Kanye rapuje, Chrystus odprawia rytuały, a Steven grzeje dobrego kotleta. W dzisiejszej „Nucie” jak zwykle jest eklektycznie.
ROTTING CHRIST
„Rituals”
Mało jest w świecie ekstremalnego metalu kapel, o których mógłbym napisać, że można je rozpoznać od pierwszego dźwięku. Rotting Christ do nich należy. Specyficzny, stęchły klimat, charakterystyczna budowa utworów, która polega raczej na dobudowywaniu kolejnych warstw do głównego motywu, niż pisaniu zwrotek i refrenów, wreszcie na swój sposób awangardowe podejście do aranżacji całego materiału… Piszę o całej twórczości Greków, przy okazji streszczając to, co dzieje się na „Rituals”. Tu faktycznie każdy numer brzmi jak antyczny rytuał pogrzebowy. Cholernie to dobre.
Rotting Christ „In Nomine Dei Nostri”
KANYE WEST
„The Life Of Pablo”
Można mieć Kanyego za wariata – nie bezpodstawnie. Można uważać go za buca i gbura – West sukcesywnie dba o taki wizerunek. Jednak nie można facetowi odmówić boskiego tchnienia, talentu, dzięki któremu zasługuje na tytuł najważniejszego twórcy hip-hopu naszych czasów. A może i w historii. „The Life Of Pablo”, długo wyczekiwany krążek Amerykanina, to kwintesencja jego kreatywności. Nie opowiada o pławieniu się w luksusach – sprytnie i pomysłowo opowiada o codzienności, miłości i byciu kozakiem, puszczając oko do Pablo Picasso. Do tego dochodzi mistrzowskie żonglowanie samplami i doskonała produkcja. Nie słucham na co dzień rapu, ale ten krążek to coś więcej. To prawdziwa sztuka.
STEVEN WILSON
„4 1/2”
Nie wiem, jak ten koleś to robi, ale tempo płodzenia nowych piosenek jest w przypadku Stevena wprost zastraszające! Tym razem otrzymujemy zbiór kompozycji, które Steven zbierał w czasie solowej kariery, by w zeszłym roku je dokończyć i wydać na epce. Znajdziemy tu więc odniesienia do podniosłych kompozycji z „Grace For Drowning”, jazz-rockowych odlotów z „The Raven That Refused To Sing”, czy wreszcie przebojowych kompozycji z „Hand. Cannot. Erase.”. Dobre wrażenie psuje nagranie nowej wersji „Don’t Hate Me”. Zupełnie nie wiem, w jakim celu w refrenie udziela się Ninet Tayeb. Jej głos nijak nie pasuje do charakteru tej piosenki.
Steven Wilson „Vermillioncore”
TOOTHGRINDER
„Nocturnal Masquarade”
Ależ ja uwielbiam takie debiuty! Zupełnie niespodziewane, zaskakujące każdym dźwiękiem. Opis ich krążka nieco mnie nastraszył: metalcore. Ta łatka kojarzy mi się z pryszczatymi emo-kidami, a nie porządnym łojeniem, które zwiastuje nazwa kapeli. Tymczasem Toothgrinder przede wszystkim serwuje nam solidnego kopa w duchu The Dillinger Escape Plan. Czytaj: sporo tu matematyki i szaleństwa, choć i na melodie znajdzie się miejsce. Od bardziej znanych koleżków debiutanci różnią się większą agresją, umiłowaniem do grania konkretnych fraz oraz unikaniem jazzu. Gdyby istniał „Znak Jakości Jerry Brewery”, ta płyta na pewno by go otrzymała.
Toothgrinder „The House (That Fear Built)„
HAŃBA
„Hańba!”
Przeoczyłem, kiedy za moimi krakowskimi oknami wyrosła tak nietuzinkowa kapela. Nietuzinkowa, bo podwórkowa. Czwórka koleżków pełnymi garściami czerpie z dokonań ulicznych zespołów, popularnych w dwudziestoleciu międzywojennym. W dłoniach dzierżą banjo, tubę, grzebień (!) i akordeon, nie stroniąc od muzyki żydowskiej (w końcu to Kraków). Ideowo to zaś punkowcy pełną gębą, plujący na wszelkie świętości i gardzący politykami z inteligencją i elokwencją równą Dezerterowi. I choć może nie będzie to mój ulubiony zespół ever, to jednak od czasu do czasu warto posłuchać, jak to się drzewiej grało.
LIGHTS OUT ASIA
„Garmonia”
Stwierdziłem, że od czasu do czasu będę w „Nucie” wracał do dawno przeze mnie nie słuchanych płyt. W końcu nie samymi nowościami człowiek żyje! „Garmonia” to debiutancki krążek Amerykanów z Lights Out Asia, na którym ambient spotyka post-rock, a elektronika-subtelne zagrywki gitarowe. Jest ciepło, przestrzennie, melancholijnie, miejscami kojąco, gdzie indziej trochę zbyt cukierkowo. Mało jest krążków, które tak skutecznie mnie uspokajają!
Lights Out Asia „Chapters Of A Red Sky”
Dzięki za polecenie Toothgrinder, zapowiadają się dobrze i brzmią interesująco. Chociaż nie powiedziałbym po tym jednym utworze, że są agresywniejsi od Dillingera. Poza tym pozamiatała mną Obscura, spodziewałem się że będzie nieźle, ale płyta przerosła moje wszelkie oczekiwania, techniczne mistrzostwo bez zbędnego onanizmu.
Służę uprzejmie. 😉
Co do Toothgrinder to mam na myśli całokształt. Dillinger ma sporo melodyjnych, delikatnych wstawek, tymczasem tym młodzianom zdarza się jeden ukłon w stronę post-hardcore, reszta to zdrowa jazda bez brania jeńców.