Piłka nożna, siatkówka, żużel? Nie, w Krośnie najlepiej radzą sobie koszykarze!
Moje rodzinne miasto przez lata stało przede wszystkim ostatnim z wymienionych sportów. Co prawda miejscowy KSM nigdy wielkich sukcesów nie odniósł, ale na jego torze doszło do wielu fascynujących turniejów indywidualnych, a kibice zawsze z chęcią przychodzili oglądać kolejne mecze. Co ciekawe – krośnieński tor jest jednym z niewielu (jedynym?) w Polsce, które faktycznie są wysypane żużlem, a nie innymi materiałami.
W czubie trzymała się też piłka nożna. Ostatnie sukcesy Karpat (przez chwile Krośnianki) przypadają na lata 70., ale przecież kopana zawsze cieszy się wielką estymą, angażuje całe grupy społeczne oraz barczystych panów, których pod płaszczykiem kibicowania chcą się wyżyć.
Dość nieoczekiwanie w sportowym kotle Krosna pojawiła się koszykówka. W 2000 roku miasto wraz z MOSiRem postanowiło zgłosić klub do ogólnopolskich rozgrywek, a w 2004 roku, po awansie do II ligi (trzeci stopień rywalizacji) drużyna – już jako KKK MOSiR Krosno – przeszła na profesjonalizm. Dziś nasi koszykarze biją się o awans do Tauron Basket Ligi, ze sporymi szansami na sukces.
Piszę o tym, ponieważ przez licealne czasy to właśnie hala przy ul. Bursaki była najczęściej odwiedzanym przeze mnie miejscem w Krośnie. Jako fani koszykówki ja i mój ziom Kuba regularnie chodziliśmy na wszystkie mecze KKK. W tamtym okresie wejściówki rozdawano za darmo, byleby tylko przyciągnąć jakichś widzów na halę. Z kolei w przerwach między kwartami organizowano konkursy, dzięki którym kibicem mogli wygrać gadżety związane z klubem. Ot, marketing, acz rodzący miłość na linii mieszkańcy miasta-drużyna.
Ja i Kuba pokochaliśmy ją od razu. Siadaliśmy w pierwszych rzędach i wydzieraliśmy się jak idioci, kibicując ile sił w płucach. Nic to, że nikt inny spośród pozostałych – powiedzmy – 50 zgromadzonych nie odezwał się ani na chwilę. To my mieliśmy radochę, to w nas rosła atmosfera sportowego święta, którą budowała świetna gra krośnieńskiego zespołu.
Łezka mi się w oku kręci, gdy wspominam tamte czasy i emocje. Przyznam szczerze, że obecnie sport nie jest w stanie wywołać u mnie już takiej ekscytacji. Starzeję się? Mądrzeję? Mam inne priorytety? Pewnie wszystkiego po trochu. Miło jest jednak przyjechać na Wielkanoc do rodzinnego miasta ze świadomością, że oto klub, którego narodziny widziałeś na własne oczy, tak pięknie się rozwija. Trzymam kciuki za kolejne kroki!