Muzyka pisana przy użyciu kalkulatora plus piwny akcent – z taką siłą wracamy do Nuty Do Piwa.
MESHUGGAH
„The Violent Sleep of Reason”
Meshuggah znowu gra to samo – no choćbym nie wiem jak ich kochał, nie jestem w stanie posądzić Szwedów o oryginalność. Zagrali te kawałki milion razy, łamali metrum w identyczny sposób na większości poprzednich płyt. Ale. Po pierwsze: ja osobiście dokładnie takiej muzyki od nich oczekuję i wręcz wkurzyłbym się, gdyby zaczęli upraszczać swoje granie, albo jeszcze je komplikować. Po drugie: cóż za cudownym odświeżeniem dla Meshuggah okazało się nagrywanie na setkę. „The Violent Sleep of Reason” brzmi potężnie, organicznie. Ta maszyna autentycznie żyje i cieszy się każdą minutą spędzoną w studio. Cholernie mi się to podoba.
THE DILLINGER ESCAPE PLAN
„Dissociation”
Amerykanie tą płytą żegnają się z publiką. Czapki z głów za rzadko spotykane podejście „to ostatnie, co mamy do powiedzenia – nie chcemy grzać kotleta, kończymy.”Ale zanim skończą, The Dillinger Escape Plan skopią nam tyłki najlepszą płytą od jakichś dziewięciu lat. „Dissociation” to kosmicznie intensywna płyta, mistrzowsko zagrana, ale też świetnie skomponowana. Te piosenki to nie tylko „w 80 sekund dookoła gryfu” oraz jazz-metal. Mamy tu skończone formy z konkretnymi frazami. Jedne przebojowe, drugie dzikie i nieokrzesane. Dillingerowy standard, którego będzie mi brakować.
RIVERSIDE
„Eye Of The Soundscape”
Niezwykła to płyta. Miało być podsumowanie pewnego rozdziało, a skończyło się na epitafium dla Piotrka Grudzińskiego, zmarłego w lutym gitarzysty grupy. Prezentuje drugie, ambientowe wcielenie Riverside, które wierni fani grupy znają z dodatkowych dysków, dołączanych do specjalnych edycji płyt studyjnych. Większość kawałków to powrót do bonusów z „Rapid Eye Movement”, „Shrine Of New Generation Slaves” (genialne „Night Session – Part Two”) oraz „Love, Fear and the Time Machine” – odświeżone miksy, albo wręcz żywcem przeklejone utwory. Ale mamy też nowości, z której najbardziej urzekł mnie numer promujący wydawnictwo – „Where the River Flows”. Cudnie narasta i z niepokoju przeradza przechodzi do kojącej kody. Piękne to i wzruszające. Uwielbiam tę kapelę.
KINGS OF LEON
„Walls”
Największym wydarzeniem tej płyty jest wymarzony numer jeden na liście „Billboardu”. Serio, częściej czytam o osiągnięciu celu ostatecznego przez Kings Of Leon niż o klasie ich nowych piosenek. Niesprawiedliwe to podejście, ponieważ czwórka Followillów niniejszym nagrała najlepszy krążek w karierze. Pierwszy, na którym nie ma wypełniaczy. Pierwszy, który ma stadionowy hit („Waste A Moment”) i piękną balladę („Walls”) w jednym zestawie. Świetny materiał, serio serio.
PALM DESERT & J.D. OVERDRIVE
„Rusted Into Oblivion”
Na koniec wspomniany akcent piwny. Nie wiem, czy wiecie, ale koleżka Chmielobrody, czyli Maykel Stemplowski jest też gitarzystą J.D. Overdrive – kapeli, którą każdy szanujący się fan southern metalu i stonera zna jak stary Lwów. Palm Desert to również załoga znajdująca się w nieustającym poważaniu ludzi gryzących gruz, więc tym bardziej się cieszę, że te dwie kapele postanowiły nagrać splita. Obie przywożą rozwalającymi się brykami cztery kawałki. Trudno nazwać je zaskakującymi, za to smakowitymi – jak najbardziej. J.D. to gwarancja dobrej melodii i piaszczystych riffów, tutaj wzbogacona zaskakująco często używanym przez Susła czystym śpiewem. Palm Desert oferuje bardzo zbliżone dźwięki, tyle że zaaranżowane i wyprodukowane w duchu drugiej połowy lat 60., z wyraźną nutą psychodeli. O, tutaj możecie posłuchać całości:
„Rusted Into Oblivion” (cała płyta)
Polecam nową epkę od Furii – Guido i płytę post black metalowego składu z Tasmanii: Departe – Failure, Subside, taki blackowy odpowiednik Ulcerate. Pierwszą zasłuchuję się obecnie, druga bardzo mi podeszła, ale dłużej się na niej nie zatrzymałem.
Znam obie – o Furii pewnie napiszę w kolejnym wydaniu 😉
Akurat słuchałem KoL (bo Gosia) i uważam, że to najgorzej wydane przeze mnie pieniądze na muzykę. To jest smętne i nudne, wtórne i nijakie. Jak na tę kapelę, to kompletnie nic tu nie wpada w pamięć i nie zapada w ucho, albo odwrotnie 😉