Jeszcze nie zdążyłem dobrze go poznać, a już przychodzi się nam pożegnać.
NACZELNY PLANISTA
Nadmierne planowanie to uciążliwa przypadłość mojej rodziny. Ktoś może stwierdzić, że to przecież naturalne, iż przyjmujemy pewne cele w życiu i dążymy do nich, krocząc przygotowaną wcześniej w głowie ścieżką. Zakładamy, że najpierw trzeba dotrzeć do punktu A (a osiągnie się go poprzez wykonanie czynności X, Y i Z), później B, C i tak dalej.
Sęk w tym, że jak tak patrzę na historię moich poprzednich pokoleń, planowanie mocno ograniczyło ich wolność, choć być może zapewniło jako takie bezpieczeństwo. Imć Churchill powiedział zaś kiedyś: „kto przedkłada bezpieczeństwo nad wolność, ten nie jest godny ani wolności, ani bezpieczeństwa.” I, kurczę, coś w tym jest.
Ja swoje planowanie uruchamiałem jednak nie po to, by przed czymś uciec. Raczej, by być przygotowanym na ewentualne porażki oraz by nic nie ściągnęło mnie ze ścieżki, którą chcę podążać. By założenia, które powziąłem w stosunku do swojego żywota udało mi się zrealizować, zanim przyjdzie „nie chce mi się”, albo „boje się”.
Wrocław też miałem w planach, choć moment, w którym tu przybyłem, przyszedł nieoczekiwanie wcześniej. Ale nic to. Znów poczyniłem plany: tu chcę się rozwinąć piwnie, marketingowo oraz muzycznie. I – nie powiem – nawet nieźle szła (idzie mi) ich realizacja. Przez ostatnie miesiące blog zdobył popularność, ja owocnie się przebranżowiłem, znalazłem tu kolejną kapelę, w której wreszcie mogę wydrzeć ryja za wszystkie czasy. Nie przewidziałem jednak tego, że podstawy całej akcji mogą się rozjechać, co w konsekwencji będzie się wiązało z koniecznością (bardziej psychiczną, niż – rzekłbym – materialną) powrotu do Krakowa.
MOJE MIASTO
No ale nie o planowaniu miałem tu pisać, a o Mieście, w którym coraz bardziej się zakochiwałem. Co prawda ze względu na różne przypadki osobiste (że wymienię efektowną kradzież dokumentów i kasy), nie darzyłem Wrocławia wielką miłością. Jednak tak potoczyły się moje losy, że od 2012 roku zacząłem przyjeżdżać tu regularnie, by w końcu w zeszłym na dobre tu zamieszkać. I w końcu złapałem bakcyla.
Przede wszystkim rozkochałem się w mostach. Nocą wciąż robią na mnie piorunujące wrażenie. Gdy tak siedzę na Wyspie Słodowej i patrzę na rozświetlone przęsła, a w tle majaczą kościelne wieże Starego Miasta, ogarnia mnie ten cudowny spokój, jakiego zaznałem chyba tylko w Paryżu. Lżej mi na sercu, gdy spaceruję po ciasnych uliczkach Rynku – każda z nich niesie ze sobą jakąś historię oraz kusi knajpką albo multitapem, do których lubię zaglądać.
Znalazłem tu mnóstwo miejsc, które uznaję za swoje. Piwne zakątki w postaci Kontynuacji, Szynkarni czy ZUPy są wręcz magiczne. Może nie bywałem w nich tak często, jakbym chciał, ale wiecie – dorosłość zabiera sporo wolnego czasu. Pokochałem także Central Cafe za pierwszorzędne bajgle, a także Cocofli za jedną z najlepszych kaw w mieście. Gdy dodam do tego lubiane przeze mnie burgerownie, galerie sztuki, kina czy muzea, rysuje mi się w głowie obraz miasta, które tuli przyjezdnych do serca jak Matka – o ile oczywiście mu na to pozwolą.
Wielką przewagą Wrocławia nad choćby Krakowem jest ilość parków i terenów spacerowych. W Małopolsce musiałem jeździć za miasto, by odetchnąć. Tutaj miałem wszystko w zasięgu ręki. Najlepsza jest trasa wokół Biskupina, gdzie po drodze okrąża się ZOO, mija się tamę i przemyka obok wciąż przebudowywanych kanałów…
11. PIĘTRO
Piszę te słowa siedząc na balkonie mojego mieszkania. Z 11. piętra doskonale widać panoramę całego miasta, ze sterczącym wielkim kuta… przepraszam – Sky Tower pośrodku. Piszę i czuję, jak gula rozrasta się w moim gardle i ma wielką ochotę wycisnąć ze mnie łezkę wzruszenia. Bo ja to proszę Państwa chyba romantyk jestem. Nie to, bym jakoś często się unosił ponad granicą rozsądku, ale gdy w serduchu majaczy mi żal czy nostalgia, tracę, cholera, kontrolę. Okej, tym razem nie straciłem.
Ale nie będę ukrywał, że smutno mi z powodu wyjazdu i jego okoliczności. Że nie będę miał okazji – przynajmniej w najbliższym czasie – zapuścić się pomiędzy te tajemnicze kamieniczki otoczone Odrą i zgłębić ich historii. Że nie będę mógł zakochać się w nich jeszcze mocniej…
Dobra, nie ma co stękać – trzeba podnieść tyłek i ruszać przed siebie. Mam przecież jeszcze tyle planów do zrealizowania. Na koniec powiem Ci, drogi Wrocławiu, że – no kurwa – będzie mi Cię brakowało.