Muzyczny serwis społecznościowy umiera, po części na własne życzenie.
Był taki czas, gdy młodzież żyjąca między Bałtykiem a Tatrami nie miała pojęcia, co to Facebook, nie robiła fotek na Instagrama, ani nie przesyłała sobie szybkich informacji na Snapchacie. Ba, nie korzystała z Naszej Klasy, gdyż o jej istnieniu dopiero ćwierkały ptaszki. Wtedy to całymi godzinami siedziało się na Grono.pl, zarywało nocki na forum Insomnia, oraz… jarało się statystykami dotyczącymi słuchanych utworów za pomocą Last.fm.
Przyjaciele i znajomi
Tę stronkę pokazał mi mój licealny Przyjaciel, który w tym czasie zaopatrzył się w iPoda i namiętnie słuchał muzyki. Do skorzystania z Last.fm zachęcił mnie głównie ze względu na możliwość słuchania utworów wielu wykonawców – zupełnie za darmo, a w dodatku legalnie. Mnie, jako zagorzałego wielbiciela statystyk, bardziej zainteresowały „prywatne listy przebojów”. Dzięki nim na bieżąco mogłem śledzić, którego wykonawcę słucham najczęściej, jaki utwór miesza mi w głowie i która płyta jest najbliższa mojemu sercu.
Istotnym elementem Last.fm były oczywiście wszelkie funkcje społecznościowe. W każdej chwili można było sprawdzić, czego słuchają znajomi i inspirować się ich playlistami (nie mówiąc już o rywalizacji: kto z nas ma więcej odsłuchanych utworów zespołu X). Na forach można było podyskutować o ciekawych piosenkach, pochwalić się brodą, a także pokazać, jak bardzo nienawidzi się zespołu Feel.
Kocham cyferki
Jak już pisałem, najważniejszą opcją Last.fm były dla mnie statystyki. Początkowo aktualizowały się co kilka godzin, po jakimś czasie – na bieżąco. Nie ukrywam, że często, jak głupi, tłukłem w kółko jeden utwór, by ten wskoczył do pierwszej „pięćdziesiątki” – bo tak. Trzeba wam wiedzieć, że nie było łatwo, bowiem by się do niej załapać, musiał „zescrobblować” (uwielbiam to słowo) go ponad 90 razy.
Podobnie było z zespołami. Z zapartym tchem obserwowałem, jak moje post-rockowe fascynacje (stałem się fanem tego gatunku w 2008 roku) łykają po kolei starych mistrzów. Obecnie wśród 50 najczęściej słuchanych przeze mnie kapel (na – jak podaje strona – 3687 wykonawców) znajduje się kilkanaście z nich, w tym Explosions In The Sky, Mogwai, Pelican, czy God Is An Astronaut. Pierwsze miejsce niepodzielnie zajmuje Tool. Słuchałem tego zespołu na okrągło, przygotowując się do matury. Zresztą, co wam będę dłużej opowiadał, sprawdźcie moje statsy sami.
Rzuć okiem na mój profil na Last.fm
Pomysły albo śmierć
Niestety, twórcy Last.fm od dawna przestali rozwijać stronę. Najpierw zaczęły upadać fora: pojawiły się na nich trolle, grupy pustoszały, nie było z kim rozmawiać. Po drodze Facebook i Twitter wygrały internet, wiec dyskusja za pośrednictwem serwisu muzycznego przestała interesować ludzi.
W między czasie ustrzelono internetowe radio – najpierw stało się ono opcją płatną w większości krajów na świecie, później niemal zupełnie się z niej wycofano. Obecnie znajdziesz na Last.fm pojedyncze kawałki małych kapel, które liczą, że w ten sposób się wypromują.
Ludziom odechciało się także szukać inspiracji i koncertów za pomocą Lasta, bowiem wszystko mogli znaleźć na innych serwisach, z Facebookiem włącznie. Zresztą, odkąd pojawiły się aplikacji streamingowe, takie jak Spotify, czy WiMP, internauci zyskali nowe źródło informacji o premierach, polecenia piosenek, a także dostęp do statystyk.
Co robił w tym czasie Last.fm? Nic. Nie pracował nad wyglądem, nie myślał nad nowymi funkcjami, przegapił szał na streaming, nie przyśpieszał działania witryny, nie przyciągał nowych userów, a starym nie oferował nic, co skłoniłoby ich do dłuższej znajomości.
Memento Mori
Ta agonia trwa już jakieś trzy lata. Szacunek, że udało się aż tyle wytrzymać w sieci bez innowacji. Nie ukrywam, że w jakimś sensie jest mi przykro, gdy spoglądam na to, co się dzieje, ponieważ Last.fm było moją pierwszą społecznościówką i – bez cienia przesady – pozwoliło mi odkryć świat muzyki dla siebie, wejść w dziennikarstwo i nakreślić drogę mojej kariery zawodowej. To także dzięki temu portalowi tym, kim jestem i mam za sobą takie, a nie inne doświadczenia.
Przykład Last.fm to jednak najlepszy dowód, że w sieci nic nie trwa wiecznie. Tu nie ma Złotego Środka, pomysłu, który na zawsze pozwoli ci rządzić i dzielić. Tu mody zmieniają się szybciej niż w muzyce rozrywkowej: giniesz, jeśli nie jesteś ich twórcą.
Last.fm jest więc dla mnie Nokią internetu. Serwisem, który – według wszelkich przesłanek – mógł być najważniejszym graczem na rynku muzyki online, ale przespał swoją szansę i już raczej nie wróci do mainstreamu. Ronię łzę nad naszymi wspólnymi wspomnieniami, ale też nie mam zamiaru udawać, że jestem zaskoczony.
Przyznam się, że scrobbluję muzykę na bieżąco… a w tym miesiącu pewnie kupię Nokię. <:
Ja także, ale nie mam z tego już takiego funu jak kiedyś.