Klechdy, litanie i proste piosenki, a we wszystkich jakiś niepokój i żal. Dziwnie zaczęło się dla mnie muzyczne lato.
RED HOT CHILI PEPPERS
„The Getaway”
Zabierając się do słuchania „The Getaway” z tyłu głowy kołatała mi jedna myśl – to najbardziej „przemilczana” płyta Red Hotów ever. Niby od dawna słyszymy o tym, że powstaje pod okiem Danger Mouse’a, słuchaliśmy już dwóch singli, ale czy w dniu wydania krążka widzieliście jakieś analityczne teksty i rozprawy na temat formy chłopaków z Los Angeles? No właśnie, ja też nie. To o tyle dziwne, że moim skromnym zdaniem „The Getaway” to najlepszy krążek RHCP od czasów „Californication”, zdominowany przede wszystkim przez groove Flea, ale też dobre, radiowe piosenki. Mamy tu raptem jeden klasyczny funk, reszta to dzieła podszyte soulowo-popową ręką producenta. I tylko biednego Josha Klinghoffera żal – faceta chyba wycięto z miksu…
GOJIRA
„Magma”
Gdym na swym wallu zobaczył u kilku znajomych hasło „metalowa płyta roku”, co prędzej odpaliłem Spotify. Zapowiedzi w postaci singli „Shooting Star” i „Stranded” jakoś mnie nie przekonywały, szczególnie w temacie brzmienia. Okazało się, że to tylko zasłona dymna – „Magma” to opus magnum Gojiry, zespołu który przecież nigdy nie zawiódł. Francuzi tym krążkiem chcą podbić serca Amerykanów i wróżę im sukces, gdyż mamy do czynienia z wydawnictwem skrojonym na miarę USA. Dobre melodie (serio!), krystaliczne brzmienie, mantryczne, zapętlone motywy, wreszcie – piosenkowy czas trwania kompozycji. To wszystko sprawia, że „Magmy” słucha się z zapartym tchem i świadomością, że kwartet wszedł na najwyższy poziom. Siedźcie tam jak najdłużej!
CONVERGE
„You Fail Me (Redux)”
Jako fan Converge nie mogłem sobie odmówić wrzucenia tutaj info o reedycji jednego z najbardziej cenionych krążków ziomeczków z Salem. To właśnie „You Fal Me” sprawiło, że o harcore’owych dzikusach usłyszała cała Ameryka, a ich wkurw wdarł się do serc tysięcy nastolatków na całym świecie. Wersja „Redux” brzmi bardziej selektywnie od oryginału, ale na szczęście fakt ten nie wpływa negatywnie ma energetyczne walory muzyki Converge. Pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów.
SWANS
„The Glowing Man”
Tak, Swans znowu grają tę samą piosenkę. Owszem, na przesłuchanie ich płyty trzeba zarezerwować sobie blisko dwie godziny. Zgadza się, twoja małżonka nie będzie zachwycona, gdy włączysz „The Glowing Man” w czasie niedzielnego obiadu. Hmm, chyba właśnie wymieniłem wszystkie najważniejsze zalety nowego krążka Swans. Dodam tylko, że tym razem Michael Gira i spółka jakby nieco złagodzili brzmienie. Zespół gra bardziej sennie, mantrycznie, niepokojąco, choć oczywiście charakterystycznego diabelskiego czadu także nie brakuje.
THY WORSHIPER
„Klechdy”
Czy pisałem już, że nowa fala polskiego black metalu jest zajebista? Okej, do Thy Worshiper ciężko przylepić slogan „nowy”, wszak kapela działa już od ponad 20 lat, jednak ich najnowszy krążek (ciekawostka: nagrany w Irlandii, gdzie członkowie grupy żyją na co dzień) świetnie wpisuje się w ten nurt. Oczywiście, od pierwszych dźwięków słychać, że ekipa wywodzi się z kręgów pagan metalu (szczególnie żeński wokal jest bliski tej stylistyce), to jednak muzyczna i aranżacyjna konwencja bliska jest najczarniejszemu z gatunków. Dlatego „Klechdy” słucham z największą przyjemnością.
HEROES GET REMEMBERED
„No Mirrors, No Friends”
Jeszcze kilka lat temu Heroes Get Remembered leżeli u mnie w worku z napisem „jednym uchem wpadli, drugim wypadli”. I pewnie nie sięgnąłbym po ich nową płytę, „No Mirrors, No Freinds”, gdyby nie rekomendacje znajomych i hasła „shoegaze” oraz” post-rock”, które pojawiły się w kontekście tego krążka. Tercet nagle przestał kojarzyć się z trójką wesołkowatych chłopczyków, którzy nie mają za wiele do powiedzenia. Wtem panowie spoważnieli, posmutnieli i… zaczęli pisać świetne piosenki. Na wyróżnienie zasługują szczególnie dwie ostatnie, najbliższe moim gitarowym fascynacjom. Proszę posłuchać i zakochać się.