Pięć nowości z ostatnich kilku(nastu) tygodni, które pięknie przeprowadzają przez kolejny dzień pracy przed komputerem.
AVERSIONS CROWN
„Xenocide”
Rano potrzeba mi porządnego kopa, który z miejsca postawi mnie na nogi. Żadne tam AC/DC czy Led Zeppelin – im jestem starszy, tym większy łomot mi potrzebny. Ot, na przykład bardzo zdrowy death metal, który rytmicznymi łamańcami kłania się metalcore’owi w pas. Do tego drugiego gatunku nawiązuje barwa growlu Colina Jeffsa, który raz ryczy wściekle głęboko, by sekundę później przejść do efektownego screamu. Zdecydowanie deathowe są za to gitary: zarówno riffy skrobane przez rytmicznego, jak i ornamentyka solowego wioślarza mogą kojarzyć się (te pierwsze) z Deicide czy Cannibal Corpse oraz (te drugie) Death i Nile. Solidna mieszanka, nieprawdaż?
SUPERJOINT
„Cought Up in the Gears of Application”
Równie mocny cios po ryju wyprowadza z rana Phil Anselmo, który po awanturach z rasistowskimi hasłami po pijaku wraca z ekstremalnie ciężkim graniem na pograniczu stoneru i hardcore. Odświeżone wcielenie Superjoint (dawniej z dopiskiem Ritual) jest duszne, brudne, nieprzyjemne, brzydkie – czyli dokładnie takie, jak ma być. Anselmo nie traci werwy ani na chwilę, podobnie jak Jimmy Bower, który rozsiewa charakterystyczne riffy na lewo i prawo. No i pięknie – można pracować!
„Cought Up in the Gears of Application”
BONOBO
„Migration”
Pamiętam jak dziś jedyny koncert Bonobo, na którym byłem – trzy lata temu w krakowskim Studio. To jeden z najgorszych gigów ever, a na ów wyrok wpłynęły zarówno okoliczności osobiste, jak i beznamiętność lejąca się ze sceny. Szczęśliwie w studio Bonobo, czyli Simon Green, spisuje się zdecydowanie lepiej. Nawet wtedy, gdy nagrywa płytę, którą część krytyków uznaje za jedną ze słabszych w jego karierze. OK, takim płytom jak „Dial M for Monkey” czy „The North Borders” nie podskoczy, ale „Migration” zawiera skondensowaną dawkę inteligentnej elektroniki, subtelnego ambientu i aranżacyjnych smaczków. Uwielbiam, gdy takie połączenie bzyczy niezobowiązująco w czasie pracy.
TYCHO
„Epoch”
Jeśli marudom nie podoba się nowe Bonobo, to może warto sięgnąć po najnowsze wydawnictwo Tycho, czyli Scotta Hansena, grającego wyjątkowo zbliżoną muzykę. Z tą różnicą, że jego „Epoch” przeciąga nas od smutnej nostalgii na stronę ambientu, hmm, wyzwalającego, radosnego, charakteryzującego się większym „drivem”. Efekt? Najlepsze – moim skromnym zdaniem – wydawnictwo w karierze Amerykanina, równie pozytywnie wpływające na pracę. Muszę kiedyś wybrać na jego koncert, by porównań sceniczne umiejętności z panem Greenem.
SOHN
„Rennen”
Gdy już skończę pracę, pora się nieco rozluźnić i rozruszać kości, tudzież brzuch zalać piwem. Niezależnie od wybranej ścieżki rozwoju osobistego na dany wieczór, ostatnio odpalam nowy krążek Sohna – Christopher Taylora. Facet teoretycznie jedzie na tym samym koniu, co Bonobo i Tycho, ale więcej w nim dynamiki oraz odniesień do R’n’B. Stąd sporo tu śpiewania, gęstszego basu, ale i tanecznych podrygów. Nie nazwałbym tego mieszanką idealną, ale słucha się wybornie.
Wraca Mastodon z nowym albumem:
https://www.youtube.com/watch?v=Og39iIBeOHI
Wiem, wiem – czekam na całą płytę 🙂