Szczypta melancholii i wspomnień, odrobina gitarowego szaleństwa i wesołkowatego indie popu. 20. Nuta Do Piwa przynosi dźwięki, wobec których ciężko pozostać obojętnym.
ANTHRAX
„For All Kings”
Z klasyków thrash metalu, z Anthraxem zawsze miałam najbardziej nie po drodze, głównie ze względu na wokal Joeya Belladonny. Facet jest oczywiście świetnym technicznie i charakterystycznym gardłowym, ale te powermetalowe zaśpiewy dawno temu doprowadzały mnie do białej gorączki. Dziś frontman jakby zluzował – na „For All Kings” owszem, śpiewa wysoko, ale bez nadęcia i pękania lateksowych gaci w szwach. Ba, na 11. krążku Amerykanów zdaje się być najmocniejszym elementem zespołu, gdyż reszta koleżków nie jest tak kreatywna jak kiedyś. OK, Scott Ian od czasu do czasu potrafi walnąć dobrym riffem (wałek tytułowy), albo zgrabną solówką („Monster At The End”), ale daleko mu do formy z lat 80. Tak czy owak: lepszy Anthrax w garści, niż Metallica w obietnicach.
Anthrax „Breathing Lightining”
ENTROPIA
„Ufonaut”
Z cyklu: dobry polski black metal, zachęcam Państwa do zapoznania się z Entropią – o ile jeszcze tego nie zrobiliście, wszak podwrocławski zespół debiutował płytowo trzy lata temu. Ten współczesny ruch odrodzenia najczarniejszego z gatunku w naszym kraju przynosi mnóstwo rewelacyjnych, niesztampowych płyt. Entropia w swojej muzyce sięga po doom metal, shoegaze, miejscami nawet industrial. Powala stęchłą atmosferą i techniczną biegłością. Zachęca głębokim brzmieniem katakumb i opętanym wokalem, który ryje nam mózg krzycząc gdzieś w tle. Brać w ciemno – będziecie zadowoleni.
Entropia „Ufonaut” (cała płyta)
SCHOOL OF SEVEN BELLS
„SVIIB”
Nie jestem wielkim fanem współczesnego dream popu, zdecydowanie bliższego drugiemu członowi swojej nazwy, niż w wersji popularnej ćwierć wieku temu. A jednak nowojorski duet School Of Seven Bells, którego muzyka w dużej mierze opiera się na elektronice, wzbudził moją ciekawość od pierwszego spotkania. Szkoda, że to ich ostatnia płyta, a właściwie hołd Alejandry Dehezy – wokalistki – dla Benjamina Curtisa, autora muzyki. Chłopak zmarł dwa lata temu (rak), pozostawiając po sobie wiele niedokończonych piosenek, za które zabrała się jego koleżanka, tworząc wspaniały krążek „SVIIB”. Muzycznie ani trochę nie odbiega od wydanego w 2012 roku „Ghostory”. Senne piosenki, zaaranżowane głównie na instrumenty elektroniczne, podbite partiami gitar i subtelnym bitem, poruszą nawet najtwardsze serca.
School Of Seven Bells „On My Heart”
HYPNO5E
„Shores Of The Abstract Line”
O pochodzącym z Montpellier kwartecie mówi się, że jest prekursorem „cinematic metalu”. Cóż to pojęcie oznacza w rzeczywistości? Połączenie chaotycznego progresywnego metalu z muzyką filmową. W efekcie Hypno5e lokują się gdzieś pomiędzy Cynic, The Ocean, Gojirą a… Hansem Zimmerem. Jak działa takie połączenie? Znakomicie! Chłopaki świetnie potrafią wyważyć wpływy solidnej, połamanej rzeźni z subtelnymi zwolnieniami i wstawkami instrumentalnymi. Do tego w ich kawałkach przewijają się cytaty z filmów – nie tylko francuskich. Konia z rzędem temu, kto wyłapie i odgadnie je wszystkie.
Hypno5e „Shores of the Abstract Line”
ANIMAL COLLECTIVE
„Painting With”
Gdy w 2009 roku Amerykanie wydali przełomowy album „Merriweather Post Pavilion”, dla wielu dziennikarzy z kręgów alternatywnych najlepszy w tamtym okresie, mówiło się o nich: tak dziś graliby The Beatles. Coś w tym jest: podstawą muzyki Animal Collective są chwytliwe melodie, wyśpiewywane niemal zawsze grupowo, wielogłosowo. Innym elementem charakterystycznym jest uwielbienie aranżacyjnych udziwnień. Chłopaki tak składają każdy utwór, by oprócz wyróżniającej się, łatwej do zapamiętania linii wokalnej, zawierał całą masę produkcyjnych smaczków. Na „Paiting With” nawrzucali ich pełnymi garściami – czasami wydaje mi się, że aż za dużo, przez co mniej wprawiony słuchacz może poczuć się nieco skonfundowany. Zresztą – sami oceńcie.
RIVERSIDE
„Shrine Of New Generation Slaves”
Riverside to od lat jedna z moich ulubionych polskich kapel i co jakiś czas lubię przesłuchać sobie całą dyskografię. Szkoda, że tym razem przyszło mi to czynić w tak smutnych okolicznościach, po nagłej śmierci Piotrka Grudzińskiego. Gitarzysta, wraz z kolegami, pozostawił po sobie mnóstwo znakomitej muzyki, a – moim zdaniem – jego szczytowym osiągnięciem jest wydany na początku 2013 roku krążek numer pięć: „SONGS”. To właśnie ta płyta wyniosła czwórkę z Warszawy do światowej ekstraklasy grania okołoprogresywnego. Cudowne piosenki, misternie zaaranżowane i zagrane. Bez nadymania się i bez nieznośnych solówek. Za to ze świetnym rockowym drivem, podlanym tu i tam melancholijnymi dźwiękami saksofonu. Jeśli jeszcze jej nie macie na swoich półkach, polecam kupić limitowaną edycję, z dodatkową płytą.