Techniczne łamańce zespolone z R’n’B, klasyczny thrash, a do tego sporo ładnych piosenek. Tak oto rozpoczynam muzycznie Wielki Post.
POWER TRIP
„Nightmare Logic”
Zachciało mi się ostatnio solidnego, pierwotnegop thrashu i jak na zawołanie w moje łapki wpadła druga płyta koleżków z Dallas. Młoda załoga garściami czerpie z dokonań Slayera, szczególnie chętnie sięgając po solówki a la Kerry King. Riffy mają w sobie coś z punkowego ognia wujka Heta, z kolei wokal przywodzi mi na myśl Death z okresu „Human”. Świetnie to wszystko żre od pierwszego do ostatniego dźwięku, przez pół godziny, bez chwili wytchnienia. Kto więc tęskni za klimatem Los Angeles lat 80., będzie zachwycony.
BLACKFIELD
„V”
Każda płyta Blackfield posiada jedną i tę samą wadę: za dużo tu Aviva Geffena, za mało Stevena Wilsona, szczególnie jeśli chodzi o wokal. Z „V” nie jest inaczej, a w dodatku brakuje tu jakiegoś ewidentnego hitu. A jednak, ten krążek ma coś w sobie. Przede wszystkim nie jest tak rozbuchany, jak poprzednie wydawnictwo, czuć w nim dążenie do prostoty. Co więcej, brzmi najcieplej i najbardziej gitarowo w dziejach duetu. I choćby właśnie z tych powodów warto po niego sięgnąć.
„Family Man”
GRAILS
„Chalice Hymnal”
Zespół Grails jest jedną z odpowiedzi na pytanie „dlaczego lubię Portland”. To zdecydowanie czołówka post-rockowych eksperymentatorów. Mroczna, nieoczywista, bogato zaaranżowana. Punktem wyjścia są tu oczywiście utwory z perkusją i gitarą w roli głównej, ale pięknie zdobione pianinem, elektroniką, miejscami instrumentami dętymi i smykami. Ktoś kiedyś nazwał Grails „skróconą wersją Godspeed You! Black Emperor” i myślę, że to najlepsze podsumowanie ich muzyki.
THUNDERCAT
„Drunk”
Mistrz współczesnego soulu, stały współpracownik największych gwiazd hip-hopu (Kendrick Lamar) i R’n’B (Erykah Badu) wraca z trzecim solowym krążkiem i prezentuje się tu ze znakomitej strony. Sprytnie łączy syntetyczne dźwięki, współczesne rytmy z jazzowymi popisami na gitarze i śpiewem w duchu wspomnianego soulu, a nawet – miejscami – gospel. Całość utrzymana jest jednak w nieco Zappowskim, surrealistycznym klimacie, który jeszcze wzbogaca i tak niezwykle sytą i wysmakowaną płytę.
STRAWBERRY GIRLS
„Italian Ghosts”
A propos R’n’B – na płycie ekipy Strawberry Girls pojawia się zupełnie niespodziewanie. To znaczy niespodziewanie dla mnie, ponieważ wcześniej nie znałem twórczości grupy. Ekipa opisywana jako przedstawiciel math/progressive rocka swój najnowszy album owszem, rozpoczyna w duchu powiedzmy Intervals czy Scale The Summit, łamie metrum, kusi pięknymi gitarami, by nagle wymieszać to wszystko z „czarną” muzyką. Być może na papierze takie połączenie brzmi dziwacznie, ale jako to działa! Musicie posłuchać.