Powroty, debiuty i na dodatek metal po rosyjsku. Tak się bawię w środku maja.
A PERFECT CIRCLE
„Eat The Elephant”
Był taki czas, konkretnie w klasie maturalnej, gdym każdego z wcieleń Maynarda Keenana słuchał pasjami. Rządził Tool oczywiście, ale APC także poznałem na wylot. I coś czułem, że jeśli zespół kiedykolwiek powróci, to właśnie z płytą taką, jak „Eat The Elephant”. Spokojną, wyważoną, bez krzyków i mocnych riffów, za to klimatyczną. Nie myliłem się ani trochę. Billy Howerdel gra tutaj zdecydowanie oszczędniej, za to z większą ornamentyką. James raptem w jednym momencie (utwór „Doomed”) już zbiera się do charakterystycznego dla siebie podniesienia głosu, by szybko stonować nastrój. Bardzo mi się taka opcja podoba.
TROPICAL FUCK STORM
„A Laughing Death in Meatspace”
Naszło mnie ostatnio na psychodelę i proszę bardzo – z nowym krążkiem przyszła do mnie załoga Tropical Fuck Storm. W ich muzyce noise rock i blues miesza się z inspiracjami pokroju Franka Zappy i Captaina Beefhearta, z tym że jest i odrobię ciężej, i bardziej przystępnie niż u wielkich poprzedników. TFC można przyjmować przez wcześniejszego zażycia LSD, a to już coś.
JON HOPKINS
„Singularity”
Zdecydowanie wolę Hopkinsa w wersji klubowo-koncertowej niż płytowej (w sensie: na żywo słucha mi się go przyjemniej), ale „Singularity” ma w sobie tyle intymności, że akurat ten krążek będę chętniej odtwarzał w okolicach łóżka. Jon jak żaden inny twórca IDM potrafi zadbać o subtelność aranżacji. Bardzo ciekawie koresponduje ona ze sporą dawką basów, od których autor na poprzednich wydawnictwach jakby nieco odchodził. Przepiękna to płyta, ale do tego Jon zdążył mnie już przyzwyczaić.
DANIEL SPALENIAK
„Life is Somewhere Else”
Nowe wydawnictwo Spaleniaka jest zdecydowanie najlepszą jego płytą. Z jednej strony bardzo wyciszoną, skrytą, z drugiej przesiąkniętą inspiracjami „croonerskimi” rodem z amerykańskich knajp. Ambiet-folk-blues? Coś w tej kombinacji jest na rzeczy. Cholernie świeże i przyjemne granie, choć też zamyślone, miejscami smutne. Warto nieco dłużej posiedzieć nad rozkminą produkcji i aranżacjami – „Life Is Somewhere Else” to cała kopalnia dobrych patentów. Gratuluję.
LAUTREAMONT
„Silence of the Deceased”
Ostatnio jakoś nie jestem w stanie czerpać radości ze słuchania death metalu (poza Decapitated oczywiście), jednak ta płyta przykuła moją uwagę. Po pierwsze wokalista ekipy z Rosji śpiewa w swoim ojczystym języku, co już samo w sobie brzmi dość osobliwie. Po drugie – przester gitary prowadzącej bliski jest barwie instrumentu S. Carpentera z Deftones. Czegoś takiego w śmierć metalu jeszcze nie słyszałem. 😉