Ostatni wysyp piw niskoalkoholowych i bezalkoholowych po raz kolejny zmusił mnie do zastanowienia, czy polski rynek jest na nie gotowy. Oto argumenty „na tak” i „na nie”.
Truizmem byłoby tłumaczenie Wam, że w polskim piwnym świecie mody zmieniają się jak w kalejdoskopie, niemniej warto to podkreślić w przypadku piw nisko- i bezalkoholowych. Już kilkukrotnie w ciągu ostatnich lat tu i ówdzie słyszałem, że oto nadchodzi era takich trunków, po czym fama o nich cichła szybciej niż przyszła. Chlubnym wyjątkiem – niestety potwierdzającym regułę – jest Kormoran 1 na 100, stały bywalec lodówki niejednego fana kraftu. Do niego wrócę za moment.
Obecna fala – przynajmniej jeśli chodzi o dyskusję w sieci, także opadła bardzo szybko. Krótkie „wow” tuż przed weekendem majowym rozbudziło również moją nadzieję, na dłuższy trend, tymczasem nikt już nie rozmawia o projekcie Mad Driver, mimo że ten szykuje kolejne piwo. Acz fakt ten może budzić nadzieję na przyszłość: skoro komuś chce się je warzyć, to znak, że odpowiedź z rynku była co najmniej satysfakcjonująca, zaś sam brak ożywionych rozmów podyktowany jest tylko tym, że nie brakuje premier sztosów.
Wracając do Kormorana. Ekipa z Warmii pokazała, co może „podniecić” geeka. Nie kolejny bezsmakowy Lager, którego w mało spektakularny sposób próbują opchnąć nam koncerny (pamiętacie jeszcze Lecha Lite, że niby to z chmielem Cascade). Klucz tkwi w uzyskaniu smaku i aromatu zbliżonego do piw rewolucyjnych, co w 1 na 100 udało się bardzo dobrze uchwycić. Nawet mimo nieco brzeczkowego charakteru całości.
Kolejne browary idą tą drogą, że znów wspomnę Mad Drivera, Szpunt czy Browar Na Jurze. Inne kombinują z napojami chmielonymi – vide Nepomucen i jego Nachmielona (także obecna na półkach sklepowych od dłuższego czasu i to nawet w marketach!) czy Browar Jana. Zapewne na tej fali niektórzy liczą na renesans Grodziskiego, o czym przeczytacie w innym moim tekście.
Jak w takim razie jest naprawdę? Czy to już jest ta scena, w której gotowi jesteśmy na ochy i achy niepoparte wyższym woltażem? Zebrałem kilka argumentów, które przyszły mi do głowy.
3 X TAK
Kierowcy wreszcie mają piwa dla siebie
Odkąd interesuję się piwem niemal każdy znajomy mówi mi, że marzy o „piwku”, które będzie mógł wypić, dajmy na to, po treningu czy na spotkaniu ze znajomymi i chwilę później siąść za kółko. Nowofalowe piwa niskoalkoholowe to więc spełnienie marzeń potężnej grupy konsumentów, którzy ekstrakt i procenty traktują w piwie jako zbędny skutek uboczny. Pamiętam serię fotek zza kierownicy, które robiły sobie osoby trzymające w ustach odpaloną butelkę 1 na 100. Może niezbyt to eleganckie, ale nad wyraz kuszące i… legalne!
Kraftowcy pokazują, że potrafią zrobić ciekawe nealko
Przez wiele lat problemem piw niskoalkoholowych – podobnie zresztą jak i innych – był podły smak, tudzież jego brak. Tymczasem ostatnie dokonania – o czym wspomniałem wcześniej – pokazują, że i z takich napojów można uczynić coś naprawdę ciekawego i wartego uwagi geeka. Mocny aromat chmielowy, wyrazista goryczka, cytrusy w smaku, a do tego brak promili we krwi. To brzmi wręcz jak układ idealny.
Dobre na degustacje
Ten argument jest ściśle związany ze wcześniejszym. Co prawda jeszcze trudno mi to sobie wyobrazić, ale uzmysławiam sobie, że przyjdzie czas, gdy zamiast do 8 RISów będziemy siadać do 20 piw niskoalkoholowych. Bo niby czemu nie? Inna sprawa – toż to świetne napoje do przepłukania gardła w czasie festiwalowe szaleństwa. Gdy czujesz, że gardziel potrzebuje chmielu, zaś głowa ostrzega przed alkoholem, dobre ultralekkie piwo idealnie spełni Twoją zachciankę.
3 X NIE
Nie tak ekscytujące, jak mocarze
Umówmy się: choćby nie wiem, jak bardzo do przodu poszła technologia i choćby nie wiem jak bujną wyobraźnię mieli piwowarzy, piwo nisko- czy bezalkoholowe nigdy nie pobije smakiem tego mocniejszego. NIGDY. Żadne Vermont PA o mocy 0,5% nie podskoczy takiemu, co ma 5-6%. Kluczem jest większe bogactwo składników i efektów fermentacji. Więc nawet jeśli powstanie kiedyś bezalkoholowy RIS, to… sami wiecie.
Cena
Niestety, wszystko co dobre (i kraftowe) ma swoją cenę. Ambitne piwa niskoalkoholowe rzadko kiedy kosztują mniej niż 7 zł. Dla porównania koncernowi koledzy są przynajmniej o połowę taniej, nie wspominając o wodach mineralnych, sokach i całej gamie innych napojów, którym alkohol nie przeszkadza. Jeśli więc celem jest ugaszenie pragnienia, to kraftowe cuda przegrywają w cuglach z konkurencją.
Brak dostatecznej promocji
Mam wrażenie, że producenci kraftowych piw niskoalkoholowych nie są zbyt szczególnie zainteresowani ich promowaniem. Nie widzę edukacji, ciekawych akcji, a nawet nie spotkałem się z postem sponsorowanym na FB czy Insta, z którego pomocy przy innych trunkach browary korzystają (i słusznie) jak szalone. Widzę tu niepotrzebną ostrożność, zachowawczość. Tymczasem podstawowa mądrość marketera głosi: „wszystko można sprzedać, wystarczą tylko odpowiednie środki”. Nie wiem jeszcze, co to znaczy „odpowiednie”, za to wiem, że każdy jest lepszy od „żadnego”.
***
Co Państwo sądzą na temat tych argumentów? Czy uważacie, że piwa niskoalkoholowe w końcu podbiją serca wystarczającego grona piwnych świrów?
Jeden rabin powie tak, drugi rabin powie nie. Jeśli kolejne wypusty będą na poziomie Innych Beczek czy Szpunta, to wróżę renesans. Jeśli zaś dostaniemy następne produkty mało piwne (Mad Driver) lub zwyczajnie obrzydliwe (Na Jurze), to już naprawdę lepiej zostać przy Kormoranie.
Jako osoba związana z rynkiem jedynie poprzez uczestnictwo konsumenckie to bezalkoholowe i niskoalkoholowe piwa rzemieślnicze jawią mi się jako spełnienie marzen. Czego daje dowód zakupami, ale nie zostawiam „vibe’u” w internetach. Mam nadzieję, że ta półka obroni się samą siłą sprzedaży, bo raczej jej konsumenci, tzn pracoholicy, kierowcy, chorzy, ciężarne, karmiące itp w większości nie stanowią trzonu forum piwowarskiego, ale chętnie skorzystają z możliwości wypicia czegoś co chociaż przypomina dobre piwo. A branża branżą. Będzie poszukiwała mocnych wrażeń bardziej niż marzeń o takowych