Wielkie powroty, zaskakująca kooperacja i dwie nadzieje – całkiem ciekawy miks trafił do dzisiejszej Nuty Do Piwa.
MEGADETH
„Dystopia”
Prędzej bym się śmierci spodziewał niż tego, że Dave Mustaine i koledzy będą w stanie nagrać dobry album muzyczny. Chyba czas mi umierać, gdyż „Dystopia” to najlepszy krążek Megadeth od przynajmniej 12 lat (i płyty „The System Has Failed”). To energetyczne 12 kawałków pełnych thrashowych galopad, kunsztownych solówek i mruczenia Rudego. Nawet drobne dodatki pianina i żeńskich wokaliz leżą tu jak ulał. Strzelam, że spora w tym zasługa Kiko Loureiro, czyli nowego gitarzysty amerykańskiej grupy. Jego obecność najwyraźniej podziałała mobilizująco na lidera, gdyż wyrzucił z siebie porcję naprawdę dobrych numerów. Zero wypełniaczy – sam konkret. No kto by pomyślał, że Dave jeszcze może.
KSIĘŻYC
„Rabbit Eclipse”
Wystarczyło 6 lat istnienia, dwie płyty i kilka koncertów, by Księżyc stał się grupą kultową. W 1996 roku ansambl Roberta Nizińskiego ucichł na 18 lat, by wyłonić się zza chmur dopiero na festiwalu Unsound 2014. Na szczęście nie była to przygoda jednorazowa – kwintet dojrzał do nagrania nowego krążka, o który tak zabiegali fani. Śmiem donieść, że „Rabbit Eclipse” spełnia pokładane w nim nadzieje. To przepiękne połączenie folku słowiańskiego, ambientu, kołysanek, miejscami nawet muzyki żydowskiej (charakterystyczne partie dęciaków). Dźwiękowa poezja, której nie da się opisać słowami. Sami posłuchajcie.
TORTOISE
„The Catastrophist”
A propos powrotów – Tortoise co prawda nigdy oficjalnie nie zakończyło kariery, ale kazało nam czekać na nowy krążek aż 7 lat. Niezorientowanych warto uświadomić, że mamy do czynienia z pra-ojcami post-rocka, którzy snuli swe dziwne dźwiękowe opowieści jeszcze zanim Mogwai zaczęło raczkować. O ile nieokiełznane granie ekipy z Chicago było ciekawe 22 lata temu, o tyle dziś już takiej euforii u nikogo nie budzi. Tym bardziej, że Chłopaki z Tortoise jakby znormalnieli jeśli chodzi o aranżacje, za to ni jak nie nauczyli się pisać ponadczasowych melodii. Czy warto więc sięgać po ten krążek? Tak, ale tylko w dwóch przypadkach. Po pierwsze: gdy jesteś fanem zespołu (podnoszę rękę). Po drugie – jeśli jeszcze nigdy ich nie słyszałeś.
JESU/SUN KIL MOON
„Jesu/Sun Kil Moon”
Kooperacja z cyklu: w życiu bym się nie spodziewał, że oni mogą tak dobrze do siebie pasować. Tymczasem projekty Justina Broadricka i Marka Kozelka przystają do siebie niczym Sawa do Warsa. Oba mają w sobie liryzm, tyle że inaczej ubrany w nuty. Kozelek jako Sun Kil Moon maluje folkiem przejmujące obrazy o ludzkiej egzystencji i szarej codzienności, które prędzej zachęcą cię do podcięcia żył, niż radości z życia. Jesu to z kolei mistrzowie post-metalu, ostatnio może i w niższej formie, za to przy okazji tej kolaboracji wznoszący się znów na wyżyny. Serce rośnie, gdy słyszy się zawodzenie Marka i chroboczące gitary Justina. Dobrana z nich para.
Jesu/Sun Kil Moon „America’s Most Wanted (…)”
BLOODIEST
„Bloodiest„
Zapowiadając swój drugi album ekipa z Chicago (już druga dzisiaj) głosiła, że to płyta dla miłośników Tool, Isis i Neurosis. W momencie mieli moją ciekawość. I rzeczywiście, słysząc „Bloodiest” nie sposób nie zauważyć, że chłopaki inspirowali się wyżej wymienionymi grupami, choć ich wydawnictwo stanowi zupełnie nową jakość, w ogółach niepodobną do żadnego z idoli Bloodiest. To materiał mroczny, tajemniczy, bazujący na zabawach rytmem i nawiedzonym wokalu rodem z Melvins. Panowie są bardzo oszczędni w podawaniu dźwięków – nie ma tu nawet jednej zbędnej nuty. Gdy trzeba, grają gęsto, gdzie indziej ciągnął długie dźwięki. Jak to kupuję.
Bloodiest „Bloodiest” (cały album)
ECHOES OF YUL
„The Healing”
Kolejna znakomita polska płyta A.D. 2015. A że jeszcze o niej nie napisałem, muszę nadrobić zaległości. Choć tak naprawdę nie wiem, jak określić muzykę Echoes Of Yul. Projekt Michała Śliwy ma w sobie coś z ambientu, coś post-rocka, trochę dronów, ale całość jest – z braku lepszego słowa napiszę – konkretna. Plamy dźwiękowe są tu nośnikami melodii i emocji, nie zaś li tylko rozmytymi marami, które ulatują z głowy po zakończeniu utworu. Lojalnie ostrzegam, że wspomniane emocje raczej nie namalują wam uśmiechu na twarzach. Są cholernie depresyjne, choć gdzieś tam w tle mają w sobie światło. Polecam kontemplację przy dobrym piwie i zgaszonym świetle.
Echoes Of Yul „The Healing” (cały album)