Dwa znane polskie składy, trzy aspirujące, a wszystkie więcej niż dobre. Polska jesień, choć będzie miała kolor czarny, zapowiada się wyjątkowo przyjemnie.
RIVERSIDE
„Wasteland”
A jednak wrócili, choć jeszcze dwa lata temu wydawało się to niemożliwe. Siłą Riverside był przecież cały kwartet, gdzie każdy członek pełnił niezwykle ważną rolę, przede wszystkim w kwestii brzmienia i aranżacji. Jak zespół radzi sobie jako trio? Przede wszystkim gitary brzmią tu „brudno”, co idealnie koresponduje z postapokaliptycznym klimatem „Wasteland”. Mimo to uważam, że siódmy album Riverside jest zarazem najbardziej przyswajalnym. Mnie wystarczyły dosłownie 3-4 przesłuchania, by nauczyć się go na pamięć. Czy to dobrze, czy źle – przyjdzie mi jeszcze ocenić. Na pewno nie jest to najlepsza płyta Mariusza, Piotrka i Michała, za to z pewnością najbardziej emocjonalna, sprytnie łącząca znane dotąd wpływy i akcenty, z nowymi, zahaczającymi o rodzimy folk (vide linie melodyczne). Nowością jest też obecność skrzypiec – w roli smyczkowego wystąpił Jelonek, szczęśliwie nie tak skoczny, jak na solowych albumach. Raczej cudownie dramatyczny (jakkolwiek to brzmi). Posłuchajcie „kody” jednego z singli. Mnie przeszywa dreszcz…
ENTROPIA
„Vacuum”
Trzy płyty wystarczyły podwrocławskiej Entropii, by nagrać swoje opus magnum, za które świat powinien ją uwielbić i wynieść na piedestał alternatywnego, psychodelicznego metalu. Jeśli tego nie zrobi, to ja się wypisuję, bo to znak, że nic a nic nie znam się na muzyce. A jak tu się nie zachwycać, gdy panowie zerwali wszystkie dotychczasowe łatki i wyważyli drzwi do wszystkich pokojów, za którymi leżą pokłady metalowych inspiracji. Black, sludge, post-rock, progresja, psychodela, ambient – tu jest dosłownie wszystko, zgrabnie poskładane w jedną maszynę, która miażdży brzmieniem i klimatem. Proszę kochać, albo ginąć.
BEHEMOTH
„I Loved You at You Darkest”
Szanuję Nergala za konsekwencję w budowaniu wizerunku, winszuję wychodzenia poza ramy black-metalu oraz muzyki w ogóle, acz gardzę za pretensjonalność i, że tak powiem, dość bezczelne upraszczanie i interpretowanie chrześcijaństwa. Piszę o tym nie dlatego, by powiedzieć wam, że Behemoth to zło. A gdzie tam – to muzyczne dobro najczystszej postaci, niezależnie od otoczki. Wyrazy szacunku należą się załodze Adama Darskiego za sprawne skoki w boku po szachownicy z napisem „black metal”. Panowie zdecydowanie nie wymyślają koła, ale zmyślnie rozwijają patenty zapoczątkowane na trzech poprzednich albumach. Śpiewane fragmenty, utwory zdecydowanie rock’n’rollowe czy punkowe, sporo klimatycznych zwolnień. Do tego dodajmy ciekawy zabieg z dziecięcym chórem, który intrygująco wpisuje się w bluźnierczy krajobraz 11. krążka zespołu. Myślę, że to kolejny krok do stania się najważniejszym zespołem ekstremalnym na świecie.
KŁY
„Szczerzenie”
A propos black-metalu: jeśli bliska jest wam jego „nowa szkoła”, która przynosi Polsce rozgłos na świecie (Mgła, Furia, Batushka, Odraza – to tylko kilku cenionych przedstawicieli), to z pewnością ucieszy was wydana już kilka miesięcy temu płyta załogi Kły. Co wyróżnia ich muzykę? Oprócz śpiewanych po polsku tekstów, wskazałbym duszną atmosferę, wcale nie tak drapieżną, jak sugeruje nazwa krążka. Raczej tajemniczą, niepokojącą, ale w pewnym sensie wyzwalającą. Tutaj „black” oznacza właśnie wolność, nieskrępowanie gatunkowe, przestrzeń. Właśnie taką odmianę najczarniejszego z muzycznych gatunków szanuję najbardziej.
LONKER SEE
„One Eye Sees Red”
Chwila oddechu na zakończenie. Trójmiejski zespół to kwintesencja tamtejszej sceny muzycznej, zdecydowanie najciekawszej w Polsce, jeśli jest się miłośnikiem nieoczekiwanych mariaży, twórczej wolności, a także jeśli fraza i „piosenkowość” nie jest dla słuchacza najważniejsza. Na nowym wydawnictwie dostajemy od kwartetu trzy utwory. Dwa długie, w praktyce oparte na jednym motywie, który wałkowany jest na różne sposoby i ozdabiany a to fletem, a to saksofonem, a to przyjemnym basowym pochodem. Do tego ciekawie zaaranżowana perkusja (nie przez przypadek za garami siedzi jazzman) i sporo elektronicznych upiększaczy. Całość stanowi oryginalną dźwiękową wędrówkę po rocku, jazzie i ambiencie. Dla mnie niezwykle odprężającą.
„One Eye Sees Red” (cała płyta)
Też się cieszę, że Riverside powrócił, choć ten kawałek mnie nie przekonał do płyty. Słychać charakterystyczny głos i akordy, ale jakieś to zbyt mało nerwowe (nasączone emocjami) jak wcześniejsze płyty.