejscu Robert, reprezentujący Widawę, o tyle walka o podium była niezwykle zacięta.
Długo wygrywał ją nasz czarny koń, Iskier, ale w końcu musiał uznać wyższość złośliwości rzeczy martwych. Jeden nieudany manewr, jeden poślizg i lądowanie na oponach pozbawiło go szans na sukces. Dawid ukończył rywalizację na 7. miejscu, natomiast na podium wskoczyli reprezentanci Birbanta (szalony Jarek Sosnowski) i ReCraftu. Za rok polecam, by każdy browar wystawił swojego zawodnika – zabawa jest doskonała, a emocje przednie.
**
Zresztą hasłem „dobra zabawa” mógłbym podsumować cały 8. Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa. Mimo że nie miałem czasu próbować zbyt wielu nowości, a i łażenie po terenie festiwalu ograniczyłem właściwie do wizyt w magazynie, to i tak czuję, że za mną jedna z przyjemniejszych imprez piwnych. Oby tak dalej!