Piszą ambitny pop, inteligentną elektronikę, doskonały punk oraz nie dający się zaszufladkować metal. Muzyczna młodzież tej jesieni błyszczy kreatywnością!
MINDFIELD
„(W)Hole In The Head”
Zespół z gatunku „założę się, że nie znasz, a powinieneś”. Ekipa z Podkarpacia to przedstawiciel świeżego podejścia do metalu, w którym nie brak miejsca na klimatyczne wstawki, aranżacyjne ciekawostki (harmonijka) i nieoczekiwane zmiany frontu. Na debiutanckiej płycie „Teeth Marks” grali jak połączenie Tool, Deftones i Isis, teraz… ciężko ich zaszufladkować. W „Public Killah”, za sprawą wokalu Rasty z Decapitated, bliscy są hardcore’u, z kolei w „D.A.R.K” – dzięki udziałowi Titusa z Acid Drinkers – padają niedaleko jabolowego thrashu. Ale Mindfield radzi sobie i bez głośnych nazwisk. Sprawdźcie koniecznie!
ALGIERS
„Algiers”
Zazwyczaj alergicznie reaguję na wszelkie reklamy płyt w stylu „debiut roku!”, czy „gówno wiesz o muzyce, jeśli tego nie przesłuchasz”. W przypadku tych koleżków z Atlanty żaden slogan nie jest przesadą. Trio gra post-punk, który nie ma w sobie ni odrobiny dźwiękowej agresji, za to mrok – i owszem. Każdy numer jest jak przyczajony tygrys, który krąży wokół ciebie i daje ci do zrozumienia, że jeśli tylko rozpoczniesz słuchanie „Algiers”, już przed nim nie uciekniesz. Wszystko za sprawą charakterystycznego wokalu Franklina Jamesa Fishera i dziwacznych aranżacji – niby rockowych, a mających w sobie sporo z jazzu, ambientu i gospel. Debiut roku? Na pewno mocny kandydat do nagrody.
FLOATING POINTS
„Elaenia”
Jeżeli Pitchfork jara się jakąś elektroniką, to wiem, że coś się dzieje. Tak się bowiem składa, że w tej materii moje gusta i opinie autorów kultowej strony są zazwyczaj zbieżne. Podobnie rzecz ma się z twórczością Floating Points. Debiutancki krążek tajemniczego koleżki z Wielkiej Brytanii, „Elaenia” rozpoczyna się co prawda nieco myląco – od IDMowej zabawy, ale później wznosi się na wyżyny elektroniki, mocno osadzonej w jazzie i soulu. Jest więc przebojowo, nóżka sama chodzi, ale te dźwięki to także orgia dla bardziej wymagających uszu.
DAWID PODSIADŁO
„Annoyance and Disapointment”
Urodzić się pod szczęśliwą gwiazdą to jedno, ale umieć z niej skorzystać – drugie. Nie wiem, czy Podsiadło jest mądry sam z siebie, czy ktoś mu podpowiada, w każdym razie facet w wieku 22 lat zdołał osiągnąć tyle, ile wielu polskim muzykantom nie uda się przez całe życie. Ze swoją macierzystą kapelą Curly Heads wygrał Jarocin oraz wydał znakomitą, energetyczną rockową płytę. Solo podbił widzów „X Factora” i wypuścił na rynek dwa znakomite krążki udowadniające, że bycie gwiazdą telewizyjnego show nie blokuje możliwości stania się inteligentnym artystą. Na swoim drugim wydawnictwie Dawid eksploruje wraz z producentem – Bogdanem Kondrackim – znane rejony ambitnego popu, sypiąc przebojami jak z rękawa. Zachwyca jego lekkość śpiewania, świadomość głosu, swoboda w pisaniu tekstów „nie-wprost” i układaniu świetnych melodii. Nie wyróżnię żadnej – przy wszystkich liżę palce.
Dawid Podsiadło „W dobrą stronę”
ALL THEM WITCHES
„Dying Surfer Meets His Maker”
Mam takie wyobrażenie o sobie, że gdybym mógł wybierać, kim się urodzę, byłbym zarośniętym ziomkiem z południa USA, który gra southern/stoner rocka po małych teksańskich spelunkach, jeździ od miasta do miasta zdezelowanym pikapem i zarabia na życie muzykując. Ale zamiast mnie taką wizję jestestwa realizują ziomale z Nashville, All Them Witches. Tyle że za sprawą „Dying Surfer Meets His Maker” przeniosą się z wspomnianych spelunek do większych hal. Chłopaki brzmią jak wczesny Clutch, tyle że zakurzony jeszcze większą ilością haszu (no querwa – kto wymyśla takie tytuły płyt?!). Jest brudno, zadziornie, porywająco. Brać w ciemno!
All Them Witches „Dirt Preachers”
LOST SOUL
„Atlantis – The New Beginning”
Na koniec coś o „młodzieży dużo starszej”. Sześć lat czekaliśmy na nowy krążek Lost Soul, grupy, która przy większym szczęściu mogłaby dziś mieć status może nie Behemotha, ale Decapitated na pewno. Nie chcę wnikać, czemu zamiast podbijać światowych scen, ekipa z Wrocławia znów musi przypominać się polskim fanom. Faktem jest, że „Atlantis – The New Beginning” ucieszy każdego fana ekstremy. Acz krążek zaczyna się słabo, by nie rzec wręcz do dupy. Pierwsze trzy kawałki, z kuriozalnym „Hypothelemus” na czele, to zrzynka z najgorszych numerów Nile. Patos, brak ładu i składu, onanizm prędkością. Nie da się tego słuchać. Aż nagle następuje zwrot i Lost Soul zaczyna serwować genialne deathmetalowe wałki, czasami szybkostrzelne, gdzie indziej wielowątkowe, ale dobrze przemyślane. I wtedy wiesz, że jest to ta kapela, za którą tęskniłeś.