Ludzie, ratunku! Oduczyłem się pływać i za nic w świecie nie mogę sobie przypomnieć!
A to było tak. Jerry, dziś kawał zdrowego chłopa, niegdyś był dzieckiem niezwykle chorowitym. Gdy więc w czwartej klasie podstawówki pojawiła się możliwość szkolnych wyjazdów na basen, gimnastykę i inhalacje do pobliskiego uzdrowiska w Iwoniczu, starszyzna plemienna postanowiła mnie wysłać na owe co prędzej.
I bardzo mądrze, bowiem raz, że stałem się bardziej odporny, a dwa, że nauczyłem się pływać. Co prawda tylko kraulem, rozpaczliwą żabką oraz – trochę – na plecach, ale zawsze to coś. Rok później jeździłem na basen już w ramach regularnego WF. Po kilku wizytach na obiekcie w Krośnie okazało się, że… mam uczulenie na chlor i pływanie we wspomnianym przybytku skutkuje dusznościami i pieczeniem oczu. Cóż było zrobić? Rzuciłem basem w cholerę.
DEZAKTYWACJA UMIEJĘTNOŚCI
Aż wreszcie, w trzeciej klasie liceum, postanowiłem zaryzykować powrót. I faktycznie – uczulenie przeszło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Niestety, razem z nim rozpłynęła się umiejętność pływania.
A mówiąc dokładniej: woda przestała mnie unosić. Robiłem dokładnie to samo, co wcześniej: kładłem się na jej powierzchni, pozostawiając łebek wychylony ponad taflę, zaczynałem machać nóżkami i łapami. I co? I nic – leciałem na dno jak kłoda. To o tyle dziwne, że przecież moja wyporność znacząco przez te lata wzrosła (if you know what I mean).
NIEUDANE PRÓBY
Od tego czasu chwytałem się wielu sposobów. Przy pomocy magicznych dłoni znajomych próbowałem utrzymać się na powierzchni, jednak gdy tylko je puszczali – bam! Opadałem na dno.
Chwyciłem deseczkę, za pomocą której dzieciaki uczą się pływać. Wyglądało to tak, że, heh, szedłem po dnie, mając jedynie ręce wyciągnięte przed siebie.
Raz nawet znajomi postanowili zastosować terapię szokową, to znaczy ni z tego, ni z owego wrzucili mnie do basenu. Dobrze, że nie był głęboki, a ja zdążyłem nabrać powietrza. Opadłem sobie spokojnie na dno, a następnie krok po kroku wyspindrałem ponad powierzchnię.
NIC, KURWA, NIE DZIAŁA!
Lata mijają, a ja nadal jestem jebanym kaleką, który nie potrafi poradzić sobie z wodą. To tym bardziej do dupy, że bardzo lubię wypoczynek nad rzeką czy jeziorem, a wakacje na łódce wspominam jako jedne z najlepszych w życiu.
Pytam się więc Państwa z trwogą w głosie: co robić?! Jak zabrać się za naukę pływania? Jak się przemóc? Będę wdzięczny za każdą wskazówkę!
Może idź na rentgen? Przez te lata mogłeś się najeść czegoś ciężkiego i się odłożyło we wnętrzu. 🙂
Nie no, chyba aż tak źle nie ma – nie przypominam sobie, bym wcinał jakiś metal 😉