Artyści, których płyty znalazły się w dzisiejszym zestawieniu dobitnie przypominają mi o tym, że dramatycznie oddaliłem się od czasów dziecięcych.
THE LAST SHADOW PUPPETS
„ Everything You’ve Come To Expect”
Dowód numer jeden. Dwóch gówniarzy, Alex Turner i Miles Kane, starszych ode mnie raptem o dwa lata, swoją pierwszą wspólną płytę wydali osiem lat temu. A w tym roku kończą 30. lat wkraczając w wiek, w którym brak rodziny (dzieci) to obciach. Wszyscy jedziemy na tym samym emocjonalnym wózku i z resztą słuchać to w każdym dźwięku drugiego krążka duetu. Niby ciągle są Beatlesowsko romantyczni, chłopięcy (patrz „Miracle Aligner”), ale przemawia przez nich smutek, jakby w pewnej chwili życie przestało się toczyć według scenariusza, który sobie zaplanowali. I – podobnie jak ja – nie znajdują odpowiedzi, co poszło nie tak. Mam jednak wrażenie, że mają to wszystko w dupie i po prostu „robią” rock’n’rolla. Zazdraszczam.
The Last Shadow Puppets ” Everything You’ve Come To Expect”
DEFTONES
„Gore”
Dowód numer dwa – najlepsza płyta Defotnes, „White Pony”, ukazała się 16 lat temu, a ja – niekumaty chłopaczek z małego miasta, trafiłem na nią za sprawą popularności P.O.D. i nu-metalu. Do dziś album z kucykiem to dla mnie wstrząsające dzieło, które wywołuje u mnie ciary na plecach. Miałem wrażenie, że „Gore” będzie kolejnym klonem tego fenomenalnego krążka (w pełni udany jestem w stanie wymienić jeden – „Diamond Eyes”). Tymczasem „Gore” ma w sobie z dawna pożądaną nutę świeżości, mylnie zaburzoną przez wtórne single. Niby każdy numer to zestaw riffów i melodii, które znasz, ale wprawny słuchacz i fan Deftones wyłapie tu mnóstwo niuansów aranżacyjnych, które odróżniają album od poprzednich. Najbardziej oczywista to instrumentalna introdukcja w „Hearts/Wires”. Zakochanym.
PJ HARVEY
„The Hope Six Demolition Project”
Dowód numer trzy – pierwsza płyta PJ Harvey, jaką usłyszałem w życiu, „Is This Desire?”, pojawiła się na rynku 18 lat temu, a wybitna artystka zdążyła przez ten czas zmienić wizerunek już kilkukrotnie. Z kolei ja przestałem interesować się jej socjalistycznym pierdololo. Za to po muzykę Brytyjki sięgam z ochotą, szczególnie że w najnowszej odsłonie prezentuje się jako przaśna punk-rockerka. Coś na zasadzie Dead Kennedys zmiksowanych z Biffy Clyro, a nawet – nie wierzyłem, że to napiszę – ostatnią płytą Miley Cyrus. PJ poszła w popową psychodelę, zaskakując – jak zwykle – nietuzinkowymi aranżacjami. Melodiom także nic nie brakuje, choć „The Six Demolition Project” pewnie nigdy nie stanie się moim ulubionym albumem artystki.
PJ Harvey „The Community of Hope”
CULT OF LUNA & JULIE CHRISTMAS
„Mariner”
Czwartym dowodem mogłaby być najnowsza płyta Cult Of Luna, ale już dam Wam spokój. Tym bardziej, że to najlepszy krążek w zestawieniu i dowód na to, że po śmierci Isis to Cult Of Luna przejęła pałeczkę najlepszego zespołu post-metalowego/sluge. Wydany trzy lata temu „Vertikal” okazał się być nie tylko największym sukcesem artystycznym Szwedów, lecz także komercyjnym (o ile w przypadku takiej muzyki można użyć tego słowa). Ekipa stanęła przed nie lada wyzwaniem: przepchnąć ścianę, do której doszła przez ponad 15 lat wydawania coraz doskonalszych krążków. Chłopaki rozwiązali sprawę genialnie w swej prostocie – zapraszając do współpracy wokalistkę, znaną post-metalowcom Julie Christmas. Laska genialnie uzupełnia transowe granie skandynawskiej szóstki, wprowadzając dodatkowy niepokój do i tak niepokornej muzyki Cult Of Luna. Perełka i pewniak do TOPu roku.
Cult Of Luna & Julie Christmas „A Greater Call”
MOONSORROW
„Jumalten Aika”
Ostatni raz słuchałem tej kapeli jako 18-latek, zdaje się za czasów płyty „Verisaket”. Folk metal na modłę fińską to ostatnie, po co miałbym ochotę sięgać. A jednak, dałem się skusić za sprawą mojego kumpla, który podpowiedział: stary, oni tu brzmią jak połączenie Oranssi Pazuzu z Turisas. I o ile ta druga nazwa w ogóle mnie nie wzrusza, o tyle pierwsza wywołuje gęsią skórkę. Faktycznie: co prawda Moonsorrow ciągle zalatuje przaśnym folkiem, to jednak na „Jumalten Aika” oferuje pewien rodzaj transu, zahaczającego o psychodeliczny black metal. Nie wyobrażam sobie, bym mógł znów stać się ich fanem, ale w życiu bym się nie spodziewał, że godzina spędzona z ich muzyką da mi tyle przyjemności.
STURGILL SIMPSON
„A Sailor’s Guide To Earth”
Na koniec koleżka z zupełnie innej bajki, którego – przyznam – nie miałem okazji do tej pory poznać. Sturgill Simpson – dobiegający do 40. Amerykanin, który na wizytówce ma napisane „wokalista country”. Z miejsca wywaliłbym jego płytę na śmietnik, gdyby nie kosmicznie wysokie oceny, jakie dostaje jego najnowsze dzieło i to od mediów, które naprawdę szanuję. Nie przez przypadek. Muzyk to nie pierwszy lepszy John, co na kucu pędząc śpiewa miłosne pieśni do swej Abigail. Wśród inspiracji Sturgilla wymieniłbym, oprócz oczywiście Johnny’ego Casha, także Anthony’ego Hegarty (pozwolę sobie mieć go za faceta), Hoziera czy Bona Ivera. A jeśli w dodatku facet porywa się na spłodzenie concept albumu, to wiedz, że nie znalazł się na szczycie przez przypadek.