Mądra eksploracja przeszłości i przekładanie jej na obecną rzeczywistość – oto, co najbardziej lubię w muzyce.
INVERLOCH
„Distance I Collapsed”
Jeśli ktoś ma wybawić death metal od – lol – śmierci, to właśnie takie zespoły, jak Inverloch. Debiutanci z Australii postanowili pójść drogą współczesnych kapel blackmetalowych: skoro nie da się wymyślić już niczego nowego, może by tak sięgnąć do prehistorii gatunku i spróbować przedstawić ją na nowo? Jak pomyśleli, tak zrobili. Mamy tu więc wyraźne echa Vadera czy Possessed, ale nie tak thrashowe, czy punkowe u źródła jak u starszych kolegów, a bliższe stęchłemu doomowi, czy blackowi. Furia miesza się tu z atmosferą, wojna z rozkopanym grobem. Koneserzy na pewno pokochają „Distance I Collapsed”.
Inverloch „Distance Collapsed (In Rubble)”
ORANSSI PAZUZU
„Verehtelija”
Opisany wyżej zabieg Finowie z Oranssi Pazuzu przeprowadzili już sześć lat temu, tyle że na blacku. Jednak zamiast uganiać się po lesie za Immortal, koledzy postanowili sięgnąć jeszcze głębiej – do psychodelicznego rocka końcówki lat 60. O ile na poprzednich płytach tylko anonsowali jego użycie, na „Verehteliji” jadą z koksem na całego. Czujecie to? Buntowniczy blackmetalowy strzał połączony z psychodelicznymi lotami nad kukułczym gniazdem. A w to wszystko wplata się jeszcze ambient. Nie będzie przesady jeśli powiem, że Oranssi Pazuzu to jedno z najważniejszych metalowych zjawisk XXI wieku. Jeśli jeszcze ich nie znacie – musicie koniecznie nadrobić zaległości!
SKAPHE
„Skaphe 2”
A teraz przedstawiam Państwu wizję współczesnego black metalu rodem z Filadelfii. Po wysłuchaniu drugiej płyty Skaphe wprost ciężko mi uwierzyć w deklarowaną w przydomku miasta braterską miłość. To muzyka wyprana z jakichkolwiek pozytywnych uczuć, pozostawiająca po sobie zgliszcza. Brudna, mroczna, brutalna, pełna perkusyjnych galopad, opętańczych krzyków i przesterowanych gitar, potraktowanych delayem. Najciekawsze jest tu jednak brzmienie – wycofane, przytłumione, jakby chłopaki grali na dnie piekła i stamtąd wołali o pomoc. A może zapraszali na diabelską imprezę…
Skaphe „Skaphe 2” (cały album)
YNDI HALDA
„Under Summer”
Dobra, pora trochę wyluzować i podrzucić Waszym uszom łagodniejsze dźwięki. Tym bardziej, że na arenę wkroczyły po kilku latach przerwy dwa naprawdę dobre składy. Yndi Halda to czołowy przedstawiciel złotych czasów post-rocka, czyli pierwszej pięciolatki XXI w. Do mnie Brytyjczycy przez wiele lat nie trafiali, byli przesadnie słodcy, zbyt folkowi. Po latach doceniłem ich za złożoność aranżacyjną, wielowarstwowość. Dokładnie taką muzykę otrzymuję na krążku „Under Summer”, pierwszym od 10 lat. Wolno sunące utwory, spokojna gra sekcji, leniwe wokale i anielskie dźwięki skrzypiec ciągle mnie jednakowo wzruszają, co wprowadzają w dobry nastrój.
Yndi Halda „Golden Threads from the Sun”
SOULWAX
„Belgica”
Jeszcze dłużej, bo 11 lat, na premierowy materiał kazała na siebie czekać załoga Soulwax, prawdopodobnie najpopularniejszy belgijski skład alternatywny XXI wieku. O tym, że ziomeczki nie odchodzą na emeryturę mogliśmy się przekonać za sprawą… GTA V, gdzie byli DJami stacji Soulwax FM. Oficjalny powrót płytowy zespołu następuje także za sprawą sztuk wizualnych, a konkretnie filmu „Belgica”, do którego napisał i wyprodukował ścieżkę dźwiękową. Otrzymujemy tu pełen przekrój muzycznych fascynacji Belgów: od trip hopu, przez IDM, na alternatywnym rocku skończywszy. Może żadna z piosenek nie rzuci Was na podłogę, ale kilka potencjalnych hitów na pewno znajdziecie.
ESPERANZA SPALDING
„Emily’s D+Evolution”
Czy już pisałem, że chciałbym zamieszkać w Portland? Kocham to miasto za koszykówkę (Trail Blazers), piwo (aglomeracja o największej liczbie browarów) oraz muzykę. I to dosłownie każdą: od popu po metal. Esperanza Spalding, takoż mieszkanka miasta w Oregonie, to z kolei przedstawicielka jazzu. Tego słuchalnego jazzu, który gotów jest storpedować listy radiowe i przyciągnąć na koncerty nie tylko nerdów. Jazzu połączonego z R’n’b, subtelnym rockiem, a nawet popem. Nic dziwnego, że Esperanza pięć lat temu odebrała Grammy dla najlepszego nowego artysty, a w tym roku najważniejsze media muzyczne prześcigają się w zachwytach nad krążkiem „Emily’s D+Evolution”. Być może to nie jest najlepszy album, jaki przyjdzie Wam wysłuchać w tym roku, ale na pewno jeden z najciekawszych.